Łatwo jest być zwolennikiem imigracji, jeśli mieszkasz na drogim osiedlu, korzystasz z prywatnej przychodni i twój jedyny kontakt z imigrancką kulturą to ta modna etniczna knajpa w śródmieściu.

Z Nadavem Eyalem, jednym z najbardziej znanych izraelskich dziennikarzy, rozmawia Katarzyna Wężyk

Katarzyna Wężyk: Widmo krąży po świecie - widmo rewolty? Nadav Eyal: Rewolty przeciwko globalizacji. Celowo używam słowa „rewolta", nie rewolucja, bo ona nie ma ani liderów ani koherentnej ideologii. To raczej szeroki wachlarz skarg i pretensji, a jedyne, co do czego zgadzają się wszyscy jej rozgniewani uczestnicy, z prawa i lewa, to to, że obecne struktury władzy się nie sprawdziły. Że są skorumpowane, bezradne lub niereprezentatywne.

Posiłkując się historycznymi analogiami: to jeszcze nie rewolucja październikowa, tylko rewolucja lutowa 1917 roku. Moment, w którym ludzie już zdecydowali, że mają dość caratu, ale jeszcze nie wiedzą, czym go zastąpić.