]]]]]] https://archive.ph/ZGdNI [[[[[[

O TYM AUTORZY SF CI NIE POWIEDZĄ (xD)


Od ponad pół wieku latamy na wokółziemską orbitę, więc świetnie wiemy, że stan nieważkości rozstraja organizm. Mięśnie, które przez całe życie pracowały pod ciężarem własnego ciała, nagle tracą powód istnienia. Czworogłowy uda zanika, jakby nogi zapominały, że służą do stania i chodzenia. Serce – pompa zaprojektowana przez ewolucję do pracy w warunkach przyspieszenia 1g – przestaje się wysilać, jego komory się rozszerzają, a puls zwalnia i traci swoją regularność. Nie musi już pompować krwi na przekór sile grawitacji, więc jego praca staje się mniej dynamiczna, a przepływ słabnie.

(…)

Wzrost ciśnienia wewnątrzczaszkowego powoduje ucisk na nerwy wzrokowe. Niedawno wykryto syndrom SANS (Spaceflight-Associated Neuro-ocular Syndrome) – polega m.in. na trwałych zmianach anatomicznych w gałkach ocznych u astronautów, które nie cofają się po powrocie na Ziemię (nawet po 20 latach od powrotu z misji).

(…)

Jelita. Zasiedlający je mikrobiom zmienia się już po kilku dniach pobytu w kosmosie. Bakterie, z którymi żyliśmy od tysięcy lat, nie wiedzą, jak się zachować w stanie nieważkości. Układ immunologiczny gubi się, atakuje nie tam, gdzie trzeba, albo nie reaguje wcale.

  • montar_
    link
    fedilink
    arrow-up
    3
    ·
    1 day ago

    Co do nagłówka to w Lagrange (Listy z Ziemi) Istvan Vzivary opisuje podobny efekt. A swoją drogą to naukowcy (i autorzy SF) opisali sensowną metodę: wystarczy żeby główny napęd naszego pojazdu do połowy drogi przyspieszał nas 1G w stronę celu a potem od połowy drogi hamował również 1G, i violla mamy grawitację. Ta metoda pojawia się w co drugim SF w którym są statki kosmiczne, reszta ma “magiczą” grawitację (np Star Trek czy Gwiezdne Wojny) lub wirówkę (np Issac Asimov - Nemesis, czy wyżej wspomniana książka Lagrange)

    • obywatelle (she/her)OP
      link
      fedilink
      arrow-up
      2
      ·
      19 hours ago

      Owszem, to samo jest w The Expanse. Problem z paliwem. Nie mamy go. Mieliśmy odnaleźć mityczny Hel-3 na księżycu, ale jak dotąd ekspedycje które wyszły w tym kierunku nie znalazły nic. Poruszamy się totalnie po omacku, nie mamy dość zasobów - ani zasobów materialnych, ani zasobów wiedzy. In the end nie wiemy nawet CZY W OGÓLE WARTO kolonizować inną planetę i jakie korzyści mogłoby to przynieść.

      • lemmur
        link
        fedilink
        arrow-up
        2
        ·
        15 hours ago

        Z korzyści to jest zabezpieczenie przed wymarciem w przypadku jakiejś katastrofy (oczywiście jeżeli kolonia osiągnie samowystarczalność).

        • obywatelle (she/her)OP
          link
          fedilink
          arrow-up
          1
          ·
          5 hours ago

          I co to będzie za życie, wiecznie zależne od kaprysu technologii dostarczającej powietrze, chroniącej nas przed śmiercionośnym promieniowaniem słonecznym? Postawimy wszystko na iluzję “terraformacji” (która jest koncepcją skrajnie spekulatywną, w ogóle nie musi się udać) i zamiast starać się ze zdwojoną, strojoną siłą, żeby zachować Ziemię za wszelką cenę, będzie nam po prostu łatwiej polecieć sobie w cholerę przy okazji drobniejszych kryzysów. A raczej nie “nam” tylko wąskiej elicie i osobom, które potencjalnie mogłyby pomóc nam ten kryzys zażegnać. To oczywiście przy założeniu że serio zmienimy klimat Marsa na ziemski, że cały projekt się uda.

          Nie wiemy nawet czy będziemy w stanie się tam rozmnażać (patrz akapit o problemach z erekcją itp, dodaj do tego problem z kośćmi: na Marsie osoby z macicami nie będą zdolne rodzić inaczej niż przez cesarskie cięcie, być może następne pokolenia będą mieć kości miednicze tak zdeformowane że w ogóle nie utrzymają płodu w pełnym stadium rozwoju).

          Najbardziej prawdopodobne jest to, że większość kolonistów umrze. Z przyczyn zupełnie naturalnych. Nawet jeśli wybierzemy tylko garstkę najsprawniejszych fizycznie (a tak będzie - niewykluczone że twoi czy moi potomkowie w razie zagłady po prostu zostaną tutaj by umrzeć) to jest spora szansa na to, że ekstremalne warunki nowej planety i samej przestrzeni kosmicznej, w której lot trwa dwa lata, po prostu nas zabiją. Wystarczy jeden z opisanych czynników: jak nie osteoporoza albo inne choroby układu kostnego to problemy z krążeniem krwi, albo z florą jelitową. To ostatnie jest najbardziej bezlitosne, rzadko dostrzega się rolę jelit w organizmie, a to praktycznie “drugi mózg” człowieka. W najbardziej pesymistycznym scenariuszu umrą wszyscy koloniści, w różnym tempie. Albo będą trwale niepełnosprawni i niezdolni do życia.

          W dodatku nie ma opcji, że “wyrobimy przystosowanie”. Kto ma je wykształcić? Będziemy wysyłać tam wciąż nowe osoby. Te, które “nie rokują” na przetrwanie na Marsie, zostaną na Ziemi, jak mówiłam. Jeśli jakimś cudem rozmnażanie tam zaskoczy, to ewentualne przystosowanie wyrobią tylko potomkowie kolonistów. W razie kataklizmu wysłanie ludzi w kosmos może nigdy nie być bezpieczną opcją.

          Plus fajnie by było gdybyśmy na Marsie znaleźli wszystkie zasoby potrzebne do przetrwania cywilizacji zależnej od technologii, a więc oprócz tej słynnej terraformacji klimatu i gleb powinniśmy jeszcze mieć tam dostęp do metali ziem rzadkich i wszystkich pierwiastków chemicznych niezbędnych do syntezy leków.

          To wszystko są ogromne, gigantyczne pieniądze i środki które będą przeznaczane na skrajnie spekulatywne co by było gdyby (gdyby kolejna asteroida, kolejne globalne wymieranie itp). Kosztem realnych wydatków na potrzeby społeczne i ochronę środowiska Ziemi - być może jedynej takiej planety w całym wszechświecie.

          Wszystko to za cenę ignorowania faktów biologicznych podanych w tym tekście. Wolimy postawić w ruletce na opcję drugą, przedstawianą przez autora (“a co jeśli jakimś cudem przeżyjemy”, “w końcu ewolucja jest osobliwym procesem” itp).

          A jeśli kiedykolwiek oderwiemy się od planety, to nawet w przypadku jej odrodzenia w przyszłości nigdy już na nią nie wrócimy, bo nie będziemy do tego biologicznie zdolni.

          To z czym mamy teraz do czynienia, czyli kolejny hajp na podbój kosmosu, to nie jest wyraz jakiegoś pierwotnego instynktu przetrwania. To dosłownie kaprys miliarderów, którym marzy się ucieczka od odpowiedzialności za to, co zrobili planecie i nam wszystkim. Oni naprawdę marzą o jakimś zakątku kosmosu tylko dla siebie, gdzie będą rozmnażać się z najpiękniejszymi i wybranymi przez siebie (białymi) kobietami i gdzie nie dosięgnie ich ani ludowy gniew ani konsekwencje własnych czynów. A, i będą mogli znów bawić się w dyktatorów, uznając się za najmądrzejsze jednostki w okolicy.

          Nie warto w to iść. W kosmosie powinniśmy prowadzić najwyżej badania naukowe. Pod ogromnym rygorem.

      • obywatelle (she/her)OP
        link
        fedilink
        arrow-up
        2
        ·
        19 hours ago

        Tak, konstrukcja tego wymaga ogromnych pieniędzy i statku który wyniesie to wszystko na orbitę. Nikt się jak dotąd nie kwapi i ja się nie dziwię.