Czy mógłby ktoś podrzucić tutaj całe artykuły albo jakiegoś dobrego bota do omijania paywalla wyborczej?

Próbuję przeczytać wywiad z Kuczyńską i jedną odpowiedź, aby zobaczyć o co chodzi w całym zamieszaniu

wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,26597103,kobiety-w-polsce-jeszcze-nie-zajely-miejsca-na-scenie.html

wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,66725,26634138,tak-to-jest-strajk-osob-z-macicami-polemika-z-uruszla-kuczynska.html

  • @Marcheva161M
    link
    23 years ago

    Mam wątpliwości, czy zamiana “kobiet” na “osoby z macicami” to postawa lewicowa

    Krystyna Romanowska | 12 grudnia 2020, 05:58

    Urszula Kuczyńska: Tak. Zostałam nazwana „cisiarą”, czyli kobietą o tożsamości kobiety, i porównana do Episkopatu, inceli i islamistów. Mam prawie 100 prywatnych wiadomości na Messengerze, w których ludzie używają obelżywych określeń. A znajomi piszą: „Sorry, zgadzam się z tobą, ale nie mogę cię publicznie zalajkować”, „Napisałabym to samo, ale się boję”.

    – Kilka tygodni temu stanęłam w obronie jednej z ciałopozytywnych instagramerek pokazującej u siebie także osoby transpłciowe. Nieświadoma obowiązującego dress code’u żachnęła się, kiedy zarzucono jej, że jest zwolenniczką tylko OSK, a nie OSKiOzM. Nazwano ją „wiedźmą” i „wykluczającą heterosuką”.

    – Niepokoją mnie zmiany językowe. Z wykształcenia jestem lingwistką, znam francuski, angielski, standardowy chiński. Widzę świat w kategorii opowieści. Na lewicę przywiódł mnie feminizm – trafiłam tam na fali „czarnego protestu”, w który się bardzo zaangażowałam.

    Feminizm i równouprawnienie płci są naturalną lewicową postawą. Także w sensie językowym. Jednak coś zaczęło mnie uwierać. Tak samo koleżanki sinolożki, w bardzo różnym wieku, wszystkie lewicujące. „Ula, o co chodzi?” – pytały, obserwując awantury dotyczące „osób z macicami”. Źle im się to kojarzyło, bo jak się jest sinolożką, to widzi się na co dzień, jak propaganda tworzy językiem nową rzeczywistość, a język przestaje rzeczywistość opisywać.

    Jako społeczeństwo mamy za sobą doświadczenie wymazywania kobiet z politycznej rzeczywistości poprzez wyrugowanie feminatywów. Z konsekwencjami językowej powojennej urawniłowki, która przekreśliła płeć, borykamy się do dzisiaj. Język PRL-u odebrał kobietom podmiotowość i widoczność polityczną – wraz z formami żeńskimi zniknęły ze świadomości zbiorowej jako grupa interesu.

    – Podmiot polityczny kobiecości ukształtował się w Polsce już na przełomie XIX i XX wieku. Polki jako pierwsze w Europie wywalczyły sobie prawo wyborcze. Ale po II wojnie światowej ten podmiot został rozmontowany, zniknął z języka i rzeczywistości społecznej. Również legalna aborcja była w PRL-u wynikiem demograficznej kalkulacji, a nie realizacją interesu politycznego. Kraj, który stracił 20 proc. populacji w czasie wojny, nie mógł pozwalać sobie na to, by 80 do 100 tys. kobiet rocznie lądowało w szpitalach w wyniku pokątnych zabiegów. Kobiety były potrzebne w fabrykach i na polach.

    Dzisiaj podmiotowość kobiet mogłaby się ponownie narodzić, ale przychodzą osoby z drugiej strony i kwestionują kategorię kobiecości w ogóle. Ich zdaniem jest wykluczająca, a nie włączająca. Gdy kobiety spycha się z ławki obywatelskiej, prawnoczłowieczej i politycznej, przychodzą osoby, które mówią: „Posuńcie się”. Tyle że nie ma się gdzie przesuwać.

    – To ludzie bardzo aktywni w mediach społecznościowych, uważający, że moment największego kobiecego zrywu i niewiarygodnego męskiego poparcia nie jest okazją do rozmowy o tym, jak ciasne są dzisiejsze pojęcia „kobiecości” i „męskości”, tylko do czegoś innego.

    I na dodatek to ktoś, kto w kwestii aborcji jedzie z kobietami na tym samym wózku, a nie zamierza się z kobiecością nawet w podbramkowej sytuacji utożsamić.

    Kategoria kobiecości nie jest kategorią wykluczającą. Feminizm walczy o to, aby przestać myśleć kategoriami stereotypów płci i to jest na korzyść wszystkich. Bo przez tę sztuczną dychotomię osoby transpłciowe i niebinarne cierpią najbardziej – to one dostają największe manto za nieprzystawanie do stereotypów. Nawet jeżeli uznamy, że kobiecość jest kategorią wyobrażoną, to musi być włączająca. Podobnie naród – też jest wspólnotą wyobrażoną, ale materialną, bo funkcjonuje w przestrzeni, umysłach ludzi – tak jak o tym mówił Karol Modzelewski.

    Tworzę kategorię „Kurdów” na podstawie wspólnoty losu, interesu i doświadczeń. Jeżeli lewica walczy, żeby pojęcie „naród” było jak najbardziej włączające i Polak nie musiał być białym katolikiem, mógł być także ateistą i muzułmaninem – tak samo powinno się robić z kategoriami płci. A tutaj, zamiast działać w interesie grup, które łączy wspólnota losu i doświadczeń, skupiamy się albo na wymienianiu wszystkich grup i podgrup w hołdzie dla każdej pojedynczej tożsamości, albo na generalizacji, że tożsamość grupy najliczniejszej znika nam z obrazka.

    – Wśród osób transpłciowych i niebinarnych są dwie grupy. Jest grupa, która proces emancypacji i kształtowania podmiotowości prowadzi spokojnie, konsekwentnie i niezwykle mądrze. Na ostatniej demonstracji skandowałyśmy razem: po słowach dziewczyny, która powiedziała, że nie chce być matką; po słowach dziewczyny – matki dwóch córek, o których prawa walczy, i w końcu po słowach osoby transpłciowej, bo aborcja także jej dotyczy. Dlatego uważam Strajk Kobiet za najbardziej włączający ruch, jaki do tej pory widziałam. Na fanpage’ach Lambdy, Transfuzji, organizacji zajmujących się prawami osób transpłciowych, nie ma połajanek czy dyscyplinowania językowego. Tam jest czysty sojusz.

    Natomiast „internetowa piwnica” jest motywowana samozachwytem nad własną empatią. To bezmyślne kopiowanie języka i zdobyczy ruchów społecznych z Zachodu – bez refleksji, że my żyjemy w innej rzeczywistości i idziemy inną drogą, choć do tego samego celu. One zresztą idą do celu, po drodze mierząc się z nieoczekiwanymi skutkami ubocznymi, jak głośna sprawa Keiry Bell, która jako nastolatka rozpoczęła korektę płci z żeńskiej na męską. Niedawno okazało się, że nie potrzebowała agresywnej terapii hormonalnej i mastektomii, tylko akceptacji środowiska. Dziś funkcjonuje jako młoda kobieta, a w Wielkiej Brytanii rozpoczęła się dyskusja o prawie zezwalającym na poddawanie osób małoletnich procedurom medycznym, których długofalowych skutków mogą nie być w stanie w pełni zrozumieć.

    – Np. robimy dyskusję, na której jestem jedną z panelistek, i do organizacji trafiają oburzone petycje, żeby nie zapraszać na spotkanie „osoby wykluczającej”.

    Wszyscy zaraz będziemy naznaczeni jakimiś przymiotnikami. Także Agnieszka Dziemianowicz-Bąk – o wiele wcześniej – była odsądzana od czci i wiary za brak użycia określenia „osoby z macicami”. A miała jeden z najbardziej tęczowych sztabów wyborczych na lewicy!

    – Oczywiście. To, co się dzieje w social mediach, jest bardzo widoczne dla każdego. Tak jak zobaczyły to moje koleżanki sinolożki – głosujące, ale niezaangażowane politycznie. Tym bardziej że osoby z „internetowej piwnicy” używają jednoznacznie ocennych argumentów wypowiadanych z pozycji moralnej wyższości i etycznej racji, wbijając w poczucie winy każdego, kto ośmieli się wyrazić najmniejszą wątpliwość.

    – Dopóki takie kłótnie będą utożsamiane z lewicą, trudno będzie przekonać milczącą większość, że tematy skoncentrowane wokół rozrodczości i seksu nie są główną rzeczą, którą się ta strona zajmuje.

    Nie wszystko to, co się dzieje na ulicach i w internecie, jest lewicą.

    To raczej liberalne myślenie kluczem tożsamościowym, gdzie nic nie wpływa na nikogo, nie ma płaszczyzn porozumienia i płaszczyzn rozbieżności, zbieżności i sprzeczności interesów, konieczności negocjowania granic i układania się. A przecież tożsamości można mieć wiele, dzięki czemu mogą działać jak matrioszki. To z tego bierze się siła – z emancypacji i upodmiotowienia w ramach większych grup, nie z mnożenia bytów.

    Język kreuje rzeczywistość i trzeba na takie zabiegi uważać. Przykładem jest aborcja. W PRL-u mówiło się o przerywaniu ciąży, czyli stanu fizjologicznego kobiety. Słowo „aborcja” wprowadził Kościół, kiedy za pontyfikatu Karola Wojtyły zaczął walczyć z ruchami feministycznymi i rewolucją seksualną. Dzięki temu zabiegowi językowemu aborcja przestała dotyczyć wyłącznie kobiet, oderwano ją od ciąży jako stanu kobiecej fizjologii, stała się sprawą społeczną.

    – Ciąg logiczny jest jasny: każda niechciana ciąża to niechciana ejakulacja. Niby prawda, ale przecież nie zawsze i nie do końca. Kto jest winny, gdy antykoncepcja zawiedzie? Chęć przeniesienia winy wyłącznie na mężczyznę to nie jest panaceum na każdy ból – na pewno nie w przypadku konsensualnych stosunków seksualnych.

    – To rollercoaster – od złości przez zdziwienie do rozbawienia. I zadawania pytań: czym są akceptacja i tolerancja? Czym jest empatia? Wobec kogo obowiązuje? Jaka jest gradacja „przywileju” i „dyskryminacji” odmierzanych miarką w takich dyskusjach? Jak rozumieć upodmiotowienie?

    Czym jest pluralizm? Jak wyjść ze ślepej uliczki, gdzie dziewczyna walcząca o pozytywny wizerunek ciała i kobiety walczące o polityczną podmiotowość obrywają z dwóch stron – liberalnej i konserwatywnej?

    Dyskusja o transpłciowości w ramach feminizmu toczyła się już lata temu, m.in. wokół czasopisma „Zadra”. Z perspektywy 20 lat jej postępowość, wnikliwość i rzeczowość zaskakuje. Sukcesem tamtych czasów było wejście Anny Grodzkiej do Sejmu. To była pierwsza transpłciowa posłanka w Europie! Czy nam się uda osiągnąć coś podobnego, gdy obkładamy się anatemami w rzeczywistości, która obyczajowo i społecznie cofnęła się o całe dekady?

    Zapisz się na przegląd wydarzeń. Codziennie rano i wieczorem

    Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl

    Generated by @WPWB_bot on Telegram