Z okazji świąt, obchodzonych przez chrześcijan jako Boże Narodzenie, chciałabym zabrać głos w sprawie ostatnio popularnej krytyki chrześcijaństwa. Krytyka często jest słuszna. Niestety obok tej słusznej krytyki pojawia się wiele naładowanych emocjonalnie, bardzo nieżyczliwych interpretacji. Pełnych niezrozumienia, przeinaczania faktów, wypowiedzi opartych na resentymentach i skrzywionych przez negatywne nastawienie nawet do najbardziej pozytywnych aspektów tej religii, do najlepszych intencji i najlepszych czynów jej wyznawców.
Czym jest chrześcijaństwo? Jako osoba wychowana w środowisku chrześcijańskim, ale obracająca się również poza nim mam pewne spostrzeżenia. Myślę, że najlepiej zilustrować je za pomocą słowa i obrazu:
O jarzmie i wyzwoleniu
Przypomina mi się scena z filmu „Misja” z 1986 roku. Rodrigo Mendoza – najemny żołnierz i łowca niewolników – postanawia odpokutować za wszystkie winy. Bierze ze sobą całą zbroję, związaną w tobołku, przywiązuje ją sznurami do piersi i dźwiga przez bardzo trudną drogę w górę wodospadów. Nie wchodząc w szczegóły (kto nie widział filmu – polecam obejrzenie), muszę tu przypomnieć przynajmniej dwa dodatkowe fakty. Po pierwsze Mendoza zabił w gniewie ukochanego brata. Dopiero ten czyn go otrzeźwił. Jednak między zabójstwem a podróżą pokutną mija sześć miesięcy. W tym czasie nasz bohater siedzi w więzieniu czekając na śmierć, nie widzi dla siebie żadnego zbawienia. Ma też mnóstwo czasu, żeby zastanowić się nad innymi zbrodniami, które popełnił w życiu. Po drugie Mendoza podróżuje do misji jezuickiej założonej wśród Guaranów. U celu podróży czekają ludzie, których bliskich mordował i porywał na niewolników. Wie dokąd idzie. Jest gotów na wszystko. Mają prawo poderżnąć mu gardło.
Kiedy wreszcie dociera z całym bagażem nad wodospad Guaranowie wybiegają na spotkanie misjonarzy. Zatrzymują się jednak widząc Mendozę, który ostatkiem sił wlecze za sobą cały bagaż. Rozpoznają go jako łowcę niewolników. Najgorszy wróg zdaje się teraz całkowicie na ich łaskę. Jeden chwyta za nóż i przystawia mu do gardła. Mendoza nie reaguje. Patrzy tylko w oczy prowadzącemu misję (ojcu Gabrielowi), ten coś mówi do przywódcy Guaranów. Trzymający nóż zamiast poderżnąć gardło mordercy, przecina sznury i zrzuca jego zbroję w przepaść. Dopiero wtedy pokutujący Mendoza zaczyna płakać.
To jest dla mnie potęga chrześcijaństwa w najlepszym wydaniu. Potęga wybaczania polega na tym, że wybaczasz przede wszystkim dla siebie, jednocześnie tworząc dialog i wspólnotę. Wybaczający tworzy dobro, którego nikt nie może mu odebrać, nawet jeżeli ten, któremu wybaczono znów zejdzie na złą drogę.
Scena pokuty Mendozy jest naładowana znaczeniami. Człowiek, który nie potrafi sobie wybaczyć, nie może się pozbyć bagażu, ale obciąża tym bagażem również innych, którzy zgodzili się mu pomóc. Jeżeli obejrzeliście scenę z filmu – jest tam moment, w którym ojciec Gabriel trzyma linę, po której wspina się Mendoza ze swoim bagażem. Chwila nieuwagi sprawia, że obaj mogą spaść w przepaść. Gabriel podejmuje jednak ten wysiłek. Kiedy jeden z zakonników lituje się nad pokutnikiem i odcina linę, Mendoza wraca po bagaż, dodatkowo opóźniając marsz i dokonując jeszcze większego wysiłki. Bagażu nie może też odciąć nikt poza tym, kogo skrzywdził, tym który miałby prawo go zabić.
Przywołując obraz z „Misji” mam w głowie całkiem niechrześcijańską wypowiedź Tysona Yunkaporty. Yunkaporta – należący do aborygeńskiego klanu Apalech z Queensland – przedstawia w swojej książce „Sand Talk” rdzenną perspektywę widzenia i działania w świecie. Między innymi mówi o wybaczaniu. W jego społeczności ktoś kto zawinił powinien ponieść karę. Jeżeli ją odbędzie, wina zostanie mu zapomniana i zaczyna od nowa z pełnym zaufaniem społeczności. Jest to – paradoksalnie – dużo rzadziej spotykane w przekonaniach i prawie społeczeństw rzekomo wywodzących się z kultury chrześcijańskiej. W naszej kulturze przypominanie, że pierwszym świętym w raju – według Ewangelii i tradycji – był tzw. dobry łotr – jest zawsze szokujące. Gość całe życie grzeszył i dopiero wisząc na krzyżu obok Jezusa poprosił go „wspomnij na mnie gdy przybędziesz do swojego Królestwa”. Na co Jezus odpowiada „dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”. I to jest pierwszy święty? Nie wszyscy, którzy chodzili za Jezusem, rozdawali swoje majątki ubogim, karmili głodnych i opatrywali chorych?
O dominacji, uniwersalizacji i wolności w dialogu
Największym błędem chrześcijaństwa, z którego wynikło najwięcej krzywd była próba jego uniwersalizacji na siłę. Chrześcijanie, przekonani, że ich religia jest najlepsza i jedynie słuszna, nieśli ją wszystkim. Czasami pokojowo, czasami ogniem i mieczem. Oczywiście kryły się pod tym inne interesy – np. podporządkowanie papieżowi i cesarzowi, włączenie pod panowanie danego władcy (co zresztą też pokazuje film „Misja”), nowe źródło siły roboczej, surowców i podatków itp. Wielu chrześcijan uważało i do dziś uważa jednak całkiem bezinteresownie i szczerze, że tylko ochrzczeni trafią do raju (zaprzecza temu historia łotra), dlatego rozprzestrzenianie chrześcijaństwa po świecie uważają za swój obowiązek.
Bardziej zaangażowani ateiści przejęli to misyjne myślenie od chrześcijaństwa. Wizja raju na ziemi, wolnego od religii nie jest nowa. Podobno to Diderot miał powiedzieć, że „ludzie dopiero wtedy będą wolni, kiedy udusi się ostatniego króla wnętrznościami ostatniego z księży”. Współcześnie w pewnych kręgach ten cytat krąży jako jakaś ponadczasowa mądrość. Tak naprawdę jest to przekonanie prywatne pana Diderota. Z naszej perspektywy historycznej, ponad 200 lat później, powinno być jasne, że nie tędy droga. W nowożytnej Francji kościół i monarchia mogły się wydawać największymi potęgami. Dziś królowie pełnią role symboliczne, często zresztą w bardzo demokratycznych krajach. Problemem nie jest wyznanie ani tytulatura. Problemem jest władza bez sumienia. Dziś to władza częściej jest dzierżona przez świeckich polityków, a nawet bardziej przez narcystycznych, aspołecznych miliarderów. Kapitalizm, który w czasach encyklopedystów wydawał się drogą do wolności, jest dziś głównym źródłem zniszczenia i cierpienia. Socjalizm, który miał być odtrutką na kapitalizm, w nieodpowiednich rękach stawał się systemem totalitarnym, powodującym jeszcze większe cierpienia. Minęło wystarczająco dużo wojen i rewolucji, żebyśmy się nauczyli, że przejęcie dominacji przez nową grupę nigdy nie prowadzi do powszechnej szczęśliwości. Nieważne jak wspaniałe są ideały tej grupy. Nawet w najgorszych, beznadziejnych czasach liczy się to czy jesteś dobrym człowiekiem. I archetyp Jezusa oraz chrześcijaństwo w swoim najlepszym wydaniu jest jednym z kluczowych drogowskazów. Nawet jeżeli nie będziemy z niego korzystać (są przecież i inne), to nie mamy prawa zabierać go innym. Nie próbujmy panować nad innymi. Nie próbujmy udowadniać sobie, że jesteśmy lepsi. Nie próbujmy wszystkich nawracać ani wszystkich ateizować. Posłuchajmy, porozmawiajmy. Świat nigdy nie będzie idealny, ale główną przeszkodą na drodze do jego poprawy nie jest jakaś grupa ludzi myślących inaczej, a raczej nasza pycha, arogancja i chęć panowania. To prowadzi do przemocy, do totalitaryzmów i autodestrukcji. Chrześcijaństwo jest przede wszystkim wezwaniem do miłości.
Każdy potrzebuje odrobiny szaleństwa
A propos odcinania lin. Przypomina mi się jeszcze jedna scena z całkiem innego filmu – „Grek Zorba”. W rozmowie z „szefem” Zorba stwierdza – „każdy potrzebuje odrobiny szaleństwa, bo inaczej… nigdy nie odważy się odciąć liny i być wolnym”
Czasami tym uwalniającym szaleńcem nie jest ten, kto sobie tę linę nałożył, ale ten, kto mu odpuścił, wbrew wszystkiemu i użył noża jako narzędzia wyzwolenia, nie przemocy. Ludzie boją się miłości, boją się szaleństwa. Bo boją się zaufać, nie wiedzą komu mieliby ufać, ale bez tego nie będą mogli odciąć liny. Ludzie nie będą wolni kiedy kogoś powieszą czy zaduszą (jak chce Diderot), ale kiedy odważą się odciąć liny.
Chrześcijaństwo jest potrzebne, potrzebne są też inne religie i potrzebny jest ateizm, który zawsze rzuca wyzwanie zbyt dobrze usadowionym w swoich kosmologiach systemom religijnym. Idealnie by było, gdybyśmy zamiast dopatrywać się najgorszego, szukali w innym lub innej tego co najlepsze. To jest agape. Gdybyśmy wzajemnie uczyli się od siebie tego najlepszego i pomagali mu rosnąć w nas. W tym co powstaje pomiędzy, rodzi się to co chrześcijanie nazywają Bożą obecnością. Czy nazwiemy to Bogiem czy nie – wcielenie miłości jest w czynach.
Wesołych Świąt!
Największym błędem chrześcijaństwa, z którego wynikło najwięcej krzywd była próba jego uniwersalizacji na siłę. Chrześcijanie, przekonani, że ich religia jest najlepsza i jedynie słuszna, nieśli ją wszystkim.
To nie jest błąd, tylko obowiązek który na chrześcijanina nakłada Biblia (Mt 24,14; Mk 1,14-15; 1 Kor 9,12…) Ci, którzy “nie znają Boga” MUSZĄ mieć szansę zapoznania się z nim, bo inaczej nie będą mieli okazji dostąpić łaski zbawienia. Ludzie tacy są niemoralni (Rz 1,18-32) Poza tym są głupi (Mdr 13,1). Całe przedsięwzięcie Jezusa nie miało na celu stworzenia autarkicznego kolektywu religijnego który uprawia swoje praktyki po jaskiniach i jest mu z tym dobrze. Objawienie św. Jana bardzo dobrze opisuje co stanie się z tymi, którym poskąpimy wiedzy o Bogu:
Jeśli się ktoś nie znalazł zapisany w księdze życia / został wrzucony do jeziora ognia. (Ap 20,15)
Musisz mieć szansę znaleźć się w Księdze Życia, bo tylko podług niej niebiańska biurokracja będzie sądzić żywych i umarłych, ważąc twoje grzechy. To elitarny rejestr, do którego nie jesteś zapisany z automatu. Poza Księgą Życia jest tylko wieczny ogień i potępienie. Kto tego nie rozumie, ten nie rozumie chrześcijaństwa. Dopiero wiele setek lat później Dante wykoncypował w swojej Boskiej Komedii, że może chociaż dzieciom nieochrzczonym łaskawie się cierpień oszczędzi, wrzucając je w limbo, no ale to przecież fanfik wg. protestantów trzymających się kanonu.
Pamiętaj, że wg św. Pawła wspominanego wyżej, Bóg objawił się wszystkim ludziom jednocześnie (Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się [poganie] wymówić od winy). Jest to rozwinięcie Koh 3,11, chociaż Eklezjasta miał w tym więcej gracji i skupiał się na pozytywach.
Nie ma wywijania się od wiecznego potępienia za pomocą panie władzo jo nie wiedzioł. Wiedziałeś, bo Bóg objawił się w Twoim sercu, a jeśli go nie przyjąłeś, przeklęte będzie całe twoje jestestwo. A skoro nie chciałeś przyjąć oświecenia wewnętrznego, trzeba jak najszybciej dotrzeć do ciebie z ewangelizacyjną misją ostatniej szansy, bo Panjezus dał właśnie taką ostatnią szansę: ukorz się, uwierz we mnie, zbawiony będziesz. Nie ma to nic wspólnego z chrztem oczywiście, chrzest miał być inicjalnie tylko symbolem zerwania z dawnym życiem, ale miało go poprzedzać wewnętrzne nawrócenie. To ono jest najważniejsze dla takiego “rdzennego chrześcijaństwa”, ale nie zmienia to faktu, że jego brak wywołuje konsekwencje. To, co Jezus powiedział łotrowi było tylko podkreśleniem, że to nie rytuał ostatecznie zbawia, lecz sam Bóg. Jeśli Bóg sobie łotra upodobał, to go zbawi. A jeśli nie…
Podobno to Diderot miał powiedzieć, że „ludzie dopiero wtedy będą wolni, kiedy udusi się ostatniego króla wnętrznościami ostatniego z księży”
Podobno. Podobno uważał tak jeden francuski autor piszący w prawie sto lat po Diderocie, Jean Meslier. Tyle że nawet on przypisał ten cytat “człowiekowi z gminu” a nie Diderotowi.
Zresztą abstrahując od tej króliczej nory, to bardzo sprytna zagrywka - przywoływanie ad nauseam cytatów przedstawicieli francuskiego humanizmu i milczące zakładanie, że rewolucyjny terror był w efekcie jakąś pochodną odrzucenia Boskiego Porządku (tak się biedactwa poplątały że założyły świecką religię…) . Sprzedaje się wśród tych, którzy i o samym humanizmie i o Rewolucji wiedzą tyle co nic, ale za to mimowolnie zajadają się tym, co na jej temat płodził Burke i inni konserwatyści. Nie, nie tak było. To, że humanizm zjadł własny ogon, wynikało bezpośrednio z siły reakcji wobec niego i czynników politycznych - radykalizacja postępowała w miarę opresji ancien regime’u. Dokładnie jak pisałam w innym wątku o Hamasie: islamski fanatyzm to wytwór okoliczności. I dozbrajania mudżahedinów przez USA.
Świat nigdy nie będzie idealny, ale główną przeszkodą na drodze do jego poprawy nie jest jakaś grupa ludzi myślących inaczej, a raczej nasza pycha, arogancja i chęć panowania.
To nie jest kwestia “grupy ludzi myślących inaczej”. Nie walczymy dziś z ludźmi per se, tylko z narracją która usprawiedliwia i legitymizuje mizoginię, rasizm, ludobójstwo i kolonializm, czyniąc te okropieństwa uzasadnionymi z eschatologicznego punktu widzenia. Nie mam ochoty mordować żadnego chrześcijanina, mam zresztą ten luksus że nie muszę, bo nie żyję w czasie wojny domowej w Hiszpanii, gdy bogobojni chrześcijanie denuncjowali przeciwników politycznych faszystów i skazywali ich na śmierć. Nie mam w sobie nawet chęci odwetu na rodzimych katabasach, wystarczy mi że oddadzą swoje majątki i zostaną pozbawieni statusu i pozycji, z której mogą zatruwać swobodnie dyskurs publiczny i nim manipulować dla swoich celów.
Celem anarchizmu nie jest zabicie politycznych przeciwników, tylko neutralizacja ich zdolności do czynienia nam krzywdy. Żaden anarchista nie powinien fiksować się na zabijaniu ani krzywdzeniu kogokolwiek. To jest walka z władzą i hierarchiami po to, by te hierarchie osłabić i pozbawić wpływu na nas. A że spora część tej walki dzieje się w sferze symbolicznej, to symbole będą atakowane, dekonstruowane, rozbijane i ośmieszane. Bo tylko tak można je osłabić i odebrać im legitymację, którą dzierżą niezasłużenie (no tak, chrześcijaństwo miało wiele wypaczeń, ale u zarania to przecież taka ładna idea…).
To nie jest walka z ludźmi “myślącymi inaczej” tylko walka ze strukturami władzy materialnej oraz symbolicznej - obie uzupełniają się dziś w doskonałej symbiozie. Władza materialna egzekwuje swoją siłę i zwierzchnictwo nad ludźmi. wykorzystując między innymi język i retorykę religijną. Albo podskórne, przekazywane kulturowo przekonania, które wzięły się z tej religii, ale w XXI wieku są sprzedawane w nowym opakowaniu, zsyntetyzowanym w retoryce z dawnym humanizmem, ale wciąż reprodukującym głęboko tkwiące uprzedzenia. Rozwijałam to bardzo obszernie w wątku, w którym inny kolega chciał mnie za wszelką cenę przekonać do światopoglądu chrześcijaństwo tak - wypaczenia nie.
Nie, jedno z drugim nie może się komputeryzować na poziomie innym niż indywidualna filozofia jednostki (to, że AKURAT TY uznajesz Boga za jedyną dopuszczalną formę władzy i hierarchii i że jakoś sobie te sprzeczności godzisz, nie zmienia faktu, że są to sprzeczności - akceptowanie zwierzchnictwa nad sobą, zwłaszcza scharakteryzowanego tak jak bóg chrześcijański, ZAWSZE pociąga społeczeństwo w stronę akceptacji idei “sprawiedliwych hierarchii”, podczas gdy żadne hierarchie nie są sprawiedliwe w sensie społeczno-politycznym). Do jednostek nie mam nic, ale do wprowadzania przez nie tej retoryki do dyskursu mam już absolutnie wszystko i nie mam zamiaru na to pozwalać w anarchizmie. Co nie przeszkadza mi doceniać zasłużonych dla anarchizmu postaci takich jak Dorothy Day czy ruchów jak Diggerzy: ale właśnie za to, że swoją działalnością de facto zaprzeczały filozofii która je ukształtowała. Day była najsilniejsza tam, gdzie stawała okoniem chrześcijańskim założeniom, a najsłabsza tam, gdzie sama im ulegała (demonizacja seksu czy aborcji). Diggerzy byli najsilniejsi tam, gdzie zamiast po chrześcijańsku machać ręką że “świat nigdy nie będzie idealny”, próbowali go stworzyć dla siebie.
Jeśli ci dobrze z myślą, że jest sobie dziadek na chmurce który cię kocha - super. Mi dobrze z myślą, że może kiedyś przyleci do mnie Doktor z Doctor Who i będziemy razem latać po wszechświecie i zwiedzać dziwne miejsca w czasie i przestrzeni. Lubię sobie wyobrażać, że ktoś taki istnieje. Jeśli mi to wyśmiejesz, nie obejdzie mnie to zbytnio, bo zdaję sobie sprawę, że to tylko głupotka w mojej głowie, skupiająca obraz jakichś nadziei, frustracji i tak dalej. Ale przede wszystkim: Doctor Who nie jest włączony w system dominacji politycznej i nie jest używany przez władzę lub kapitał do uzasadnienia najgorszych możliwych okropieństw. To tylko serial telewizyjny.
A jednak wciąż podlega krytyce, dekonstrukcji itp. tam, gdzie nieświadomie czy świadomie próbuje wnosić pewne wartości do dyskursu. I w zależności od tego, czy są to wartości z którymi będę się zgadzać lub nie, będę tej krytyki bronić - lub nie. Kiedy zarzuca się temu serialowi, że promuje trochę zbyt fanatyczną i oderwaną od rzeczywistości wersję pacyfizmu z nieciekawymi impikacjami praktycznymi to jest to krytyka którą przyjmuję i podaję dalej. Kiedy zarzuca mu się homopropagandę i tak dalej, to mieszam takich krytyków z błotem. Bo homopropaganda nie tylko nikomu nie szkodzi, ale wręcz cała kontrkultura która ją zrodziła zrobiła więcej dla burzenia istniejących porządków niż dla ich umacniania.
Zamiast płakać, że ktoś mi serial krytykuje, wolę przedstawić jasne argumenty, a nie łapać ludzi na szantaż moralny spod znaku KAŻDY WIERZY W CO INNEGO A NIE W TEGO SAMEGO
To nie jest kwestia “grupy ludzi myślących inaczej”. Nie walczymy dziś z ludźmi per se, tylko z narracją która usprawiedliwia i legitymizuje mizoginię, rasizm, ludobójstwo i kolonializm, czyniąc te okropieństwa uzasadnionymi z eschatologicznego punktu widzenia
Mówisz to jakbyś nie wiedziała że te rzeczy luźno wiążą się z jakąkolwiek ideologią. Zniknie KK czy inne posiadające władzę odłamy chrześcijaństwa, a rasizm zostanie przejęty przez inne grupy. Zresztą nawet nie trzeba tu teoretyzować, bo dokładnie to robi Trump i spółka.
Upraszczając sprawę w ten sposób krzywdzisz osoby, które wspierają lub nawet są anarchistami jednocześnie będąc chrześcijanami.
Mówisz to jakbyś nie wiedziała że te rzeczy luźno wiążą się z jakąkolwiek ideologią.
Mówię to, bo żyję tu i teraz, a nie w świecie w którym hipotetycznie “zniknęło chrześcijaństwo”. I celowo nie wspominam o KK. Ja krytykuję chrześcijaństwo jako całość, jako filozofię, jako ideę u samych podstaw. Choćby dlatego że dobrze ją znam i wiem też, jakim zagrożeniem jest religijny fanatyzm czy neofityzm, tak częsty wśród np. konwertytów z KK na różne odłamy protestantyzmu.
Upraszczając sprawę w ten sposób krzywdzisz osoby, które wspierają lub nawet są anarchistami jednocześnie będąc chrześcijanami.
Jeśli mówię, że Sanah ma tragiczne piosenki i że jej płytami można uzupełniać ubytki w jezdni co najwyżej, a popularyzacja jej maniery wokalnej to dosłowny gwałt na uszach odbiorcy, to może jest to opinia edgy, może nadmiernie ostra - ale jest to opinia o twórczości Sanah i jej ekspresji artystycznej. Nie o wszystkich ludziach, którym akurat Sanah się podoba. Skoro każdy kto ma więcej niż 12 lat rozumie chyba, że nie jest swoim idolem, swoim ulubionym piosenkarzem itp, to chyba wie też, że nie jest swoim obiektem kultu religijnego? Że nie można go skrzywdzić atakując postać z panteonu tego kultu? Bo od tego się cała ta inba zaczęła - proabo kolektyw przerobił tylko stary żart o tym, że gdyby na niepokalane poczęcie była antykoncepcja, to może dziś nikt by jej z powodów religijnych nie zakazał. Zrobiła się straszna burza, że obrażają “chrześcijan”, podczas gdy tylko i wyłącznie drwi się ze społecznych konsekwencji traktowania skrajnie serio starożytnych mitów.
Na tej zasadzie mamy nie mieszać z błotem Balcerowicza i nie orać liberalizmu ekonomicznego (który bardzo wiele osób traktuje religijnie!), bo możemy skrzywdzić osoby które są anarchistami i landlordami jednocześnie? :)
Nie, sorry. Nie będzie mojej zgody na krzywdzenie ludzi, na celowe ustawianie ostrza szydery tak, żeby pogrążyć akurat ich celowo. Ale nie będzie też udawania, że wszystko jest okej z bardzo problematycznymi religijnymi symbolami (kult czystości i dziewictwa, kult kobiecego posłuszeństwa wobec patriarchalnego bóstwa, idea wyniesienia do świętości za sprawą zostania inkubatorem). Te symbole, choć zakorzenione w mentalności sprzed 2000 lat, wciąż oddziałują na nas tu i teraz. Żyjemy w tej konkretnej kulturze ukształtowanej przez to myślenie. I dlatego naszym obowiązkiem jest je dekonstruować, obnażać i rozbrajać. Gdybyśmy żyli wśród ortodoksyjnych Żydów, albo skrajnie patriarchalnych Yanomamów, nasza rola byłaby dokładnie taka sama.
Czy widząc na ulicy dziecko bawiące się misiem, podchodzisz do niego i mówisz że miś został wyprodukowany kosztem zdrowia Chińskich szwaczek, a jego kolega podpieprzył babci emeryturę by sobie go kupić.
Chrześcijaństwo jak każda inna religia samo w sobie nie jest złe, a każda większa organizacja niesie ze sobą zarówno skutki pozytywne jak i negatywne. Religia jest dla ogromnej części ludzi metodą na nawigowanie w trudnym i chaotycznym świecie. Nieodpowiednie jest mówienie im, że wszystkie ich wartości są gówno warte i powinni się kajać (Oczywiście zaznaczając szacunek dla samych wyznawców).
Sama dobrze zaznaczyłaś że problemem są ortodoksi, w czym się z tobą całkowicie zgadzam. Są jednak całe rzesze ludzi umiarkowanych, łagodniej interpretujących zapisy ich świętych ksiąg. Ludzi tych możesz ranić wrzucając wszystko i wszystkich do jednego wora, a co gorsza ci sami ludzie mogą potem z braku zrozumienia i tolerancji zradykalizować się.
Chrześcijaństwo półkuli północnej od paru wieków coraz bardziej słabnie i żaden z jego odłamów nie ma już zębów. Większość chrześcijan aktualnie żyje na południu, w para-anarchistycznych (wobec głównych kościołów) wspólnotach modyfikując obrządek i księgi, jakby miało nie być jutra.
Czy widząc na ulicy dziecko bawiące się misiem, podchodzisz do niego i mówisz że miś został wyprodukowany kosztem zdrowia Chińskich szwaczek, a jego kolega podpieprzył babci emeryturę by sobie go kupić.
Nie, bo to dziecko. Ale dobrze że rozumiesz różnicę. I mimowolnie sam traktujesz chrześcijan jak niespełna rozumu, co jest słodkie, bo nawet ja nie mam o nich tak złego mniemania. :) Zwłaszcza że jest wiele sytuacji, w których spokojnie można wyjaśnić dziecku na czym polega globalny system wyzysku. Zdziwiłbyś się, ale z doświadczenia wiem że dzieci rozumieją to o wiele lepiej niż niektórzy dorośli i szybko rośnie w nich mały rewolucjonista. :) Dzieci są też kreatywne w wyszukiwaniu alternatyw. Jeśli trzymać się analogii religijnej, porównałabym je do własnowierców, którzy nie trzymają się do końca dogmatów żadnej zorganizowanej religii, ale na bazie samej idei religijnej tworzą swój system wartości.
Chrześcijaństwo jak każda inna religia samo w sobie nie jest złe, a każda większa organizacja niesie ze sobą zarówno skutki pozytywne jak i negatywne.
Ale ja nie uprawiam jakiegoś esencjalizmu, dla mnie rzeczy czy idee nie są “złe” czy “dobre”. Są albo pomocne w realizacji celów które chciałabym widzieć zrealizowane na świecie, albo nie.
Ta konkretna idea nie jest w tym pomocna - myślę że po 2 tysiącach lat możemy to już odważnie powiedzieć i wyciągnąć wnioski. Sowiecki model komunizmu też fajnie wygląda na papierze konstytucji ZSRR, a jakoś nie mamy złudzeń, że dosłownie każda jego implementacja kończyła się w ostatecznym rozrachunku słabo.
Nie ma co mydlić ludziom oczu, że ideologia, która explicite segreguje ludzi na lepszych i gorszych, która postuluje poddaństwo kobiet wobec mężczyzn, która uważa że wciąż w mocy pozostają starożytne i dość okrutne prawa religijne nomadycznego ludu z pustyni, i wreszcie religia która wręcz otwarcie zniechęca do stawiania się władzy świeckiej, obiecując efemeryczną nagrodę w niebie, jest jakkolwiek pożyteczna dla sprawy która jakoś tam nas łączy na tym portalu. Nie jest. Jest wręcz groźna i wsteczna, bo niestety w prawdziwym świecie to często działa tak, że osoby głęboko religijne, kiedy wartości społeczne i kierunek walk politycznych skonfliktują się z ich dogmatami, wybierają raczej odwrócenie się od tych wartości i trwanie przy religii. W drugą stronę odpływają w większości ludzie, którzy tak naprawdę nigdy silnie religijni nie byli, tylko byli wychowani w pewnym poczuciu, że tak wypada i tak jest dobrze. Znam zbyt wiele przykładów ze swojego otoczenia na to, że im większym chrześcijaninem staje się człowiek (zwłaszcza dotyczy to konwersji na różne odłamy protestantyzmu), tym łatwiej nagle znaleźć mu powody dla odbicia od wszystkiego co okołolewicowe, a nawet do stępienia swojej wrażliwości społecznej. I nagle odpowiednie cytaty z Biblii też się na to znajdują. Niewielu ludzi jest tak silnych wewnętrznie i tak okablowanych, że zrewiduje swoje przekonania religijne tylko dlatego, że zmieniły im się poglądy polityczne. To dotyczy nie tylko konwertytów, bo ludzie wychowani w rodzinach od kilku pokoleń chrześcijańskich (nawet nie katolickich), którzy temu otoczeniu zawdzięczają wszystko w życiu itp., też nie będą mogli znieść myśli, że niektóre progresywne wartości społeczne stoją w sprzeczności z naukami Jezusa i apostołów. Zwłaszcza św. Pawła.
Nigdy nie zapomnę jak jeden ewangelikalny protestant w każualowej gadce ze mną nie potrafił skonfrontować się z myślą, że Izrael popełnia zbrodnie wojenne. A to było z 20 lat temu. Dostawał dość konkretne opisy konkretnych sytuacji, miałam wtedy pierwszą fazę na zainteresowanie tematem, chociaż ofc nie byłam jeszcze zbyt obcykana i ktoś mądrzejszy by mnie zagiął. Ale on nie tyle polemizował na argumenty, co cały czas próbował wracać do myśli o tym, że Izrael jest błogosławiony i wybrany przez Boga, a Bóg nie może się mylić.
Inb4 zawsze można odrzucić to co ci w Nowym Testamencie nie pasuje, albo trzymać się raczej nauk tych niż innych, wycinać sobie drobinki. Tak, można. Ale wtedy to już nie jest chrześcijaństwo tylko własnowierstwo. Chrześcijaństwo to system który wypracował spójność na pewnym poziomie - istnieje wspólny mianownik dla wszystkich jego odmian i ten mianownik, ten rdzeń, jest nieusuwalny. Wspólnoty o których mówisz w dalszej części, to nie są wspólnoty chrześcijańskie sensu stricto - są bardziej jak to, co opisałam parę akapitów wcześniej.
I tak, religia niesie ukojenie bardzo wielu ludziom. Nieprzypadkowo Marks porównał ją właśnie do opium - nie chodziło mu o działanie narkotyczne, tylko przeciwbólowe. Tylko nie może być tak, że w imię łagodzenia czyjegoś bólu metafizycznego my będziemy się teraz cenzurować, kiedy krytykujemy narracje czy wartości, w których nas wychowano i których wszędobylskość jest uporczywa w naszym kręgu kulturowym. Zwłaszcza że nasza krytyka nie służy dręczeniu dziecka, jak to zgrabnie ująłeś, lecz temu, by jako zupełnie dorośli ludzie zmienić kierunek dyskursu publicznego i przestać dawać się moralnie szantażować przekonaniom zakorzenionym w religii. Wiesz, myślę że niewielu z nas będzie się wyśmiewać ze scen, w których Jezus karmi głodnych. Ale tzw niepokalane poczęcie (w teorii konsensualne, bo Maria nie odważyłaby się nawet sprzeciwić woli istoty silniejszej od niej) rodzi bardzo problematyczne implikacje. Powiedzmy sobie szczerze, to nie jest najfajniejszy mit. Nawet w tym lore są ciekawsze.
Nieodpowiednie jest mówienie im, że wszystkie ich wartości są gówno warte
Nie pamiętam fragmentu, w którym powiedziałam że WSZYSTKIE czyjeś wartości są gówno warte. Możesz przytoczyć? Bo z chochołami dyskutować mi się nie chce. Inb4 “dajesz taki wajb”.
Wartości ludzi wierzących nie są gówno warte każda jedna. Natomiast cały system wartości który jest esencją chrześcijaństwa, zawiera w sobie problematyczne wątki, bo pomiędzy wartościami bardzo słusznymi przemyca takie, które z punktu widzenia naszej walki politycznej słuszne nie są.
powinni się kajać
A tego to nie powiedziałam już na pewno. Nikt nie musi się za nic kajać. Rozumiem że cię ponosi i nie czytasz mnie uważnie, ale nie wmawiaj mi rzeczy których nie powiedziałam.
Sama dobrze zaznaczyłaś że problemem są ortodoksi
Też tego nigdzie nie powiedziałam! Uważam właśnie, że to nie ortodoksja jest problemem. Uważam, powtarzam raz jeszcze, że sama te idea w swoim rdzeniu posiada wątki zbyt problematyczne z punktu widzenia ruchów progresywnych. Ortodoksi to tylko jaskrawy wyraz tego, do czego prowadzi idea posunięta do swojej żelaznej konsekwencji. Bo tak się składa że to wszystko, na co powołują się ortodoksi, już tam jest. Oni niczego do Biblii nie dopisali.
Ludzi tych możesz ranić wrzucając wszystko i wszystkich do jednego wora, a co gorsza ci sami ludzie mogą potem z braku zrozumienia i tolerancji zradykalizować się.
Oni już się radykalizują beze mnie. Radykalizują się w nagonce na imigrantów, w atakach na mniejszości. I nie robią tego dlatego, że jakiś lewak źle powiedział o Bozi w internecie. Ba, tak naprawdę ŻADEN przypadek chrześcijańskiego fundamentalisty się jeszcze z tego nie zrodził. To zawsze ludzie żyjący w swoim własnym świecie, z syndromem oblężonej twierdzy, jak obecny tu z nami kolega-szef kolektywu Postój. Oni widzą ataki na wiarę i na religię tam, gdzie ich nie ma: myślą że ich Bozię obrażają pokazy drag queens, albo chusty na głowach kobiet. Tak jak kolega z Postoju myśli, że Żydom zagraża lewica.
Tak, możemy niechcący ranić tych ludzi, ale nie ma idealnego wyjścia z sytuacji, w której żyjemy zdominowani przez chrześcijański dyskurs w kraju, w którym myślenie w tych kategoriach traktuje się jak przezroczyste. Żadna realna zmiana społeczna nie zaszła jeszcze na drodze dialogu. To kobiety z transparentami “precz z katotalibanem” spowodowały, że dziś prawie 70% Polaków popiera aborcję na życzenie. A przecież to bardzo obraźliwe dla katolików…
Pamiętasz czasy, kiedy nie wolno było w Polsce nawet delikatnie skrytykować Jana Pawła II? Wszyscy, nawet sejmowa lewica, żyli w przekonaniu, że ale papieża to ty szanuj. Tak jakby ta postać, która jest przecież figurą polityczną, była wyjęta spod ziemskich ocen. Dopiero kiedy po jego śmierci pojawiły się memuchy, cenzo i cała nieskrępowana krytyka zaczęła wreszcie płynąć strumieniami, wszystko się zmieniło. Nagle okazuje się, że wolno już zauważać problematyczność tej postaci. Że zwłaszcza nie-katolicy nie muszą się przejmować jego statusem w Kościele. A przecież człowiek został kanonizowany! Czy teraz mówiąc głośno o patologicznym systemie który w Watykanie pomógł zbudować papaj, czy kiedy wklejam obrazek z cyklu haha papiesz rucha dzieci, mam mieć na uwadze dobro wierzących katolików, którzy modlą się do tej postaci? Myślisz że daleko byśmy zaszli z pomocą “kulturalnej rozmowy”? Świecka lewica w Polsce nie miała odwagi krytykować papieża przez ponad 25 lat.
Chrześcijaństwo półkuli północnej od paru wieków coraz bardziej słabnie i żaden z jego odłamów nie ma już zębów.
W dyskursie publicznym tzw Zachodu jest wciąż optyką domyślną i przenika świeckie formy społeczne. Za milczący konsensus uważa się, że nawet niewierzący powinni się posługiwać tzw. świecką etyką chrześcijańską. To, jakim językiem przemawia często władza i jak wyglądają publiczne spory o wartości, jest mocno zakorzenione w chrześcijaństwie, nawet jeśli ci ludzie są niewierzący. Tego nie da się tak po prostu oddzielić na zasadzie “ale coraz mniej ludzi chodzi do Kościoła” albo “coraz mniej ludzi wierzy”. To, że same instytucje nie mają już takich zębów, nie oznacza że nie jesteśmy wszyscy przesiąknięci tym duchem. To jest kultura, to się tak łatwo samo nie wyplenia.
Plus chrześcijaństwo jest w małej ofensywie w Azji. W Korei Południowej zdobyło taką pozycję, że ludzie z krzyżami masowo wyszli na ulicę, protestując przeciwko wprowadzeniu małżeństw jednopłciowych. Najśmieszniejsze, że rząd nie miał takiego planu, to był tylko czyjś pomysł rzucony na boku.
Cóż, nie zaprzeczam że twoje argumenty są mocne i nie za bardzo wiem jak z nimi polemizować. Nie zgadzam się z tobą do końca, bo mimo wszystko mam nadzieję, że duże reformy zmienią tego religijnego molocha w coś bardziej humanitarnego. Moja niezgoda wynika z tego, że nie za bardzo ufam alternatywom.
Sama wspomniałaś że komunizm pięknie wyglądał na papierze, a w rzeczywistości wiadomo jak wyszło. Nie wiem czy możemy zakładać że jakikolwiek system zadziała w większej skali.
Co do roli religii jako opium, to też można tak na to spojrzeć. Pytanie tylko czy jak zniknie religia, to czy nie zastąpi jej inny, groźniejszy narkotyk?
No ale sęk w tym właśnie że Marks nie uważał religii za narkotyk, tym bardziej za groźny. Jak pisałam, opium w XIX w było powszechnie stosowanym środkiem przeciwbólowym, który złą sławę zyskał dopiero pod koniec stulecia z powodu narastającej mody na zażywanie rekreacyjne i tzw opium bary.
(a heroina była dawana dzieciom żeby się uspokoiły)
Nie wiem czy możemy zakładać że jakikolwiek system zadziała w większej skali.
Cóż, między innymi dlatego jestem anarchistką, że nie wierzę w “systemy działające w większej skali”. Większa skala to zawsze prędzej czy później autorytaryzm wyrastający z idei że “przecież trzeba tym wszystkim zarządzać”. Nie, nie trzeba. Nie w stopniu, w jakim wszystkim wydaje się to niezbędne.
Chrześcijaństwo jest potrzebne
**Nie. **
Człowiek od setek tysięcy lat tworzy mitologie, religię, bogowie rodzą się w głowach ludzi, czasem zdobywają wielu wyznawców, a na koniec umierają kiedy ludzie przestają w nich wierzyć.
Mitologie i kulty stoją na drodze rozwoju i humanizmu, człowieczeństwo które dziś rozwijamy i postrzegamy już dawno temu wyszło poza ramy moralne tego co proponuje chrześcijaństwo, a co gorsza, w bardzo wielu aspektach jest ono postrzegane przez chrześcijaństwo jako coś złego.
Zorganizowanie religie i kulty mają niestety bardzo totalitarne myślenie, mitologia reguluje każdy aspekt życia, przez co od tej strony one też nie pasują do współczesnego świata opartego na dialogu, humanizmie i wzajemnym zrozumieniu.
Bardziej zaangażowani ateiści przejęli to misyjne myślenie od chrześcijaństwa. Wizja raju na ziemi, wolnego od religii nie jest nowa.
Co to za brednie? Na koniec jakiś howaboutism i “popatrzcie to oni chcą nas mordować, a nie my ich”.
Co ciekawe, nie wspominasz o problemach z chrześcijaństwem i kościołem, pedofilią, przemocą, krwi na rękach kościoła, krwią kobiet które umierają w cierpieniach bo kapłani sobie wymyślili że aborcja jest gorsza od śmierci kobiety. Nie wspominasz o tym jak kościół nawet dziś walczy z nauką, chociażby badania na temat płci albo badania nad komórkami macierzystymi są atakowane przez te środowiska. Nie wspominasz ani słowem o aferach finansowych kościoła i masie problemów które toczą tą organizację i które są filarami tej organizacji.
Bardzo tendencyjny wpis, naiwny i głupiutki, idealizujący chrześcijańśtwo, przy jednoczesnym projektowaniu kościelnych problemów na ateizm, że to niby on jest ten zły.
Jeszcze a propos tego, jak w praktyce wygląda kulturowa i dyskursywna dominacja pewnych trendów na co dzień - tu akurat na przykładzie Kościoła Katolickiego, ale chodzi o mechanizm. Na tej samej zasadzie wiele osób wciąż przysięga “na Biblię” w sądach w USA - choć nie jest to od dłuższego czasu obowiązkowe, to bardzo wielu uważa że będzie to “dobrze widziane”, a część mówi wręcz, że “a co ci szkodzi, to tylko podkreśla wartość przyrzeczenia”. Akurat ta tradycja z katolicyzmem nie ma nic wspólnego.