Gazeta Wyborcza, 05.01.2023, 12:26, Katarzyna Jaroch

Jeszcze wczoraj policjanci, którzy wzięli na przejażdżkę radiowozem dwie nastolatki i zderzyli się czołowo z drzewem, byli normalnie w pracy, bo przełożeni ich nie zawiesili. Dziś obydwaj są chorzy.

Informację tę potwierdził w rozmowie z nami Sylwester Marczak, rzecznik komendanta stołecznego policji. - Obecnie obydwaj funkcjonariusze są na L4 - mówi.

Policjanci rozchorowali się nagle, zaraz po naszym artykule pt. “Nie tylko takiego koguta możemy włączyć”. “Stołeczna” rozmawiała w nim z jedną z nastolatek, którą funkcjonariusze wzięli na przejażdżkę radiowozem, co skończyło się wypadkiem. Wcześniej funkcjonariusze nie zostali zawieszeni, wykonywali normalne obowiązki policyjne. Decyzją komendanta powiatowego mieli jedynie zakaz kierowania pojazdami służbowymi.

Teraz Marczak wyjaśnia, że wszystkie decyzje o ewentualnych karach dyscyplinarnych “zawsze są podejmowane po wykonaniu wszystkich czynności w sprawie”. - Cały czas zdarzenie z udziałem policjantów z Pruszkowa jest w szczególnym zainteresowaniu komendanta stołecznego policji. Na bieżąco trafiają do nas informacje o efektach postępowania dyscyplinarnego - zapewnia.

W środę śledczy przesłuchali pięcioro świadków zdarzenia. Wśród nich jest 19-latka, druga z młodych kobiet, która jechała radiowozem w chwili, gdy doszło do wypadku. Do przesłuchania pozostała ranna w wypadku 17-latka oraz policjanci.

W jednej sprawie policja nie pozostawia wątpliwości. - Podkreślamy, że nie było żadnych podstaw do tego, by osoby postronne znalazły się w radiowozie - dodaje Marczak.

Do wypadku doszło w poniedziałek (2 stycznia) wieczorem. Policjanci z Pruszkowa przyjechali na interwencję po zgłoszonym przez świadków pożarze w Dawidach, miejscowości położonej nieopodal podwarszawskiego Raszyna. O pożarze poinformowała młodzież,która była w tej okolicy na samochodowej przejażdżce. Po ugaszeniu ognia przez straż, policjanci, którzy także zostali wysłani na miejsce, odjechali stamtąd radiowozem. Do samochodu zabrali dwie dziewczyny - 17- i 19-latkę - z grupy, która wezwała służby do pożaru. Przejażdżka wyglądała, jakby policjanci chcieli się popisać szybką jazdą. Tak szybką, że podróż nie trwała długo. Samochód rozbił się po dwóch kilometrach, uderzył czołowo w przydrożne drzewo. Jedna z nastolatek z obrażeniami głowy i lewej strony ciała została odwieziona do szpitala. I nadal w nim przebywa. Policjanci nawet nie wezwali ratowników. Dziewczętom, także rannej, kazali “spierd…ć”. Odeszły więc z miejsca zdarzenia pieszo i zadzwoniły po znajomych.   Wobec funkcjonariuszy przełożeni wszczęli postępowanie dyscyplinarne. Ale nie tylko. - Prowadzone są także czynności w postępowaniu karnym, dotyczącym spowodowania wypadku drogowego i nieudzielenia pomocy poszkodowanym. Status osoby pokrzywdzonej ma młodsza nastolatka, która odniosła najcięższe obrażenia - poinformowała Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka warszawskiej prokuratury.