- cross-posted to:
- vaticana
- cross-posted to:
- vaticana
[dlugi artykul. sortuj po godzinie dodania zeby przeczytac w wlaasciwej kolejnosci.]
Oprogramowanie z którego korzystamy jest przewidziane raczej pod linkowanie treści, niż bycie dla niej główna platformą, ale faktycznie przyjrzę się tym limitom, bo bywają uciążliwe. Tak btw mamy idealna na takie rzeczy społeczność !vaticana@szmer.info, crosspostuje też do niej.
Pan życia i śmierci. Koszmarny sierociniec zakonnika Dariusza Godawy. Śledztwo 'Wyborczej", część 1.
Piotr Żytnicki, Jędrzej Pawlicki | 18 maja 2021, 03:23
W połowie kwietnia ojciec Paweł Kozacki, prowincjał polskich dominikanów, publikuje oświadczenie: “Dariusz Godawa nie jest już dominikaninem i używanie przez niego habitu lub skrótu OP po nazwisku jest bezprawne”.
To reakcja na międzynarodowe śledztwo dziennikarskie, które prowadzimy od kilku tygodni. Kozacki wie już, że dotarliśmy do sprawozdania, które jego zakon schował w tajnym archiwum. Z naszych ustaleń wyłania się obraz wpływowego i surowego misjonarza, który twardą ręką zarządza sierocińcem w stolicy Kamerunu.
26 grudnia 2020 r. Program “W tyle wizji” w TVP Info. Prowadząca zapowiada: - Niektórym w Polsce teksty polskich kolęd wydają się niestosowne, ale w dalekiej Afryce dzieciakom i misjonarzom wydają się stosowne jak najbardziej. Połączymy się z doskonale znaną Państwu misją w Jaunde, gdzie jest ojciec Dariusz Godawa i jego podopieczni z sierocińca.
Płonie ognisko. Godawa siedzi w białej koszuli, na szyi ma biały krzyż, za plecami biało-czerwoną flagę. Obok 24 Kameruńczyków: dorośli, nastolatkowie, dzieci. Śpiewają po polsku “Cichą noc” i “Bóg się rodzi”.
- Opowiadam dzieciakom o Polsce. O papieżu, Święcie Niepodległości, 15 sierpnia. Wszyscy tu znamy Roberta Lewandowskiego - mówi Godawa i prosi o finansowe wsparcie.
Na pasku podpis: “Ojciec Dariusz Godawa OP”. OP to skrót łacińskiej nazwy Ordo Fratrum Praedicatorum, po polsku Zakon Kaznodziejski. Bardziej potoczna nazwa to dominikanie. Godawa od dwóch lat nie jest już dominikaninem, ale informacji na pasku nie prostuje.
Dwa miesiące później w TVP Polonia chwali się, że jego podopieczni znają aż 12 kolęd po polsku, a do tego “Barkę”, ukochaną pieśń Jana Pawła II. Śpiewa ją czarnoskóry Jaś Majchrzak, bo Godawa niektórym dzieciom nadaje polskie nazwiska i imiona.
Nagranie oglądają w internecie dwa miliony ludzi. Godawa wie, jak podbić serca Polaków. W prawicowej telewizji wPolsce.pl mali Kameruńczycy tańczą i śpiewają piosenki Zenka Martyniuka.
Ale to fasada.
14 maja 2009 r. Miasto Bertoua we wschodnim Kamerunie. Komisarze policji Paul Sadjifile i Emile Gousmo jadą do sierocińca św. Dominika w dzielnicy Mokolo IV. Wczesnym rankiem odkryto, że w wyniku ulewy zawalił się betonowy budynek o powierzchni 20 m kw.
Pod gruzami leżą ciała 12-letniego Daniela Damzonga i 11-letniego Cédrica Biwolé. Pierwszy ma na sobie niebieski dres, dżinsy i trampki, drugi - brązowy sweter i spodnie khaki. Zginęli, gdy betonowe bloki spadły im na głowę.
Dowody wskazują na katastrofę budowlaną, ale coś się nie zgadza. Konstrukcja runęła w nocy, w budynku były tylko toalety, a ofiary miały na sobie dzienne ubrania.
Misjonarz i jego pomocniczka Marianne Ndinga zostają zatrzymani. Dwa dni później Godawa wychodzi za kaucją. 500 tys. franków zachodnioafrykańskich (3,5 tys. zł) wpłaca ks. Andrzej Kryński, późniejszy rektor Akademii Polonijnej w Częstochowie, od którego odcina się polski Episkopat.
Miejscowy lekarz Tatou Dontsouop wystawia zaświadczenie: Dariusz Godawa wymaga leczenia operacyjnego w Polsce. Pod pretekstem choroby dominikanin odzyskuje paszport. Wsiada do Airbusa A330 belgijskich linii lotniczych i ucieka do Europy.
Marta mieszka w jednym z dużych polskich miast, skończyła katolicką szkołę dla dziewcząt, działa w ruchu oazowym. Ma troje dzieci i pieniądze, którymi chętnie się dzieli. W polskim Kościele nie wszystko jej odpowiada, więc sierociniec w Kamerunie spada jej z nieba.
Na Facebooku widzi czarnoskóre dzieci - śpiewają po polsku kolędy. Wchodzi na stronę Misja-Kamerun.pl. Dariusz Godawa przedstawia się tam jako dominikanin, który w stolicy kraju Jaunde prowadzi sierociniec i program adopcji na odległość.
3 stycznia 2021 r. Marta wysyła wiadomość: “Szczęść Boże, na filmie promującym Misję jest dziewczynka w czerwonych warkoczach i różowej koszulce. Chcemy jej pomagać. Proszę o informacje, jak to zrobić. Sami mamy troje dzieci: studenta, licealistkę i 4,5-letnią córkę”.
Godawa: “Kłaniam się. Można wpłacać na konto”.
Marta: “Ile miesięcznie na dziecko jest potrzebne?”.
Godawa: ”Ja wydaję na jedno dziecko, tu w sierocińcu, ok. 100-200 zł na miesiąc”.
Marta: “Będę przelewać 250 zł na miesiąc”.
Godawa: “Kochanaś”.
Marta prosi, by misjonarz napisał w wolnej chwili parę słów o dziewczynce: co lubi, jakie ma marzenia, jaka jest jej historia. Godawa odpisuje: “Wolnych chwil brak”.
Marta: “No to krótko - ile ma lat?”.
Godawa: “Pięć i coś”.
Po chwili okazuje się, że dziewczynka nie jest sierotą. “Chyba matkę ma w Bombi między Bertoua a Deng-Deng. Nikt jej nie odwiedza” - informuje Godawa.
W jaki sposób dziecko znalazło się w sierocińcu kilkaset kilometrów dalej? Marta nie rozumie, pyta, ale Godawa nie wyjaśnia.
Kobieta proponuje: może lepiej wesprzeć finansowo matkę, by córka do niej wróciła? A może mała mogłaby wyjechać do Polski i tu chodzić do szkoły?
Pytania irytują Godawę. “Serce masz przeogromne, ale nie czaisz, że to jest Afryka” - odpisuje.
Marta: “Czy dziewczynka ma nazwisko?”.
Godawa: “Ma, ale nie pamiętam. I nie mam czasu szukać i się dowiadywać. Czy będzie to Kowalska, czy Nowak, to mi to powiewa”.
Marta: “Ojciec nadaje się na urlop”.
Godawa: “Na urlopie to ja tu jestem”.
Marta dzwoni do dominikanów: - Przelewam pieniądze ojcu Dariuszowi Godawie. Chciałabym się o nim czegoś dowiedzieć.
Odpowiedź ją zaskakuje: - Godawa? Od dwóch lat nie jest w naszym zakonie.
Anna Sobków ukończyła pedagogikę specjalną, ma czwórkę dorosłych dzieci. Chodzi na msze do poznańskich dominikanów. Godawę poznaje w 2010 r. Po wyjściu z kameruńskiego aresztu zakonnik od roku przebywa w Poznaniu. Kieruje Stowarzyszeniem Przyjaciół Dzieci Słońca. Anna do niego dołącza. Przed kościołami kwestuje na dzieci w Kamerunie.
Po dwóch latach Godawa wraca do Afryki, by zakładać kolejny sierociniec. Anna Sobków też decyduje się na wyjazd. Wylatuje 18 października 2012 r. W Jaunde spędza trzy miesiące. Wraca wstrząśnięta. Zgłasza się do psycholożki, której syn jest księdzem. - Sama w obcym kraju nic nie mogłaś zrobić - słyszy. - Kościół takie sprawy zamiata pod dywan, ale i tak musisz to zgłosić władzom.
Anna pisze sprawozdanie z pobytu w sierocińcu. Na początku 2013 r. wysyła je do ojca Krzysztofa Popławskiego, ówczesnego prowincjała polskich dominikanów. Właśnie to pismo zakon zamknie w tajnym archiwum. Anna pokaże je nam osiem lat później i potwierdzi całą relację.
Dzieci w sierocińcu mają liczne obowiązki. Wstają przed godz. 5 rano, by sprzątać dom. Potem msza święta i wyprawa do szkoły. Same noszą wodę ze studni, piorą ubrania i gotują posiłki - dla siebie i dla psów ojca Godawy. Lekcje odrabiają do późnego wieczora.
Jedzą tylko raz dziennie - wieczorem. Posiłek jest skromny, najczęściej to maniok, ryż z fasolą, bataty. Owoców brak, bo za drogie. Czasem ryba, mięso bardzo rzadko.
Annę to bulwersuje, bo ojciec Godawa je pięć posiłków dziennie. Tłumaczy to refluksem. Anna poznaje jego menu.
Anna nie lubi piwa, ale pije dla towarzystwa. Kolacja też na ciepło: często ryba i mięso, warzywa oraz piwo.
Sobków i Godawa jedzą posiłki przy stole. Dzieci - na podłodze.
W sprawozdaniu dla prowincjała Anna pisze: “Normalnym zachowaniem było dawanie resztek dzieciom. Na przykład, gdy ojciec zjadł rybę i zostały ości, resztki głowy, wołał: »Kto chce rybę?«. Wtedy dzieci na wyścigi biegły. Podobnie ze skorupami po krewetkach czy kośćmi po mięsie. Dla mnie było to upokarzające, mówiłam o tym, ale riposta była taka, że to normalne, a ja nie znam się po prostu na zwyczajach”.
I dalej: “Jak jedzenie jest ważne, widać było po odpowiedzi jednego z chłopców. Na pytanie, co chcesz robić w przyszłości, mały Jack odpowiedział: »Chcę mieć zawsze co jeść«. Myślę, że jeden posiłek i to o tak późnej porze, nie zaspokajał potrzeb dzieci”.
Anna wylicza, że jedno piwo kosztuje 600-800 franków CFA (4-5 zł), można za to kupić trzy bagietki: “Psy, przynajmniej szczeniaki, były lepiej karmione od dzieci. Dla nich była kupowana specjalna, zagraniczna karma”.
Dodatkową karą jest brak posiłku - dziecko nie je więc przez cały dzień. Anna tłumaczy, że to niehumanitarne. Godawa ustępuje: dzieci mają przepisać 100 razy siódme przykazanie “Nie kradnij”. Potem już nie słucha Anny.
Sprawozdanie dla prowincjała: “Zachowuje się w stosunku do dzieci jak pan i władca, nie jak opiekun, a tym bardziej zakonnik. Nigdy nie chwali. Z młodszymi nie rozmawia, a jeśli już, to tylko wrzeszczy. Nie wchodzi do pokojów, bo mówi, że tam śmierdzi. Na to, że nigdy nie pogłaszcze czy przytuli, ma odpowiedź: »Przynajmniej mnie nie posądzą, że kogoś molestuję«. Mówi, że trzeba ich kołkiem po łbie walić każdego dnia, a i tak nic nie zrozumieją”.
Jego pomocniczka Marianne śmieje się, że gdy zakonnik umrze i trzeba będzie odegrać scenkę z jego życia, to najbardziej pasować będą słowa: “kurwa mać”. Bo często powtarza je przy dzieciach - zorientowały się, że to przekleństwo.
Anna opisuje wycieczkę nad ocean. Jedzie kilkanaścioro dzieci, dla najmłodszych to pierwsza taka wyprawa. Godawa wymyśla inicjację: zawiąże maluchom oczy i odsłoni dopiero na plaży. 6-letnia Patrycja panikuje, bo dzień wcześniej dominikanin straszył, że wrzuci ją do wody i utopi. Nad oceanem dziewczynka płacze, Godawa krzyczy. Anna bierze ją na ręce i odchodzi.
Widzi też, że Patrycja przysypia w trakcie różańca, mszy, odrabiania lekcji. - Może jest chora? Trzeba zrobić badania - podpowiada. - No to zrób - odpowiada Godawa.
Anna relacjonuje też wyjazd na festyn. Dorośli dostają posiłek i piwo, dzieci tylko napoje, bo wszystko takie drogie.
Anna podlicza, że na piwo misjonarz wydał 16 tys. franków (110 zł), a na kanapkę dla dzieci pieniędzy zabrakło.
Anna podważa jego metody wychowawcze. Słyszy, że się nie zna i ma się nie mieszać. Godawa uważa, że to wolontariuszka z Polski zachowuje się nienormalnie, bo nie trzyma dzieci na dystans, a w Afryce biały musi się jawić jako ważniejszy od czarnego.
Gdy dzieci jedzą raz dziennie, zakonnik wizytuje lokalne bary. Zawsze w cywilu, przypomina turystę. Zabiera pomocniczkę Marianne i jej męża Achille’a Ndingę. A także pełnoletnie wychowanki, które nadal mieszkają w sierocińcu.
Anna wspomina o wizytach w nocnych klubach, z tańcami na rurze i striptizem. Rozbawiony dominikanin ma opowiadać o kobietach, które “ocierały się cyckami”.
W nocnych eskapadach uczestniczą też goście z Polski: turyści, podróżnicy, darczyńcy i biznesmeni. Anna widzi, że jeden z Polaków podrywa maturzystkę z sierocińca. Zgłasza to Godawie. - Facet jest dorosły, niech sam sobą rządzi - słyszy w odpowiedzi.
Anna twierdzi, że dominikanin liczył na finansowe wsparcie od podróżnika. Dlatego już po jego wyjeździe miał powiedzieć, że wyśle mu kilka roznegliżowanych zdjęć maturzystki - po to, by zachęcić do wsparcia sierocińca.
Dzisiaj Anna opowiada nam: - Leciałam do Kamerunu przekonana, że Darek troszczy się o dzieci. Już pierwszego dnia powiedziałam: “Darek, ty się dla nich tak poświęcasz, tak je kochasz”. Zdziwił się: “Gdzie ja je kocham? Ja ich nawet nie dotykam. Ja się ich brzydzę”.
Pamiętam, że jedna ze starszych dziewczynek dobierała się do młodszych. Darek ją ukarał, klęczała przez kilka dni. Potem dowiedziałam się, że sama jako dziecko była wykorzystywana seksualnie. Robiła to, co jej zrobiono. Ale Darka to nie ruszało.
Pytałam, dlaczego nie używają pasty do zębów. Śmiał się: “No jak to dlaczego? Bo nie mają”. Nie miały też czym się myć. Ręczniki wyglądały jak ścierki do podłogi. Cerowałam podarte ubrania, a Darek komentował, że dzieciaki specjalnie je rwą.
27 maja 2013 r. ojciec Krzysztof Popławski, prowincjał dominikanów, przyjeżdża do Poznania. Zaprasza Annę na rozmowę w klasztorze.
Anna: - Powiedział, że wszystko rozumie, dominikanie wiedzą, że to nie jest w porządku. Ale potem dodał: “No co my możemy zrobić?”. Byłam rozczarowana.
Ojciec Popławski nam potwierdza, że rozmawiał z Anną, a jej sprawozdanie odebrał jako wyraz troski. We wrześniu 2013 r. Godawa przylatuje do Polski na leczenie, ma problemy żołądkowe. - Spotkałem się z nim w Warszawie. Podkreślał, że z różnych powodów było mu nie po drodze z panią Anną. Mówił o jej problemach i nadwrażliwości - relacjonuje Popławski. - W sprawie nadużywania alkoholu Darek mówił, że się leczył i musi uważać. Że jest jakaś nadinterpretacja jego słów i żartów. Mówił też o niezrozumieniu kontekstu kulturowego.
-
W żaden sposób nie deprecjonuję tego, co napisała pani Anna - zastrzega dziś Popławski. Ale dodaje, że zapewnienia Godawy go przekonywały. Widział bowiem jego zaangażowanie i troskę o dzieci.
-
Tam było jakieś napięcie między nim a panią Anną. Też trzeba uczciwie powiedzieć: ja nie miałem w tamtym momencie żadnego sposobu, aby te niepokojące sygnały weryfikować.
Podjęliśmy się tej weryfikacji.
Na południu Polski odnajdujemy jednego ze sponsorów sierocińca. Był w Kamerunie, gdy przebywała tam Anna Sobków. Razem z dziećmi jechali nad ocean. Anna pamięta, że sponsor i ojciec Godawa jedli krewetki, a dzieciom rzucali skorupki.
Sponsor nie podważa faktów podanych przez Annę, ale inaczej je ocenia: - Nam się wydaje, że jak dziecko nie będzie miało trzech posiłków dziennie, ciepłej wody do mycia i dostępu do internetu, to będzie tragedia. A tak naprawdę nie wszystkie dzieci w Kamerunie mogą liczyć na takie wsparcie i pomoc, którą zapewnia sierociniec ojca Darka.
-
Ale ojciec Godawa jada częściej niż dzieci - zauważamy.
-
Darek musi być zdrowy, bo jak nie będzie dbał o siebie, to dostanie malarii, przekręci się i wszystko się rozleci. Musi dobrze jeść, spać i myśleć, jak tu zdobyć pieniądze, żeby dzieci przez kilka dni nie musiały jeść trawy, bo i tak tu bywało.
-
Ale nad oceanem sami jedliście krewetki.
-
To prawda, ale nie da się wszystkim podzielić z grupą 18 osób. Ale kupiliśmy parę razy posiłki, którymi dzieliliśmy się z dziećmi.
-
Godawa trzyma dzieci na dystans.
-
W tym kraju rodzice mało troszczą się o takie rzeczy. To jest Afryka, tam jest inaczej.
-
Dzień zaczynają od sprzątania sierocińca.
-
Od początku są wychowywane w poszanowaniu obowiązków, pracy. Nie tylko takiego brania, jak dzieci w Europie.
Do relacji Anny odniosła się też na piśmie była wychowanka sierocińca. Dziś mieszka w Polsce i zarzuca wolontariuszce, że nie potrafiła pracować w grupie. Potwierdza jednak, że w domu brakowało ręczników i szczotek do zębów, a Anna sprawiła dzieciom radość, gdy je przywiozła.
Anna była w sierocińcu pod koniec 2012 r., od tego czasu sytuacja mogła się zmienić. Znajdujemy jednak kolejnego świadka.
-
Policja podaje, że ukrywałem się 19 lat. To nieprawda: ja po prostu żyłem, jeździłem po świecie. Nie wiedziałem, że odwiesili mi wyrok - mówi Jacek T. Siedzi w zakładzie karnym pod Poznaniem. W sierocińcu Godawy zamieszkał pięć lat po wyjeździe Anny. Budował zakonnikowi rezydencję.
-
Darek znał moją przeszłość, wiedział, że byłem już karany. Nie robił problemów. Odezwałem się do niego z Nigerii. Odpisał: “Nie ma sprawy. Przyjeżdżaj”.
Warunki w sierocińcu były jako takie: woda z kranu, mydło, miejsce do spania, jeden posiłek dziennie, wieczorem trochę telewizji. Trzeba się uczyć i wykonywać domowe obowiązki, ale w Afryce to normalne.
Ma własną kucharkę - obiady gotuje dla niego ciotka Marianne. Lubi mięso, kiełbasy, jedzenie z puszek, które przychodzą z Polski.
Widziałem, jak daje dzieciom resztki ze stołu. Robił to głównie przy gościach. Miał stolik przy kuchni. Kończył posiłek, wstawał i odchodził, a dzieciaki przybiegały i zgarniały resztki. Ohyda. Goście w większości też byli zażenowani. Dlaczego to robił? Chyba z bezmyślności. Chciał pokazać: ja tu jestem najważniejszy.
Od czasu do czasu jedliśmy razem kolację przy stole, ale wolałem jadać z dzieciakami, na podłodze. Poza tym lubię maniok, więc jadłem to, co dzieci, a nie specjały jak Darek. Dzieci jedzą w zasadzie raz dziennie, wieczorem. Chodzą głodne. Były nawet o to awantury. Darek dowiedział się, że żebrały o jedzenie w pobliskich kioskach. Prowadzą je Rwandyjczycy, uciekinierzy z 1994 r. Oni nie wyobrażają sobie, że można nie nakarmić dziecka. Bał się, że to się rozniesie. Dla niego liczył się wizerunek.
- W Afryce dzieci muszą słuchać starszych, nie mają wyjścia. Darek krzyczał na nie, traktował z góry. To wynikało z jego filozofii: ja jestem dominikaninem, białym, więc macie robić co ja chcę, a jak nie, to wypadajcie - mówi Jacek.
Docieramy do podróżnika, który odwiedził sierociniec w 2019 r.: - Byłem tam kilka dni, czekałem na wizę. Godawa zapraszał na kolację, na piwo. Nie do końca mi to odpowiadało, bo po kratę piwa leciał jego podopieczny. Nie widziałem czułości w stosunku do dzieci. Siedział u siebie, wychodził tylko na modlitwę czy mszę. Wcześniej byłem na misji w Etiopii – tam wyglądało to inaczej.
Luty 2021 r. Godawa łączy się na żywo z widzami TVP Polonia. Siedzi na krześle, dzieci stoją z tyłu.
- Staramy się tu żyć jak rodzina - opowiada. - Do jedzenia czterdziestu się tu znajdzie, do roboty to trzeba trochę szukać. Wszyscy są o czwartej na nogach, każdy musi swój kawałek posprzątać. O szóstej już w mundurkach szkolnych, czekają na mszę. Ja wychodzę, odprawiam.
Godawa twierdzi, że najmłodsze dzieci dostają śniadanie: bagietki z masą czekoladową. Przyznaje: - Starsi dopiero wieczorem dostają śniadanio-obiado-kolację.
O metodach wychowawczych w telewizji nie mówi. Pisze o nich jednak na stronie Misji Kamerun: “W Kamerunie dyskusja z ojcem lub matką jest niemożliwa. Tradycja, według której dzieci jedzą po rodzicach, do tego gdzieś na boku, jest wierzchołkiem góry lodowej. Pyskowanie, arogancja, sprzeczanie się z decyzjami starszych są tłumione od najmłodszego wieku”.
Porównuje: w Europie wyżywienie, edukacja, ubranie i leczenie dziecka są obowiązkiem rodziców, ale w Kamerunie to jedynie wyraz ich łaski, można za to dziękować, nie można wymagać. Gdy starszy coś daje, dziecko musi wyciągnąć ręce, trzymać je równo złożone. Dziecko nie bierze, tylko przyjmuje.
Cytuje swoją pomocniczkę Marianne Ndingę: “Bez używania kar trudno by było przemówić do niektórych wychowanków. Ale ogólnie reżim mamy bardzo łagodny. Osobiście mnie wychowywano o wiele srożej”.
“Do pracy dzieci są przyzwyczajone od dzieciństwa. Jest to normą” - pisze Godawa. I dodaje: “W Kamerunie jest jak w Piśmie Świętym: »Kto nie chce pracować, niech też nie je!«”.
23 stycznia 2021 r. Marta nadal niewiele wie o dziewczynce, którą wspomaga. Godawa nie odpisuje. Na swoim profilu na Facebooku transmituje jednak poranne msze w sierocińcu. Marta ogląda, szuka dziewczynki. Nagle szok: nastolatka uderza ręką w kark kilkuletnie dziecko. Kopie. Marta pisze w komentarzu, że to niedopuszczalne. Wspiera ją Polka mieszkająca w Szwecji.
Po kilku godzinach Godawa wysyła prywatną wiadomość: “Droga Marto, to nie jest Europa, tutaj życie jest twarde i bezlitosne. Nie nauczymy w jednym pokoleniu zwyczajów europejskich (dzięki Bogu). Tutaj w szkołach są kary cielesne do krwi. Tutaj dzieci jedzą raz dziennie. Tutaj dziewczynki 7-8-letnie współżyją ze starszymi kuzynami. Tutaj starszy brat czy siostra mogą zrobić, co chcą z młodszym rodzeństwem. To szturchanie młodszych przez starszych na naszym online to są »pieszczoty«. Rozumiem, że dla dzisiejszego Europejczyka pewne rzeczy są nie do przeskoczenia. Ja nie mam nawet czasu polemizować na temat wychowania dzieci w Afryce, co dobre, a co złe. Jeśli więcej będzie takich głosów, to maluchy będą poza kadrem”.
-
Wspomina też o Annie Sobków: “W 2012 roku była u nas pewna pani z Polski, która jak siłaczka chciała nawrócić Afrykę w trzy miesiące. Ja się tylko przyglądałem biedaczce, chcąc, by sama się przekonała, że tutaj jest, delikatnie mówiąc, inaczej. Jeden przykład: zmuszała dzieci do jedzenia przy stole. Tutaj resztki ze stołu starszych jedzą młodsi, a najmłodsi już tylko przysłowiowe kości, jeśli i te zostaną w ogóle”.
Nawiązuje też do komentarza Polki ze Szwecji:
Marta: - Jak to przeczytałam, zaczęłam się naprawdę bać.
Kwiecień 2021 r. W klasztorze dominikanów w Warszawie przyjmuje nas prowincjał Paweł Kozacki: - Darek mówił, że nie zostawi tych dzieciaków, bo jak wyjedzie, to jego dzieło upadnie. Wysłaliśmy mu wezwania do powrotu do Polski. Potem usunęliśmy go z zakonu, ale nie z powodu dzieci.
Wtedy jednak rękę do Godawy wyciągnął jeden z polskich biskupów.
Współpraca Léa Raoule, Kamerun
- Dariusz Godawa odmówił rozmowy z autorami artykułu.
Do sierocińca płynie z Polski strumień pieniędzy. Co dzieje się z datkami? Jak urządził się polski misjonarz? Odcinek drugi - w środę w “Wyborczej”. Generated by @WPWB_bot on Telegram