Anna podważa jego metody wychowawcze. Słyszy, że się nie zna i ma się nie mieszać. Godawa uważa, że to wolontariuszka z Polski zachowuje się nienormalnie, bo nie trzyma dzieci na dystans, a w Afryce biały musi się jawić jako ważniejszy od czarnego.
Gdy dzieci jedzą raz dziennie, zakonnik wizytuje lokalne bary. Zawsze w cywilu, przypomina turystę. Zabiera pomocniczkę Marianne i jej męża Achille’a Ndingę. A także pełnoletnie wychowanki, które nadal mieszkają w sierocińcu.
Anna wspomina o wizytach w nocnych klubach, z tańcami na rurze i striptizem. Rozbawiony dominikanin ma opowiadać o kobietach, które “ocierały się cyckami”.
W nocnych eskapadach uczestniczą też goście z Polski: turyści, podróżnicy, darczyńcy i biznesmeni. Anna widzi, że jeden z Polaków podrywa maturzystkę z sierocińca. Zgłasza to Godawie. - Facet jest dorosły, niech sam sobą rządzi - słyszy w odpowiedzi.
Anna twierdzi, że dominikanin liczył na finansowe wsparcie od podróżnika. Dlatego już po jego wyjeździe miał powiedzieć, że wyśle mu kilka roznegliżowanych zdjęć maturzystki - po to, by zachęcić do wsparcia sierocińca.
Dzisiaj Anna opowiada nam: - Leciałam do Kamerunu przekonana, że Darek troszczy się o dzieci. Już pierwszego dnia powiedziałam: “Darek, ty się dla nich tak poświęcasz, tak je kochasz”. Zdziwił się: “Gdzie ja je kocham? Ja ich nawet nie dotykam. Ja się ich brzydzę”.
Pamiętam, że jedna ze starszych dziewczynek dobierała się do młodszych. Darek ją ukarał, klęczała przez kilka dni. Potem dowiedziałam się, że sama jako dziecko była wykorzystywana seksualnie. Robiła to, co jej zrobiono. Ale Darka to nie ruszało.
Pytałam, dlaczego nie używają pasty do zębów. Śmiał się: “No jak to dlaczego? Bo nie mają”. Nie miały też czym się myć. Ręczniki wyglądały jak ścierki do podłogi. Cerowałam podarte ubrania, a Darek komentował, że dzieciaki specjalnie je rwą.
27 maja 2013 r. ojciec Krzysztof Popławski, prowincjał dominikanów, przyjeżdża do Poznania. Zaprasza Annę na rozmowę w klasztorze.
Anna: - Powiedział, że wszystko rozumie, dominikanie wiedzą, że to nie jest w porządku. Ale potem dodał: “No co my możemy zrobić?”. Byłam rozczarowana.
Ojciec Popławski nam potwierdza, że rozmawiał z Anną, a jej sprawozdanie odebrał jako wyraz troski. We wrześniu 2013 r. Godawa przylatuje do Polski na leczenie, ma problemy żołądkowe. - Spotkałem się z nim w Warszawie. Podkreślał, że z różnych powodów było mu nie po drodze z panią Anną. Mówił o jej problemach i nadwrażliwości - relacjonuje Popławski. - W sprawie nadużywania alkoholu Darek mówił, że się leczył i musi uważać. Że jest jakaś nadinterpretacja jego słów i żartów. Mówił też o niezrozumieniu kontekstu kulturowego.
W żaden sposób nie deprecjonuję tego, co napisała pani Anna - zastrzega dziś Popławski. Ale dodaje, że zapewnienia Godawy go przekonywały. Widział bowiem jego zaangażowanie i troskę o dzieci.
Tam było jakieś napięcie między nim a panią Anną. Też trzeba uczciwie powiedzieć: ja nie miałem w tamtym momencie żadnego sposobu, aby te niepokojące sygnały weryfikować.
Podjęliśmy się tej weryfikacji.
Na południu Polski odnajdujemy jednego ze sponsorów sierocińca. Był w Kamerunie, gdy przebywała tam Anna Sobków. Razem z dziećmi jechali nad ocean. Anna pamięta, że sponsor i ojciec Godawa jedli krewetki, a dzieciom rzucali skorupki.
Sponsor nie podważa faktów podanych przez Annę, ale inaczej je ocenia: - Nam się wydaje, że jak dziecko nie będzie miało trzech posiłków dziennie, ciepłej wody do mycia i dostępu do internetu, to będzie tragedia. A tak naprawdę nie wszystkie dzieci w Kamerunie mogą liczyć na takie wsparcie i pomoc, którą zapewnia sierociniec ojca Darka.
Ale ojciec Godawa jada częściej niż dzieci - zauważamy.
Darek musi być zdrowy, bo jak nie będzie dbał o siebie, to dostanie malarii, przekręci się i wszystko się rozleci. Musi dobrze jeść, spać i myśleć, jak tu zdobyć pieniądze, żeby dzieci przez kilka dni nie musiały jeść trawy, bo i tak tu bywało.
Ale nad oceanem sami jedliście krewetki.
To prawda, ale nie da się wszystkim podzielić z grupą 18 osób. Ale kupiliśmy parę razy posiłki, którymi dzieliliśmy się z dziećmi.
Godawa trzyma dzieci na dystans.
W tym kraju rodzice mało troszczą się o takie rzeczy. To jest Afryka, tam jest inaczej.
Dzień zaczynają od sprzątania sierocińca.
Od początku są wychowywane w poszanowaniu obowiązków, pracy. Nie tylko takiego brania, jak dzieci w Europie.
Do relacji Anny odniosła się też na piśmie była wychowanka sierocińca. Dziś mieszka w Polsce i zarzuca wolontariuszce, że nie potrafiła pracować w grupie. Potwierdza jednak, że w domu brakowało ręczników i szczotek do zębów, a Anna sprawiła dzieciom radość, gdy je przywiozła.
Anna była w sierocińcu pod koniec 2012 r., od tego czasu sytuacja mogła się zmienić. Znajdujemy jednak kolejnego świadka.
Policja podaje, że ukrywałem się 19 lat. To nieprawda: ja po prostu żyłem, jeździłem po świecie. Nie wiedziałem, że odwiesili mi wyrok - mówi Jacek T. Siedzi w zakładzie karnym pod Poznaniem. W sierocińcu Godawy zamieszkał pięć lat po wyjeździe Anny. Budował zakonnikowi rezydencję.
Darek znał moją przeszłość, wiedział, że byłem już karany. Nie robił problemów. Odezwałem się do niego z Nigerii. Odpisał: “Nie ma sprawy. Przyjeżdżaj”.
Warunki w sierocińcu były jako takie: woda z kranu, mydło, miejsce do spania, jeden posiłek dziennie, wieczorem trochę telewizji. Trzeba się uczyć i wykonywać domowe obowiązki, ale w Afryce to normalne.
Ma własną kucharkę - obiady gotuje dla niego ciotka Marianne. Lubi mięso, kiełbasy, jedzenie z puszek, które przychodzą z Polski.
Widziałem, jak daje dzieciom resztki ze stołu. Robił to głównie przy gościach. Miał stolik przy kuchni. Kończył posiłek, wstawał i odchodził, a dzieciaki przybiegały i zgarniały resztki. Ohyda. Goście w większości też byli zażenowani. Dlaczego to robił? Chyba z bezmyślności. Chciał pokazać: ja tu jestem najważniejszy.
Od czasu do czasu jedliśmy razem kolację przy stole, ale wolałem jadać z dzieciakami, na podłodze. Poza tym lubię maniok, więc jadłem to, co dzieci, a nie specjały jak Darek. Dzieci jedzą w zasadzie raz dziennie, wieczorem. Chodzą głodne. Były nawet o to awantury. Darek dowiedział się, że żebrały o jedzenie w pobliskich kioskach. Prowadzą je Rwandyjczycy, uciekinierzy z 1994 r. Oni nie wyobrażają sobie, że można nie nakarmić dziecka. Bał się, że to się rozniesie. Dla niego liczył się wizerunek.
W Afryce dzieci muszą słuchać starszych, nie mają wyjścia. Darek krzyczał na nie, traktował z góry. To wynikało z jego filozofii: ja jestem dominikaninem, białym, więc macie robić co ja chcę, a jak nie, to wypadajcie - mówi Jacek.
Docieramy do podróżnika, który odwiedził sierociniec w 2019 r.: - Byłem tam kilka dni, czekałem na wizę. Godawa zapraszał na kolację, na piwo. Nie do końca mi to odpowiadało, bo po kratę piwa leciał jego podopieczny. Nie widziałem czułości w stosunku do dzieci. Siedział u siebie, wychodził tylko na modlitwę czy mszę. Wcześniej byłem na misji w Etiopii – tam wyglądało to inaczej.
Luty 2021 r. Godawa łączy się na żywo z widzami TVP Polonia. Siedzi na krześle, dzieci stoją z tyłu.
Staramy się tu żyć jak rodzina - opowiada. - Do jedzenia czterdziestu się tu znajdzie, do roboty to trzeba trochę szukać. Wszyscy są o czwartej na nogach, każdy musi swój kawałek posprzątać. O szóstej już w mundurkach szkolnych, czekają na mszę. Ja wychodzę, odprawiam.
Godawa twierdzi, że najmłodsze dzieci dostają śniadanie: bagietki z masą czekoladową. Przyznaje: - Starsi dopiero wieczorem dostają śniadanio-obiado-kolację.
O metodach wychowawczych w telewizji nie mówi. Pisze o nich jednak na stronie Misji Kamerun: “W Kamerunie dyskusja z ojcem lub matką jest niemożliwa. Tradycja, według której dzieci jedzą po rodzicach, do tego gdzieś na boku, jest wierzchołkiem góry lodowej. Pyskowanie, arogancja, sprzeczanie się z decyzjami starszych są tłumione od najmłodszego wieku”.
Porównuje: w Europie wyżywienie, edukacja, ubranie i leczenie dziecka są obowiązkiem rodziców, ale w Kamerunie to jedynie wyraz ich łaski, można za to dziękować, nie można wymagać. Gdy starszy coś daje, dziecko musi wyciągnąć ręce, trzymać je równo złożone. Dziecko nie bierze, tylko przyjmuje.
Cytuje swoją pomocniczkę Marianne Ndingę: “Bez używania kar trudno by było przemówić do niektórych wychowanków. Ale ogólnie reżim mamy bardzo łagodny. Osobiście mnie wychowywano o wiele srożej”.
“Do pracy dzieci są przyzwyczajone od dzieciństwa. Jest to normą” - pisze Godawa. I dodaje: “W Kamerunie jest jak w Piśmie Świętym: »Kto nie chce pracować, niech też nie je!«”.
23 stycznia 2021 r. Marta nadal niewiele wie o dziewczynce, którą wspomaga. Godawa nie odpisuje. Na swoim profilu na Facebooku transmituje jednak poranne msze w sierocińcu. Marta ogląda, szuka dziewczynki. Nagle szok: nastolatka uderza ręką w kark kilkuletnie dziecko. Kopie. Marta pisze w komentarzu, że to niedopuszczalne. Wspiera ją Polka mieszkająca w Szwecji.
Po kilku godzinach Godawa wysyła prywatną wiadomość: “Droga Marto, to nie jest Europa, tutaj życie jest twarde i bezlitosne. Nie nauczymy w jednym pokoleniu zwyczajów europejskich (dzięki Bogu). Tutaj w szkołach są kary cielesne do krwi. Tutaj dzieci jedzą raz dziennie. Tutaj dziewczynki 7-8-letnie współżyją ze starszymi kuzynami. Tutaj starszy brat czy siostra mogą zrobić, co chcą z młodszym rodzeństwem. To szturchanie młodszych przez starszych na naszym online to są »pieszczoty«. Rozumiem, że dla dzisiejszego Europejczyka pewne rzeczy są nie do przeskoczenia. Ja nie mam nawet czasu polemizować na temat wychowania dzieci w Afryce, co dobre, a co złe. Jeśli więcej będzie takich głosów, to maluchy będą poza kadrem”.
Anna podważa jego metody wychowawcze. Słyszy, że się nie zna i ma się nie mieszać. Godawa uważa, że to wolontariuszka z Polski zachowuje się nienormalnie, bo nie trzyma dzieci na dystans, a w Afryce biały musi się jawić jako ważniejszy od czarnego.
Gdy dzieci jedzą raz dziennie, zakonnik wizytuje lokalne bary. Zawsze w cywilu, przypomina turystę. Zabiera pomocniczkę Marianne i jej męża Achille’a Ndingę. A także pełnoletnie wychowanki, które nadal mieszkają w sierocińcu.
Anna wspomina o wizytach w nocnych klubach, z tańcami na rurze i striptizem. Rozbawiony dominikanin ma opowiadać o kobietach, które “ocierały się cyckami”.
W nocnych eskapadach uczestniczą też goście z Polski: turyści, podróżnicy, darczyńcy i biznesmeni. Anna widzi, że jeden z Polaków podrywa maturzystkę z sierocińca. Zgłasza to Godawie. - Facet jest dorosły, niech sam sobą rządzi - słyszy w odpowiedzi.
Anna twierdzi, że dominikanin liczył na finansowe wsparcie od podróżnika. Dlatego już po jego wyjeździe miał powiedzieć, że wyśle mu kilka roznegliżowanych zdjęć maturzystki - po to, by zachęcić do wsparcia sierocińca.
Dzisiaj Anna opowiada nam: - Leciałam do Kamerunu przekonana, że Darek troszczy się o dzieci. Już pierwszego dnia powiedziałam: “Darek, ty się dla nich tak poświęcasz, tak je kochasz”. Zdziwił się: “Gdzie ja je kocham? Ja ich nawet nie dotykam. Ja się ich brzydzę”.
Pamiętam, że jedna ze starszych dziewczynek dobierała się do młodszych. Darek ją ukarał, klęczała przez kilka dni. Potem dowiedziałam się, że sama jako dziecko była wykorzystywana seksualnie. Robiła to, co jej zrobiono. Ale Darka to nie ruszało.
Pytałam, dlaczego nie używają pasty do zębów. Śmiał się: “No jak to dlaczego? Bo nie mają”. Nie miały też czym się myć. Ręczniki wyglądały jak ścierki do podłogi. Cerowałam podarte ubrania, a Darek komentował, że dzieciaki specjalnie je rwą.
27 maja 2013 r. ojciec Krzysztof Popławski, prowincjał dominikanów, przyjeżdża do Poznania. Zaprasza Annę na rozmowę w klasztorze.
Anna: - Powiedział, że wszystko rozumie, dominikanie wiedzą, że to nie jest w porządku. Ale potem dodał: “No co my możemy zrobić?”. Byłam rozczarowana.
Ojciec Popławski nam potwierdza, że rozmawiał z Anną, a jej sprawozdanie odebrał jako wyraz troski. We wrześniu 2013 r. Godawa przylatuje do Polski na leczenie, ma problemy żołądkowe. - Spotkałem się z nim w Warszawie. Podkreślał, że z różnych powodów było mu nie po drodze z panią Anną. Mówił o jej problemach i nadwrażliwości - relacjonuje Popławski. - W sprawie nadużywania alkoholu Darek mówił, że się leczył i musi uważać. Że jest jakaś nadinterpretacja jego słów i żartów. Mówił też o niezrozumieniu kontekstu kulturowego.
W żaden sposób nie deprecjonuję tego, co napisała pani Anna - zastrzega dziś Popławski. Ale dodaje, że zapewnienia Godawy go przekonywały. Widział bowiem jego zaangażowanie i troskę o dzieci.
Tam było jakieś napięcie między nim a panią Anną. Też trzeba uczciwie powiedzieć: ja nie miałem w tamtym momencie żadnego sposobu, aby te niepokojące sygnały weryfikować.
Podjęliśmy się tej weryfikacji.
Na południu Polski odnajdujemy jednego ze sponsorów sierocińca. Był w Kamerunie, gdy przebywała tam Anna Sobków. Razem z dziećmi jechali nad ocean. Anna pamięta, że sponsor i ojciec Godawa jedli krewetki, a dzieciom rzucali skorupki.
Sponsor nie podważa faktów podanych przez Annę, ale inaczej je ocenia: - Nam się wydaje, że jak dziecko nie będzie miało trzech posiłków dziennie, ciepłej wody do mycia i dostępu do internetu, to będzie tragedia. A tak naprawdę nie wszystkie dzieci w Kamerunie mogą liczyć na takie wsparcie i pomoc, którą zapewnia sierociniec ojca Darka.
Ale ojciec Godawa jada częściej niż dzieci - zauważamy.
Darek musi być zdrowy, bo jak nie będzie dbał o siebie, to dostanie malarii, przekręci się i wszystko się rozleci. Musi dobrze jeść, spać i myśleć, jak tu zdobyć pieniądze, żeby dzieci przez kilka dni nie musiały jeść trawy, bo i tak tu bywało.
Ale nad oceanem sami jedliście krewetki.
To prawda, ale nie da się wszystkim podzielić z grupą 18 osób. Ale kupiliśmy parę razy posiłki, którymi dzieliliśmy się z dziećmi.
Godawa trzyma dzieci na dystans.
W tym kraju rodzice mało troszczą się o takie rzeczy. To jest Afryka, tam jest inaczej.
Dzień zaczynają od sprzątania sierocińca.
Od początku są wychowywane w poszanowaniu obowiązków, pracy. Nie tylko takiego brania, jak dzieci w Europie.
Do relacji Anny odniosła się też na piśmie była wychowanka sierocińca. Dziś mieszka w Polsce i zarzuca wolontariuszce, że nie potrafiła pracować w grupie. Potwierdza jednak, że w domu brakowało ręczników i szczotek do zębów, a Anna sprawiła dzieciom radość, gdy je przywiozła.
Anna była w sierocińcu pod koniec 2012 r., od tego czasu sytuacja mogła się zmienić. Znajdujemy jednak kolejnego świadka.
Policja podaje, że ukrywałem się 19 lat. To nieprawda: ja po prostu żyłem, jeździłem po świecie. Nie wiedziałem, że odwiesili mi wyrok - mówi Jacek T. Siedzi w zakładzie karnym pod Poznaniem. W sierocińcu Godawy zamieszkał pięć lat po wyjeździe Anny. Budował zakonnikowi rezydencję.
Darek znał moją przeszłość, wiedział, że byłem już karany. Nie robił problemów. Odezwałem się do niego z Nigerii. Odpisał: “Nie ma sprawy. Przyjeżdżaj”.
Warunki w sierocińcu były jako takie: woda z kranu, mydło, miejsce do spania, jeden posiłek dziennie, wieczorem trochę telewizji. Trzeba się uczyć i wykonywać domowe obowiązki, ale w Afryce to normalne.
Ma własną kucharkę - obiady gotuje dla niego ciotka Marianne. Lubi mięso, kiełbasy, jedzenie z puszek, które przychodzą z Polski.
Widziałem, jak daje dzieciom resztki ze stołu. Robił to głównie przy gościach. Miał stolik przy kuchni. Kończył posiłek, wstawał i odchodził, a dzieciaki przybiegały i zgarniały resztki. Ohyda. Goście w większości też byli zażenowani. Dlaczego to robił? Chyba z bezmyślności. Chciał pokazać: ja tu jestem najważniejszy.
Od czasu do czasu jedliśmy razem kolację przy stole, ale wolałem jadać z dzieciakami, na podłodze. Poza tym lubię maniok, więc jadłem to, co dzieci, a nie specjały jak Darek. Dzieci jedzą w zasadzie raz dziennie, wieczorem. Chodzą głodne. Były nawet o to awantury. Darek dowiedział się, że żebrały o jedzenie w pobliskich kioskach. Prowadzą je Rwandyjczycy, uciekinierzy z 1994 r. Oni nie wyobrażają sobie, że można nie nakarmić dziecka. Bał się, że to się rozniesie. Dla niego liczył się wizerunek.
Docieramy do podróżnika, który odwiedził sierociniec w 2019 r.: - Byłem tam kilka dni, czekałem na wizę. Godawa zapraszał na kolację, na piwo. Nie do końca mi to odpowiadało, bo po kratę piwa leciał jego podopieczny. Nie widziałem czułości w stosunku do dzieci. Siedział u siebie, wychodził tylko na modlitwę czy mszę. Wcześniej byłem na misji w Etiopii – tam wyglądało to inaczej.
Luty 2021 r. Godawa łączy się na żywo z widzami TVP Polonia. Siedzi na krześle, dzieci stoją z tyłu.
Godawa twierdzi, że najmłodsze dzieci dostają śniadanie: bagietki z masą czekoladową. Przyznaje: - Starsi dopiero wieczorem dostają śniadanio-obiado-kolację.
O metodach wychowawczych w telewizji nie mówi. Pisze o nich jednak na stronie Misji Kamerun: “W Kamerunie dyskusja z ojcem lub matką jest niemożliwa. Tradycja, według której dzieci jedzą po rodzicach, do tego gdzieś na boku, jest wierzchołkiem góry lodowej. Pyskowanie, arogancja, sprzeczanie się z decyzjami starszych są tłumione od najmłodszego wieku”.
Porównuje: w Europie wyżywienie, edukacja, ubranie i leczenie dziecka są obowiązkiem rodziców, ale w Kamerunie to jedynie wyraz ich łaski, można za to dziękować, nie można wymagać. Gdy starszy coś daje, dziecko musi wyciągnąć ręce, trzymać je równo złożone. Dziecko nie bierze, tylko przyjmuje.
Cytuje swoją pomocniczkę Marianne Ndingę: “Bez używania kar trudno by było przemówić do niektórych wychowanków. Ale ogólnie reżim mamy bardzo łagodny. Osobiście mnie wychowywano o wiele srożej”.
“Do pracy dzieci są przyzwyczajone od dzieciństwa. Jest to normą” - pisze Godawa. I dodaje: “W Kamerunie jest jak w Piśmie Świętym: »Kto nie chce pracować, niech też nie je!«”.
23 stycznia 2021 r. Marta nadal niewiele wie o dziewczynce, którą wspomaga. Godawa nie odpisuje. Na swoim profilu na Facebooku transmituje jednak poranne msze w sierocińcu. Marta ogląda, szuka dziewczynki. Nagle szok: nastolatka uderza ręką w kark kilkuletnie dziecko. Kopie. Marta pisze w komentarzu, że to niedopuszczalne. Wspiera ją Polka mieszkająca w Szwecji.
Po kilku godzinach Godawa wysyła prywatną wiadomość: “Droga Marto, to nie jest Europa, tutaj życie jest twarde i bezlitosne. Nie nauczymy w jednym pokoleniu zwyczajów europejskich (dzięki Bogu). Tutaj w szkołach są kary cielesne do krwi. Tutaj dzieci jedzą raz dziennie. Tutaj dziewczynki 7-8-letnie współżyją ze starszymi kuzynami. Tutaj starszy brat czy siostra mogą zrobić, co chcą z młodszym rodzeństwem. To szturchanie młodszych przez starszych na naszym online to są »pieszczoty«. Rozumiem, że dla dzisiejszego Europejczyka pewne rzeczy są nie do przeskoczenia. Ja nie mam nawet czasu polemizować na temat wychowania dzieci w Afryce, co dobre, a co złe. Jeśli więcej będzie takich głosów, to maluchy będą poza kadrem”.