Niezależne badania pokazują ogromną skalę skażenia po pożarze w Przylepie. Instytucje rządowe przekazywały mieszkańcom do tej pory niepełne dane. Wyniki są zatrważające, normy niektórych substancji przekroczone kilkanaście tysięcy razy— mówi marszałek Elżbieta Polak. Prezydent Zielonej Góry Janusz Kubicki, trzymający z rządem, kpi i… przynosi gaśnicę.

Badania, które zleciła lubuska marszałek, mają pokazać skalę skażenia, wpływu pożaru na środowisko, a także na ludzi. W magazynach w Przylepie zmagazynowanych było ok. 5 tys. ton niebezpiecznych substancji. Biegły, który inwentaryzował nielegalne składowisko przed pożarem (wybuchł 22 lipca), na zlecenie prokuratorów, nie mógł zbadać wszystkich beczek i mauserów, w których gromadzono toksyczne i silnie rakotwórcze substancje. Było to zbyt niebezpieczne dla jego zdrowia.

To, co znajdowało się w wyrywkowo skontrolowanych beczkach, stanowiło jednak niezbitą podstawę, by prokuratorzy polecili miastu natychmiastową utylizację całego składowiska. Ostrzegali, że magazyny w każdej chwili mogą samoistnie eksplodować. Prezydent Zielonej Góry mimo wyroku NSA nie uprzątnął składowiska, choć miał na to aż osiem lat. I duże pieniądze na ekologię w unijnym ZIT.

— Prezydent Zielonej Góry, wespół z wojewodą i minister klimatu, wmawiał mieszkańcom, że sytuacja jest bezpieczna. Służby rządowe przekazywały niepełne dane, dlatego zleciłam badanie, które miało określić, jak bardzo niebezpieczne były te substancje. Zleciliśmy je pod kątem sprawdzenia występowania kilkuset substancji niebezpiecznych. Wyniki są przerażające— mówi Elżbieta Polak, lubuska marszałek.

Raport, który zawiera 140 stron, przekaże śledczym, którzy badają sprawę nielegalnego składowiska (można go także znaleźć na stronie Lubuskie.pl).

— Jest kluczowy, by określić, czy prezydent miasta naraził zdrowie i życie osób, nie wypełniając wyroku sądu. Czy nie ucierpiały osoby, które pożar gasiły, mieszkańcy tej dzielnicy i sąsiednich, którzy nie zostali ewakuowani— wymienia marszałek. Raporty: duża skala skażenia

W środę (13 września) marszałek upubliczniła wyniki badań próbek substancji, które przeniknęły z pogorzeliska. Zostały wykonane przez niezależne, poznańskie, akredytowane laboratorium PROTE. Marszałek pokazała także raport, który wykonał biegły ekspert Polskiej Izby Ekologii Krzysztof Tyrała.

— Wojewoda lubuski informował mieszkańców na konferencjach prasowych: „Nie było ani jednego momentu, kiedy zdrowie i życie mieszkańców, którzy są w pobliżu zdarzenia, było zagrożone". Nie wierzyliśmy tym słowom, dlatego zleciliśmy badania. Dzisiaj mamy potwierdzenie, że mieliśmy rację— mówiła marszałek i rozliczała minister Annę Moskwę, że nie skorzystała z opinii ekspertów ds. utylizacji niebezpiecznych składowisk, za to dyskredytowała Polak w Sejmie. Biegły wskazał bowiem, że pożar był zagrożeniem dla mieszkańców, zalecał ich ewakuację, wprowadzenie obszernej strefy zero. Zalecał zadbać o ludzi.

„Należy wytypować grupy osób, które były bezpośrednio narażone na pożar— zwłaszcza strażaków, policję, osoby postronne, wszystkich pracowników zakładów, którzy pracują w obszarze pożaru. Należy wytypować potencjalny obszar zanieczyszczenia powierzchni ziemi, przeprowadzić niezwłocznie inwentaryzację wszystkich wód podziemnych, studni prywatnych i kierunku spływu wód podziemnych. Należy wytypować obszar badań i realizować na bieżąco wszystkie badania, wdrożyć profilaktyczne, długofalowe badania okresowe przez specjalistów— lekarzy toksykologów"— wymienia w raporcie Krzysztof Tyrała.
PROTE bada ponad pół tysiąca substancji, żeby poznać rozmiar katastrofy

Józef Czechowski, dyrektor ds. badań i rekultywacji środowiska w firmie PROTE, potwierdził, że badane próby wykazują kolosalne zanieczyszczenia, mimo że były pobierane już tydzień po ugaszeniu pożaru.

— Ustaliliśmy cztery punkty, z których warto byłoby pobrać próbki, bo reprezentatywnie pokazywały, co tam się wydarzyło i co trafiło do cieku wodnego Gęśnik. Pierwszą próbę pobraliśmy ze stawu wschodniego dawnych zbiorników zakładów mięsnych w Przylepie, gdzie zaczęły masowo ginąć ryby. Drugą z kolektora betonowego, który zasila owe stawy rybne. Trzecia i czwarta to były próby, które wytypowano w miejscach przed pierwszą tamą i poza nią, przy przepuście bezpośrednio przed Doliną Bobrów— tłumaczył.

Zakres badań był szeroki. Laboranci badali ok. 500 substancji, które mogły znaleźć się w rzece. Takich badań nie upublicznił nigdy WIOŚ.

— Ponieważ do końca nie wiedzieliśmy, jakiego rodzaju substancje mogły się uwolnić do środowiska, musieliśmy to dokładnie zbadać. W badanym rejonie unosił się chemiczny zapach topionego plastiku. Woda miała 3,3 pH, czyli taką kwasowość, która kompletnie nie sprzyja życiu— tłumaczył i dodawał, że “najlepszej” jakości woda była w stawach hodowlanych, bo ich właściciel w porę zdążył zamknąć dopływ jednego z kolektorów. Wskazywał, że sytuację uratowały deszcze, które zaczęły padać kilka dni po pożarze, i rozrzedziły stężenie niebezpiecznych substancji.

Czechowski uznał, że budowanie przez miejskie służby tam ze słomy na Gęśniku nie miało wpływu na zaprzestanie przenikania niebezpiecznych substancji.

— Sama tama miała bardziej taki charakter medialny, bo na terenie Doliny Bobrów znajdują się zanieczyszczenia, które pochodzą bezpośrednio z rejonu pogorzeliska— tłumaczył Czechowski.— Za tamą na Gęśniku dalej mamy toluen, indeks fenolowy i pestycydy chloroorganiczne. To, co jest przed tamą, praktycznie pokrywa się z tym, co jest za tamą— tłumaczył. I wskazywał, że szczęście w nieszczęściu część substancji wchłonęły, niczym gąbka, torfy.

„Dla próbki pobranej z kolektora KS-1000 mamy przekroczenia kadmu— 62 tys. procent, dla niklu – 57 tys., dla ołowiu – 2,6 tys., dla rtęci – 3,7 tys., chloroformu – 204, tetrachloroetenu – 2,2 tys., dla benzo(a)pirenu to jest na poziomie 9 tys."  

Badania próbek trwały dość długo, bo musiały być akredytowane.

— Pewne wyniki mogą być niedoskonałe, to znaczy wymuszały podniesienie norm z dokładnością pomiaru, a to mogło powodować, że część tych związków nie została wykryta czy nie została wskazana w raporcie— zastrzegał Czechowski, choć w raporcie liczba substancji z podwyższonymi normami bije po oczach.
Czechowski: Zatrważające przekroczenia

Czechowski wyliczał, że pestycydów w ogóle nie powinno być w wodzie. I choć trudno w to uwierzyć, wskazywał, że normy w dniu pożaru mogły być dużo bardziej przekroczone, bo dzień był upalny, strumień nikły.

— Kiedy dostały się tam pierwsze zrzuty, warunki chemiczne, fizykochemiczne prawdopodobnie były zdecydowanie gorsze. Później w trakcie deszczów te wody zostały mocno rozcieńczone, wtedy je badaliśmy— tłumaczył. Trudno było mu ocenić, ile substancji wpłynęło finalnie do Odry

— Zatrważające są wyniki indeksu fenolowego, to jest 300 tys. procent. To jest bardzo niebezpieczna substancja, która dość dobrze rozpuszcza się w wodzie— mówił dyrektor PROTE.

Przekroczenia metali ciężkich w kolejnej z prób, np. kadmu sięgają 1,8 tys., miedzi – 1,9 tys., chromu – 9,3 tys. procent.    

— Mówimy o bardzo dużych zanieczyszczeniach. Trudno wskazać, która z substancji jest najbardziej niebezpieczna dla ludzi, zwierząt, bo wszystkie badane przez nas substancje są bardzo niebezpieczne— tłumaczy. PROTE ma wykonać jeszcze raport o ekotoksyczności.— Będziemy badać wpływ tych związków, które tam się dostały, na zdrowie i życie organizmów. Wtedy będziemy mogli jednoznacznie powiedzieć, jaki wpływ na zdrowie i życie mają te chemikalia, które się przedostały wraz z wodami— tłumaczy Czechowski.

Polak:— Wiceminister Jacek Ozdoba kpił ze mnie, że “dezinformuje społeczeństwo”. Panie ministrze Ozdoba, czy to jest dezinformacja? Należało zrobić takie badania. Macie laboratoria, macie pieniądze. Powinniście dawno wykonać taką analizę, takie badania i oceny oddziaływania i zatroszczyć się o mieszkańców— mówi marszałek.

Marszałek do Kubickiego: Miał pan miliony euro z Unii Europejskiej, nie zrobił pan nic

Marszałek na konferencji skrytykowała Janusza Kubickiego, prezydenta Zielonej Góry.

— W ramach Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnej dla obszaru zielonogórsko-nowosolskiego przeznaczyliśmy na usuwanie odpadów 17 milionów euro, ale prezydent nie reflektuje, by te pieniądze wydać na ratowanie katastrofy w Przylepie. Podobnie było w poprzedniej perspektywie, wtedy miał 11 mln euro i wyrok sądu, który go obligował do niezwłocznego usunięcia składowiska— tłumaczyła marszałek Polak.

Dariusz Legutowski, zielonogórski radny KO, potwierdza, że gdy składał interpelacje w sprawie składowiska w Przylepie, zawsze był fałszywie uspokajany.

— Mam żal, bo mówiono nam, że wszystko jest w porządku. Obiekt jest monitorowany, bezpieczny. Po pożarze okazało się, że monitoringu przeciwpożarowego nie było, a ostatnie pół roku nie było nawet zwykłych kamer— mówi Legutowski i dodaje, że Kubicki nie otrzymywał od radnych PO votum zaufania.— Za to, w jaki sposób gospodaruje pieniędzmi miejskimi. Budżet miasta to 1,2 mld zł, a brakowało w nim środków na likwidację toksycznych odpadów— opowiada. Kaliszuk próbuje przejąć konferencję, to ostatnio modna taktyka ludzi PiS

Konferencji przysłuchiwał się Krzysztof Kaliszuk, wiceprezydent Zielonej Góry. Zgłosił się do zadawania pytań ekspertowi. Jego głos okazał się raczej próbą “wybielenia” miasta. Zapewniał, że zagrożenie było mniejsze, bo baloty słomy były wymieniane, a część wód pożarowych udało się zebrać do mauzerów. Tyle że na pytanie dziennikarzy, jaki procent wód pożarowych udało się wyzbierać, nie potrafił odpowiedzieć. Nie odpowiedział też na pytanie, czy składowisko— jak zalecali eksperci— zostało przykryte specjalistyczną włókniną, która pomogłaby uchronić ludzi przed toksycznymi oparami. Składowisko było wielkim reaktorem chemicznym.

Kaliszuk zażądał od marszałek udostępnienia sali prasowej, by zwołać swoją konferencję, choć swój urząd miasta ma po drugiej stronie ulicy. Kazał dziennikarzom poczekać pół godziny, bo musiał zwołać strażaków (ostatecznie nie przyszli), inspektora WIOŚ, szefa miejskiej śmieciowej spółki oraz swojego szefa.

— Wezwie pan komendanta? Inspektora? To pana podwładni? Da pan radę?— dociekali dziennikarze, ale ostatecznie poczekali.

Kubicki robi hucpę, przynosi gaśnicę

Szybko okazało się, że konferencja Kaliszuka to pułapka zastawiona na marszałek. Kaliszuk bagatelizował na niej wyniki zleconego raportu.

— Skażenie Gęśnika było potwierdzone przez służby. To strzelanie kapiszonami— rozpoczął konferencję [WIOŚ kilka dni po pożarze, gdy wyciek znaleźli ekolodzy, podał zdawkową informację dotyczącą kilku substancji, nie podano, o ile przekroczone są normy— red.].

Prezydent Janusz Kubicki wyjął z papierowej torebki gaśnicę. I też kpił z raportu marszałek.

— W tej gaśnicy są też niebezpieczne substancje, wie pani?— mówił, odnosząc się do słów dyrektora PROTE, który wskazywał, że w próbach wykryto także markery świadczące o obecności związków, które stosuje w produkcji środków gaśniczych.

Kubicki wyjął wydrukowaną umowę, w której napisał, że przyznaje sobie 17 mln euro z budżetu województwa na utylizację składowiska. I kazał dokument podpisać marszałek.

— To legalne? Taka umowa pisana na kolanie?— dopytywali dziennikarze.

Kubicki odpowiadał, że robi to dla swoich mieszkańców. Prezydenci zapewniali, że nie ma zagrożenia dla mieszkańców.

— Jeśli jest tak bezpiecznie, jak mówicie, czy przeniesiecie swoje gabinety do biurowców przy pogorzelisku? Tam od miesiąca bez przerwy pracują setki osób, choć składowisko jest jak wielki reaktor— dopytywali dziennikarze.

Kaliszuk odmówił przeprowadzki:— Mieszkańcy płacą nam, żebyśmy pracowali w urzędzie miasta. Tam mamy swoje biura— uciął.

Kubicki na pytanie nie odpowiedział.

Gdy dziennikarze zaczęli dopytywać o szczegóły raportu, dlaczego WIOŚ nie prowadził rozszerzonych badań, takich jak marszałek, jaki wpływ na życie ludzi ma wysoce rakotwórczy azbest, który rozproszył się w chmurze i wokół pogorzeliska, gdy podczas wybuchów rozleciał się eternitowy dach, organizatorzy konferencję przerwali.

Ganecki przyznaje, że skażenie jest duże, ale nie zagrażało

Mirosław Ganecki, szef lubuskiego WIOŚ, przyznaje, że wyniki PROTE pokrywają się z danymi, które mają jego inspektorzy. Tyle że WIOŚ upublicznił zaledwie wyniki badań 20-30 substancji. Dlaczego nie badano całego spektrum niebezpiecznych związków, by ocenić poprawnie zagrożenie?

— Wyniki były złe, nie trzeba było ich rozszerzać, bo skażenie było już wykryte— tłumaczy “Wyborczej” Ganecki.

Na konferencji, z polecenia Kaliszuka, zapewniał, że powietrze też nie stanowiło zagrożenia, bo toksyczna chmura nie poszła na Przylep.

Tomasz Nesterowicz, radny miejski Nowej Lewicy, mieszkaniec Przylepu:— Nie idzie wierzyć już w słowa inspektora. W odpowiedzi na moje interpelacje inspektor pisał, że nie robiono symulacji przemieszczania się toksycznej chmury, dziś zapewnia, że Przylep chmura ominęła. Tylko skąd pyły i maź na oknach mieszkańców?— mówi.

Chciał dopytać, ale nie było już kogo, bo Kaliszuk “zabrał” z konferencji inspektora.

Joanna Liddane, ekolożka Zielonych:— Kubicki zrobił hucpę. Ubliżył mieszkańcom, sprowadzając ich problemy, zagrożenie do marnego happeningu. Wyniki badań palą się na czerwono, a oni włamują się na konferencję i próbują wmówić, że wszystko jest dobrze. A potem uciekają przed poważnymi pytaniami dziennikarzy. To groteska urzędu— ocenia Liddane.

Marszałek Polak:— 8 tys. razy przekroczone normy pestycydów, ponadkilku- i kilkudziesięciotysięczne przekroczenia norm trucizn i substancji rakotwórczych, silnie toksycznych, metali ciężkich, które powodują wady płodu, poronienia, nowotwory, choroby płuc, serca. To są dla pana Kaliszuka kapiszony? Polecam lekturę tego raportu, niech Kaliszuk poczyta, bo mam wrażenie, że kapiszony pracują w zarządzie miasta— mówi marszałek Polak.
Prof. Wziątek: Duże ryzyko skażenia wody pitnej

Dr hab. Bogdan Wziątek bada gospodarkę wodną w obszarach Natury 2000, oddziaływanie ludzi na środowisko. Czytał raporty wykonane przez ekspertów na zlecenie marszałek.

— Raport pokazuje wyraźnie, że doszło do bardzo silnego skażenia terenu wokół pogorzeliska. A zanieczyszczenia spływały z wodami potoku Gęśnik do rzeki Łącznej, a prawdopodobnie także do Odry. Trafiły również do wód gruntowych i gleby. Istnieje więc bardzo wysokie ryzyko skażenia wody pitnej w studniach. Przy czym sytuacja ta może objawić się dopiero po pewnym czasie, co wynika z szybkości przesączania się wody w głąb ziemi— tłumaczy.

Miasto rozpoczęło proces przyłączania mieszkańców Przylepu do miejskich wodociągów.

Marszałek przypominała, że urząd marszałkowski wykonuje badania dla strażaków i mieszkańców w Centrum Pulmonologii w Torzymiu.

— Są wykonywane też rejestry wszystkich osób, które się zgłaszają w celu monitorowania ich stanu zdrowia w długim okresie. Zwołałam również zespół ekspertów z udziałem toksykologów do przygotowania programu profilaktycznego i ten program profilaktyczny sfinansujemy w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego— dodaje.