• @mareczkoOP
    link
    13 years ago

    Pan życia i śmierci. Koszmarny sierociniec zakonnika Dariusza Godawy. Śledztwo 'Wyborczej", część 1.

    Piotr Żytnicki, Jędrzej Pawlicki | 18 maja 2021, 03:23

    W połowie kwietnia ojciec Paweł Kozacki, prowincjał polskich dominikanów, publikuje oświadczenie: “Dariusz Godawa nie jest już dominikaninem i używanie przez niego habitu lub skrótu OP po nazwisku jest bezprawne”.

    To reakcja na międzynarodowe śledztwo dziennikarskie, które prowadzimy od kilku tygodni. Kozacki wie już, że dotarliśmy do sprawozdania, które jego zakon schował w tajnym archiwum. Z naszych ustaleń wyłania się obraz wpływowego i surowego misjonarza, który twardą ręką zarządza sierocińcem w stolicy Kamerunu.

    26 grudnia 2020 r. Program “W tyle wizji” w TVP Info. Prowadząca zapowiada: - Niektórym w Polsce teksty polskich kolęd wydają się niestosowne, ale w dalekiej Afryce dzieciakom i misjonarzom wydają się stosowne jak najbardziej. Połączymy się z doskonale znaną Państwu misją w Jaunde, gdzie jest ojciec Dariusz Godawa i jego podopieczni z sierocińca.

    Płonie ognisko. Godawa siedzi w białej koszuli, na szyi ma biały krzyż, za plecami biało-czerwoną flagę. Obok 24 Kameruńczyków: dorośli, nastolatkowie, dzieci. Śpiewają po polsku “Cichą noc” i “Bóg się rodzi”.

    • Opowiadam dzieciakom o Polsce. O papieżu, Święcie Niepodległości, 15 sierpnia. Wszyscy tu znamy Roberta Lewandowskiego - mówi Godawa i prosi o finansowe wsparcie.

    Na pasku podpis: “Ojciec Dariusz Godawa OP”. OP to skrót łacińskiej nazwy Ordo Fratrum Praedicatorum, po polsku Zakon Kaznodziejski. Bardziej potoczna nazwa to dominikanie. Godawa od dwóch lat nie jest już dominikaninem, ale informacji na pasku nie prostuje.

    Dwa miesiące później w TVP Polonia chwali się, że jego podopieczni znają aż 12 kolęd po polsku, a do tego “Barkę”, ukochaną pieśń Jana Pawła II. Śpiewa ją czarnoskóry Jaś Majchrzak, bo Godawa niektórym dzieciom nadaje polskie nazwiska i imiona.

    Nagranie oglądają w internecie dwa miliony ludzi. Godawa wie, jak podbić serca Polaków. W prawicowej telewizji wPolsce.pl mali Kameruńczycy tańczą i śpiewają piosenki Zenka Martyniuka.

    Ale to fasada.

    14 maja 2009 r. Miasto Bertoua we wschodnim Kamerunie. Komisarze policji Paul Sadjifile i Emile Gousmo jadą do sierocińca św. Dominika w dzielnicy Mokolo IV. Wczesnym rankiem odkryto, że w wyniku ulewy zawalił się betonowy budynek o powierzchni 20 m kw.

    Pod gruzami leżą ciała 12-letniego Daniela Damzonga i 11-letniego Cédrica Biwolé. Pierwszy ma na sobie niebieski dres, dżinsy i trampki, drugi - brązowy sweter i spodnie khaki. Zginęli, gdy betonowe bloki spadły im na głowę.

    Dowody wskazują na katastrofę budowlaną, ale coś się nie zgadza. Konstrukcja runęła w nocy, w budynku były tylko toalety, a ofiary miały na sobie dzienne ubrania.

    Misjonarz i jego pomocniczka Marianne Ndinga zostają zatrzymani. Dwa dni później Godawa wychodzi za kaucją. 500 tys. franków zachodnioafrykańskich (3,5 tys. zł) wpłaca ks. Andrzej Kryński, późniejszy rektor Akademii Polonijnej w Częstochowie, od którego odcina się polski Episkopat.

    Miejscowy lekarz Tatou Dontsouop wystawia zaświadczenie: Dariusz Godawa wymaga leczenia operacyjnego w Polsce. Pod pretekstem choroby dominikanin odzyskuje paszport. Wsiada do Airbusa A330 belgijskich linii lotniczych i ucieka do Europy.

    Marta mieszka w jednym z dużych polskich miast, skończyła katolicką szkołę dla dziewcząt, działa w ruchu oazowym. Ma troje dzieci i pieniądze, którymi chętnie się dzieli. W polskim Kościele nie wszystko jej odpowiada, więc sierociniec w Kamerunie spada jej z nieba.

    Na Facebooku widzi czarnoskóre dzieci - śpiewają po polsku kolędy. Wchodzi na stronę Misja-Kamerun.pl. Dariusz Godawa przedstawia się tam jako dominikanin, który w stolicy kraju Jaunde prowadzi sierociniec i program adopcji na odległość.

    3 stycznia 2021 r. Marta wysyła wiadomość: “Szczęść Boże, na filmie promującym Misję jest dziewczynka w czerwonych warkoczach i różowej koszulce. Chcemy jej pomagać. Proszę o informacje, jak to zrobić. Sami mamy troje dzieci: studenta, licealistkę i 4,5-letnią córkę”.

    Godawa: “Kłaniam się. Można wpłacać na konto”.

    Marta: “Ile miesięcznie na dziecko jest potrzebne?”.

    Godawa: ”Ja wydaję na jedno dziecko, tu w sierocińcu, ok. 100-200 zł na miesiąc”.

    Marta: “Będę przelewać 250 zł na miesiąc”.

    Godawa: “Kochanaś”.

    Marta prosi, by misjonarz napisał w wolnej chwili parę słów o dziewczynce: co lubi, jakie ma marzenia, jaka jest jej historia. Godawa odpisuje: “Wolnych chwil brak”.

    Marta: “No to krótko - ile ma lat?”.

    Godawa: “Pięć i coś”.

    Po chwili okazuje się, że dziewczynka nie jest sierotą. “Chyba matkę ma w Bombi między Bertoua a Deng-Deng. Nikt jej nie odwiedza” - informuje Godawa.

    W jaki sposób dziecko znalazło się w sierocińcu kilkaset kilometrów dalej? Marta nie rozumie, pyta, ale Godawa nie wyjaśnia.

    Kobieta proponuje: może lepiej wesprzeć finansowo matkę, by córka do niej wróciła? A może mała mogłaby wyjechać do Polski i tu chodzić do szkoły?

    Pytania irytują Godawę. “Serce masz przeogromne, ale nie czaisz, że to jest Afryka” - odpisuje.

    Marta: “Czy dziewczynka ma nazwisko?”.

    Godawa: “Ma, ale nie pamiętam. I nie mam czasu szukać i się dowiadywać. Czy będzie to Kowalska, czy Nowak, to mi to powiewa”.

    Marta: “Ojciec nadaje się na urlop”.

    Godawa: “Na urlopie to ja tu jestem”.

    Marta dzwoni do dominikanów: - Przelewam pieniądze ojcu Dariuszowi Godawie. Chciałabym się o nim czegoś dowiedzieć.

    Odpowiedź ją zaskakuje: - Godawa? Od dwóch lat nie jest w naszym zakonie.

    Anna Sobków ukończyła pedagogikę specjalną, ma czwórkę dorosłych dzieci. Chodzi na msze do poznańskich dominikanów. Godawę poznaje w 2010 r. Po wyjściu z kameruńskiego aresztu zakonnik od roku przebywa w Poznaniu. Kieruje Stowarzyszeniem Przyjaciół Dzieci Słońca. Anna do niego dołącza. Przed kościołami kwestuje na dzieci w Kamerunie.

    Po dwóch latach Godawa wraca do Afryki, by zakładać kolejny sierociniec. Anna Sobków też decyduje się na wyjazd. Wylatuje 18 października 2012 r. W Jaunde spędza trzy miesiące. Wraca wstrząśnięta. Zgłasza się do psycholożki, której syn jest księdzem. - Sama w obcym kraju nic nie mogłaś zrobić - słyszy. - Kościół takie sprawy zamiata pod dywan, ale i tak musisz to zgłosić władzom.

    Anna pisze sprawozdanie z pobytu w sierocińcu. Na początku 2013 r. wysyła je do ojca Krzysztofa Popławskiego, ówczesnego prowincjała polskich dominikanów. Właśnie to pismo zakon zamknie w tajnym archiwum. Anna pokaże je nam osiem lat później i potwierdzi całą relację.

    Dzieci w sierocińcu mają liczne obowiązki. Wstają przed godz. 5 rano, by sprzątać dom. Potem msza święta i wyprawa do szkoły. Same noszą wodę ze studni, piorą ubrania i gotują posiłki - dla siebie i dla psów ojca Godawy. Lekcje odrabiają do późnego wieczora.

    Jedzą tylko raz dziennie - wieczorem. Posiłek jest skromny, najczęściej to maniok, ryż z fasolą, bataty. Owoców brak, bo za drogie. Czasem ryba, mięso bardzo rzadko.

    Annę to bulwersuje, bo ojciec Godawa je pięć posiłków dziennie. Tłumaczy to refluksem. Anna poznaje jego menu.

    Anna nie lubi piwa, ale pije dla towarzystwa. Kolacja też na ciepło: często ryba i mięso, warzywa oraz piwo.

    Sobków i Godawa jedzą posiłki przy stole. Dzieci - na podłodze.

    W sprawozdaniu dla prowincjała Anna pisze: “Normalnym zachowaniem było dawanie resztek dzieciom. Na przykład, gdy ojciec zjadł rybę i zostały ości, resztki głowy, wołał: »Kto chce rybę?«. Wtedy dzieci na wyścigi biegły. Podobnie ze skorupami po krewetkach czy kośćmi po mięsie. Dla mnie było to upokarzające, mówiłam o tym, ale riposta była taka, że to normalne, a ja nie znam się po prostu na zwyczajach”.

    I dalej: “Jak jedzenie jest ważne, widać było po odpowiedzi jednego z chłopców. Na pytanie, co chcesz robić w przyszłości, mały Jack odpowiedział: »Chcę mieć zawsze co jeść«. Myślę, że jeden posiłek i to o tak późnej porze, nie zaspokajał potrzeb dzieci”.

    Anna wylicza, że jedno piwo kosztuje 600-800 franków CFA (4-5 zł), można za to kupić trzy bagietki: “Psy, przynajmniej szczeniaki, były lepiej karmione od dzieci. Dla nich była kupowana specjalna, zagraniczna karma”.

    Dodatkową karą jest brak posiłku - dziecko nie je więc przez cały dzień. Anna tłumaczy, że to niehumanitarne. Godawa ustępuje: dzieci mają przepisać 100 razy siódme przykazanie “Nie kradnij”. Potem już nie słucha Anny.

    Sprawozdanie dla prowincjała: “Zachowuje się w stosunku do dzieci jak pan i władca, nie jak opiekun, a tym bardziej zakonnik. Nigdy nie chwali. Z młodszymi nie rozmawia, a jeśli już, to tylko wrzeszczy. Nie wchodzi do pokojów, bo mówi, że tam śmierdzi. Na to, że nigdy nie pogłaszcze czy przytuli, ma odpowiedź: »Przynajmniej mnie nie posądzą, że kogoś molestuję«. Mówi, że trzeba ich kołkiem po łbie walić każdego dnia, a i tak nic nie zrozumieją”.

    Jego pomocniczka Marianne śmieje się, że gdy zakonnik umrze i trzeba będzie odegrać scenkę z jego życia, to najbardziej pasować będą słowa: “kurwa mać”. Bo często powtarza je przy dzieciach - zorientowały się, że to przekleństwo.

    Anna opisuje wycieczkę nad ocean. Jedzie kilkanaścioro dzieci, dla najmłodszych to pierwsza taka wyprawa. Godawa wymyśla inicjację: zawiąże maluchom oczy i odsłoni dopiero na plaży. 6-letnia Patrycja panikuje, bo dzień wcześniej dominikanin straszył, że wrzuci ją do wody i utopi. Nad oceanem dziewczynka płacze, Godawa krzyczy. Anna bierze ją na ręce i odchodzi.

    Widzi też, że Patrycja przysypia w trakcie różańca, mszy, odrabiania lekcji. - Może jest chora? Trzeba zrobić badania - podpowiada. - No to zrób - odpowiada Godawa.

    Anna relacjonuje też wyjazd na festyn. Dorośli dostają posiłek i piwo, dzieci tylko napoje, bo wszystko takie drogie.

    Anna podlicza, że na piwo misjonarz wydał 16 tys. franków (110 zł), a na kanapkę dla dzieci pieniędzy zabrakło.