Też Was wkurwiają osoby-widmo, mizerna frekwencja na zebraniach, obojętność na sprawy kolektywu i inne tego typu zjawiska? Macie dość osób, które przychodzą do organizacji i wypatrują przywódcy, umywając rączki od własnej inicjatywy i zniechęcając się po czasie? Jakie są sposoby na to, żeby utrzymać aktywność w organizacji o płaskiej strukturze? Jak pokonywać psychologiczne bariery osób przyzwyczajonych do hierarchii? Dawajcie wszelkiego rodzaju tipy, poradniki i przemyślenia własne.
Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Odwołałem się do cykliczności z uporem, przez który może wydawać się to wytrychem, jednak dla mnie osobiście jest kluczowa, ponieważ pytam głównie pod kątem organizacji/zrzeszenia o charakterze religijnym. Nie chciałem pisać tego wprost na wstępie, bo polscy anarchiści zdążyli mnie przyzwyczaić do tego, że zamiast konkretnych odpowiedzi otrzymałbym zwykłe drwiny albo wykład o tym, że niemożliwe jest pogodzenie anarchizmu z religią/wiarą.
No i widzisz, dla mnie kluczową sprawą jest powtarzalne organizowanie świąt i innych celebracji w określonych punktach w roku, każdego roku. Mogę sobie założyć, że mam do zagospodarowania x lat, ale sęk w tym, że kolejne lata też będą „do zagospodarowania” i raczej nie ma osiągalnego dla człowieka horyzontu czasowego, w którym uległoby to zmianie :) (jestem rodzimowiercą, nie przewidujemy paruzji). Po dojściu do ostatniego lata do wyboru byłoby zaprzestać aktywności religijnych (z oczywistych dla osoby wierzącej względów nie wchodzi to w grę) lub ustanowienie nowej organizacji/zrzeszenia na kolejne x lat. Dlatego widzę pewne problemy w związku z modelem, o którym piszesz. Z drugiej strony nieirocznie zakładanie zrzeszenia na nowo wraz z każdym Nowym Rokiem niesie ze sobą olbrzymi ładunek symboliczny… ;)
Dopytam jeszcze – co masz na myśli, używając określenia „Imperium” z dużej litery? Całokształt istniejących systemów hierarchicznych?
Ja naprawdę rozumiem, ale uważam że clou działalności anarchistycznej nie jest organizacja obrzędów religijnych, tylko walka polityczna. I myślę że grupy takie jak wasze cechuje też inny rodzaj determinacji, właściwy dla osób religijnych, więc nie wiem czemu nie można w tym przypadku organizować sobie tych świąt tak jak dotychczas. Ja mówię w dużej mierze o tym, co uważam za problem w działalności czysto politycznej i o tym, gdzie moim zdaniem jest pole do zmian mentalnościowych w podejściu do działania.
Pojęcia Imperium używam za autorami książki Joyful Militancy. Nie ma ono ścisłej definicji. Można powiedzieć że obejmuje całkoształt praktyk typowych dla świata zanurzonego w zastanych hierarchiach politycznych i społecznych, całokształt nacisków jakie wywiera na nas zinstytucjonalizowane życie i życie podporządkowane zastygłym, skostniałym (rigid) regułom. Imperium to również ofc suma sił politycznych które próbują kształtować nas z zewnątrz. Jedną z głównych tez książki jest to, że nasz wolnościowy radykalizm zastyga w skostnieniu, kiedy próbujemy naśladować Imperium, a robimy to dlatego, że urodziliśmy się pod jego jarzmem i znamy głównie sposoby, w jakie ono działa. W ten sposób pozbawiamy nasz radykalizm elementu radości (w sensie spinozjańskim: radość to “uświadomiona konieczność”, czynnik niosący zmiany w świecie, których możemy być aktorami – satysfakcja z działania bierze się z tego, że dokonujemy rzeczy transformującej nas samych i otoczenie wokół, spełniając się w zmianie i niosąc ją dalej), zastępując ją typowym dla schematu Imperium poczuciem powinności, przerostem formy (struktury) nad treścią (działaniem). W konsekwencji zamiast tytułowego “radosnego aktywizmu/bojowości” mamy “skostniały radykalizm” (rigid radicalism). Potem: wypalenie, frustrację i wewnętrzne wojny.
Metoda o jakiej mówię nie jesr cudownym panaceum na problemu ruchu wolnościowego, jest jednak punktem wyjścia do zmiany paradygmatu i ucieczki od skostniałych przyzwyczajeń.