• 1 Post
  • 9 Comments
Joined 1 year ago
cake
Cake day: April 6th, 2024

help-circle
  • Kiedyś zagadnęłam ojca, dlaczego nie dołączył do Solidarności. Odpowiedział, że zupełnie go to nie interesowało.

    W RPA po kilku latach przyjął tamtejsze obywatelstwo i od razu zaangażował się w politykę.

    Gdybym czuła się ciemiężona przez komunę i wyjechała do Afryki, gdzie większość społeczeństwa jest ciemiężona i gdzie panuje całkowity rasizm, to ustawiłabym się jednak po stronie słabszych. Mój ojciec stanął po stronie ciemiężycieli.

    Zabił z pobudek rasistowskich czy antykomunistycznych?

    Podejrzewam, że gdyby Chris Hani był biały, to ojciec też by go zabił.

    Ile razy odwiedziła pani ojca w RPA?

    W 1983 i 1987 r. Razem z mamą. Wtedy okazało się, że tata żyje z inną kobietą. Miałam 5 i 9 lat, ale doskonale pamiętam, jak wszystko rozpadało się na moich oczach.

    Jaki kontakt Janusz Waluś miał ze swoim ojcem, a pani dziadkiem?

    Gdybyście jego o to zapytali, to by wam powiedział, że jego “świętej pamięci tatuś” był najlepszym ojcem na świecie. W rzeczywistości dziadek lubił mieć kilka rodzin. Jego dzieci długo nie wiedziały, dlaczego ciągle nie ma go w domu, a matka płacze po kątach. Myślę, że to nauczyło ojca podwójnych standardów, oszukiwania, ukrywania tego, co źle wygląda na obrazku.

    Wiem, że starszy brat ojca — Witek — miał inny charakter i nie chciał podporządkować się dziadkowi. Dlatego uciekł przed nim do RPA. Uciekł tylko na chwilę, bo po kilku latach dziadek do niego dołączył.

    Rozmawiała pani kiedyś z ojcem o tej relacji?

    Znałam dziadka, wiedziałam, jak się zachowuje, jak traktuje ludzi. Będąc w RPA, widziałam, jak chce wszystkimi dowodzić. Zresztą bardzo szybko okazało się, że wolnorynkowa gospodarka go pokonała.

    Pytamy o to, bo próbujemy zrozumieć, skąd u pani ojca wzięło się to zło. Ktoś, kto decyduje się zabić drugiego człowieka, musi mieć w sobie dużo agresji.

    Nie wiem, czy dziadek ich bił. Raczej prowadził politykę kija i marchewki i był przy tym zręcznym manipulatorem. Ale ojciec nigdy nic złego o nim nie mówił. Dalszy ciąg materiału pod wideo Wstrząsające słowa córki Janusza Walusia. “Ojciec chce przyłożyć rękę do faszyzmu i rasizmu”

    Jak się pani dowiedziała o zabójstwie Chrisa Haniego?

    W sobotę wieczorem z “Panoramy”. Oglądałam jakiś film, ale mama chciała, żebyśmy posłuchały wiadomości. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że Janusz Waluś z Polski, bo wtedy nikt niczego nie anonimizował, został zatrzymany w związku z zabójstwem czarnoskórego działacza Chrisa Haniego.

    Pierwsze reakcje? Pewnie szok, niedowierzanie…

    Nie wierzyłam. Przez pierwsze lata uważałam, że jest niewinny, że go wrobili.

    Ale on się przyznał.

    I dopiero wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobił i że ma to, na co zasłużył.

    Na początku dostał karę śmierci.

    Patrzyłam na to w kategoriach zbrodni i kary. Na pewno nie chciałam, żeby go zabili. Pamiętam ten paraliżujący strach. Natomiast jasne było dla mnie, że za coś takiego trzeba zapłacić.

    Jak zareagowała pani mama?

    Myślę, że od początku wiedziała, że to on. W kilkanaście godzin postarzała się o 10 lat. Ona nigdy nie pogodziła się z rozpadem swojego małżeństwa.

    Policja nas ostrzegała, żebyśmy uważały, nie otwierały żadnej podejrzanej korespondencji. Potwornie bałam się wrócić do szkoły po świętach. Obawiałam się też ostracyzmu sąsiadów, znajomych, rodziny. Na szczęście moi rówieśnicy świetnie się spisali.

    Świadomość tego, że być może już nigdy nie zobaczy pani ojca, musi być straszna.

    Na tamtym etapie życia ja właściwie spisałam naszą relację na straty. I myślę, że wtedy łatwiej byłoby mi ten rozbrat przeprowadzić, niż teraz. Dziś mój ojciec chce przyłożyć rękę do czegoś, co byłoby katastrofą, czyli faszyzmu i rasizmu. Nie godzę się na to.

    Czy wy z mamą wiedziałyście, że ojciec w RPA wstąpił najpierw do narodowej, a następnie do neonazistowskiej organizacji?

    Nie miałyśmy pojęcia. Jak byłam w RPA, to widziałam, że ojciec, dziadek i całe środowisko białych, w którym przebywali, było zachwycone apartheidem. Ale nie miałam pojęcia, że ojciec jest tym zachwycony w sposób ekstremalny.

    Pisał w listach, że po 15 latach odsiadki powinien mieć prawo do ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie, ale mu tego prawa odmawiają.

    Żałowała go pani?

    Zabił człowieka. Zasłużył na tę karę. Uważam jednak, że wszyscy powinni być równi wobec prawa. Wiedziałam, że wychodzą na wolność sprawcy bestialskich morderstw, kanibale.

    Uważałam, że mój ojciec w porównaniu z takimi ludźmi, nie może być nadal niebezpieczny. Wierzę w resocjalizację, w to, że powinno się dawać drugą szansę. W marcu 2016 r. zadzwonił do mnie i zupełnie innym głosem zapytał, czy już wiem. Odpowiedziałam, że nie wiem, chociaż dobrze wiedziałam, o co chodzi. Słyszałam, jak bardzo był szczęśliwy, że pozwolił mu warunkowo wyjść z więzienia. Córka Janusza Walusia przez lata walczyła o uwolnienie ojca . “Uważałam, że to, co z nim robią, jest nieludzkie, że to tortury”

    Później minister sprawiedliwości RPA zaskarżył tę decyzję i sąd zmienił zdanie.

    Wiedziałam jednak, że dopóki żona zamordowanego Chrisa Haniego zajmuje ważną pozycję w życiu publicznym w RPA, to ojciec nigdy nie wyjdzie, że ona mu tego nie daruje. I faktycznie robiła wszystko, żeby to zablokować.

    W 2016 r., po tych wydarzeniach, napisała pani nawet list do prezydenta Andrzeja Dudy.

    Prosiłam o pomoc w uwolnieniu taty.

    Jaka była odpowiedź?

    Pan prezydent nigdy na ten list nie odpisał.

    Ja naprawdę uważałam, że władze RPA postępują z moim ojcem bezprawnie. Wielu morderców dostało możliwość wyjścia po 25 latach, a jemu tego prawa odmawiano. Janusz Waluś siedział najdłużej w więzieniu w całej historii RPA (Nelson Mandela w więzieniach RPA spędził 27 lat, Janusz Waluś 29 — red.). Niestety, dziś przyznaję, że nie doceniłam kwestii resocjalizacji.

    To znaczy?

    Nie miałam wglądu w opinie psychologów, jednak uważałam za absurdalne twierdzenia, że mój prawie 70-letni ojciec nadal może być niebezpieczny. Dlatego miałam to za polityczną zemstę.

    Teraz widzę, jak bardzo się pomyliłam. W jednym z wywiadów, których ostatnio udzielił, ojciec wprost powiedział, że nie trzeba być terrorystą, żeby zginąć z jego ręki, i że według niego zamach może być narzędziem walki politycznej.

    Zapytany, czy coś by zmienił, odpowiedział, że jedynie lepiej by się przygotował do zamachu.

    To okropne. To pokazuje, że niczego nie przemyślał, niczego nie żałuje.

    Pani ojciec w więzieniu stał się ortodoksyjnym katolikiem. Ale odebranie komuś życia jest całkowicie sprzeczne z religią.

    Zaraz po powrocie pojechał do Częstochowy, gdzie podobno się wyspowiadał i dostał rozgrzeszenie. Pewnie uważa, że wszystko załatwione. Wygodnie jest być katolikiem…

    My też jesteśmy katolikami i wiemy, że nie wystarczy sama spowiedź, ale trzeba wyrazić żal za grzechy, zadośćuczynić i mieć mocne postanowienie poprawy.

    Nie mam pojęcia, co powiedział księdzu na Jasnej Górze, ale wiem, że dostał rozgrzeszenie. I to go zadowala. Jestem ateistką i ojciec też był. Do tego stopnia nie trawił Kościoła katolickiego, że w naukach przedmałżeńskich uczestniczył za niego szwagier. Dziś twierdzi, że jak się człowiek nawróci, to wszystko, co było wcześniej, się nie liczy.

    Naprawdę w to wierzy?

    Mówił to całkowicie poważnie. Poza tym nosi szkaplerz i uważa, że dzięki temu w chwili śmierci nie może iść do piekła.

    Jest pani bardzo krytyczna, a nawet bezwzględna dla swojego ojca.

    Bezwzględna? Raczej szczera i uczciwa. I tak dużo dla niego zrobiłam, może nawet za dużo. Moja 11-letnia córka powtarza: to jest chore, że ty mu dziś pomagasz.

    Poznała już dziadka?

    Nie.

    Dlaczego?

    Niedawno zaczęliśmy umawiać spotkanie. Ale wtedy zaczęłam się zastanawiać, co się stało, że ona nagle chce poznać dziadka. Powiedziała, że chce mu nawtykać, bo ja jestem za łagodna. Że chce, żeby mu poszło w pięty.

    Wtedy pomyślałam, że ja jako matka powinnam chronić ją przed takimi emocjami, a nie odwrotnie. Dlatego w końcu się nie spotkali. Ojciec też jakoś specjalnie o to nie zabiega. Ewa Waluś: Protestuję przeciwko temu, co głosi mój ojciec. To jest potworne

    Janusz Waluś wie, że pani z nami rozmawia?

    Nie. Ale pewnie będzie niepocieszony, że psuję mu wizerunek wśród fanów. Pewnie wolałby, żebym go wspierała i udawała, że nie widzę jego obecnego zaangażowania w politykę.

    Może będzie jeszcze bardziej niepocieszony, kiedy skończę książkę o naszej historii, choć muszę przyznać, że powiedział mi “pisz, co ci serce dyktuje”.

    Jeszcze kilka lat temu brała pani udział w marszach przeciwko łamaniu praw przez poprzednią władzę, w czarnych marszach przeciwko zaostrzaniu prawa antyaborcyjnego.

    A dziś protestuję przeciwko temu, co głosi mój ojciec. Uważam, że nie możemy zamykać oczu i uszu, gdy ktoś promuje rasizm i zabijanie przeciwników politycznych. Uważam, że to jest potworne.

    Moim zdaniem ojciec swoją popularność mógłby dobrze wykorzystać, mógłby starać się jakoś zrehabilitować, na przykład zaangażować w obronę praw człowieka. W ten sposób mógłby pokazać przede wszystkim rodzinie Haniego, że naprawdę się zmienił.

    Córki zamordowanego Chrisa Haniego wybaczyły Januszowi Walusiowi?

    Na pewno jedna z nich dała mu wielki kredyt zaufania jako człowiekowi. Przyjechała na lotnisko, żeby przed powrotem do Polski pożegnać ojca i przestrzec go przed zaangażowaniem w politykę.

    Gdyby naprawił swoje winy, to może zasłużyłby na ich wybaczenie. A na co zasługuje człowiek, który przyznaje, że dalej by zabijał?

    No właśnie, na co?

    Ode mnie dostał drugą szansę, ale nie potrafi z niej skorzystać. A może po prostu nie chce.


  • — Przez wiele lat walczyłam, żeby ojciec miał prawo wrócić do swojej rodziny. Teraz okazało się, że ten człowiek może być niebezpieczny dla kraju, który ja kocham. Chce przyłożyć rękę do faszyzmu i rasizmu. Chciałam dobrze, a być może zrobiłam coś bardzo złego… Mówię to pierwszy raz. Wcześniej się bałam — mówi w szczerym wywiadzie Ewa Waluś. Córka najsłynniejszego polskiego zamachowca tłumaczy, dlaczego ojciec jest dla niej obcym człowiekiem. Wstrząsające słowa córki Janusza Walusia. “Ojciec chce przyłożyć rękę do faszyzmu” Marysia Zawada, Tomasz Mateusiak, Archiwum prywatne / East News


    Szymon Piegza, Tomasz Mateusiak: Kocha pani tatę?

    Ewa Waluś: Chyba jeszcze tak, ale to trudna miłość. Być może ocierająca się o syndrom sztokholmski…

    Mordercę?

    Ale to mój ojciec.

    Który sam o sobie woli mówić “zamachowiec”.

    Wiem, bo to brzmi tak, jakby zabił dla jakiejś wyższej idei. Morderca brzmi brutalnie, jakby zabić tylko dlatego, że się kogoś nienawidzi.

    Czyli dla pani jest zwykłym mordercą?

    Zabił człowieka, z tym nie można polemizować ani tego usprawiedliwiać.

    Janusz Waluś mówi, że “tego dnia”, czyli 10 kwietnia 1993 r., nadarzyła się okazja, bo Chris Hani był sam, bez ochrony. Wyjątkowa okazja i musiał to zrobić.

    Ale wykonując to zlecenie, musiał mieć świadomość, że może sam zginąć albo później zostać skazany na karę śmierć. Przecież wiedział, że ten zamach jest całkowicie nieprzygotowany, wręcz amatorski.

    Wykonywał zlecenie, czyli był cynglem?

    Tak, ale zaangażowanym. Wierzył w słuszność idei Partii Konserwatywnej w RPA. Przez pewien czas był też członkiem Afrykańskiego Ruchu Oporu, ale już nie w chwili zamachu. Uważał, że należy utrzymać podział rasowy. Jego zdaniem czarni nie powinni mieć równych praw z białymi.

    Dalej tak uważa.

    Tak, jest rasistą. Wtedy uwierzył, że on, biały człowiek z Polski komunistycznej, jest jednym z białych Afrykanerów.

    Kiedyś w złości powiedziałam: “rozmawiałam z wieloma białymi z RPA i oni nigdy nie uważali cię za swojego. Dla Clive’a Derby-Lewisa, szefa Afrykanerskiego Ruchu Oporu, byłeś po prostu wygodnym cynglem”. Strasznie go to zabolało.

    Dlaczego Derby-Lewis właśnie jemu zlecił zamordowanie Haniegio?

    Od jednego działacza tego ruchu usłyszałam, że ojciec był jedynym ideowcem w tej sprawie. On chyba faktycznie wierzył, że zabójstwo Haniego wywoła wojnę domową, wyprowadzenie policji i wojska na ulicę. Wierzył, że zablokuje zmiany w RPA, czyli utrzyma apartheid.

    Ideowiec, który może oddać życie dla sprawy?

    Postawił na szali nie tylko własne życie, ale też los całej naszej rodziny.

    Powiedziała mu pani o tym?

    Tak. Pytałam, czy zastanowił się, jakie skutki to morderstwo będzie miało dla nas, dla naszej rodziny.

    I co odparł?

    Powiedział, że w ogóle o tym nie myślał.

    Tak po prostu?

    Tak. Do tej pory uważa, że to były wyłącznie jego sprawy. Straszna nieodpowiedzialność. Okazało się, że byliśmy dla niego kompletnie nieważni.

    To, że w 1993 r. ojciec poszedł do więzienia, zaważyło na całej mojej przyszłości. Przecież my staliśmy się “znani” na całą Polskę. Stałam się znana jako córka mordercy! Politycznego mordercy na zlecenie. Kogoś, który zabił z premedytacją innego człowieka na drugim końcu świata. “Mój ojciec jest niebezpieczny dla kraju, który kocham. Chciałam dobrze, a być może zrobiłam coś bardzo złego.”

    Teraz wrócił, jest w Polsce i znów angażuje się w politykę.

    Powiedziałam mu: wejdziesz w politykę, tracisz córkę i wnuczkę.

    Nie posłuchał?

    Myślę, że już dawno go straciłyśmy, tylko wcześniej po prostu nie zdawałam sobie z tego sprawy.

    Kiedy to pani zrozumiała?

    W kwietniu ubiegłego roku w RPA ostrzegłam go, żeby poważnie przemyślał, co chce zrobić ze swoim życiem na wolności. “Masz jeszcze kilka miesięcy, zastanów się” — tak dokładnie powiedziałam.

    Co odpowiedział?

    Żebym się nie łudziła, bo on ma już plan. Do momentu, gdy zaprosił do RPA posła Grzegorza Brauna, jednak jeszcze się łudziłam.

    Z drugiej strony, ojciec nigdy nie zapewniał przez te wszystkie lata, że jak już go stamtąd wyciągniemy, to będzie z nami, że wybierze rodzinę.

    Żałuje pani?

    Na pewno wolałabym, żeby nie zaangażował się w politykę. Ale jeśli od dawna to wszystko planował, to zostałam przez niego zmanipulowana. A wtedy ciężko nie żałować.

    Na pewno nie żałuję, że nie cierpi głodu i jego życie już nie jest w każdej minucie zagrożone. Żałuję, że swoją wolność wykorzystuje do szerzenia mowy nienawiści. W jakiś sposób czuję się za to współodpowiedzialna.

    Poświęciła pani dużo czasu i wysiłku, by sprowadzić do Polski człowieka, który w wywiadach wprost mówi, że byłby w stanie powtórzyć zamach na swojego przeciwnika politycznego.

    Przez wiele lat walczyłam o to, żeby mój ojciec miał prawo wrócić do swojej rodziny, do ojczyzny. Ale po powrocie okazało się, że ten człowiek może być niebezpieczny dla kraju, który ja kocham. Chciałam dobrze, a być może zrobiłam coś bardzo złego… Mówię to pierwszy raz. Wcześniej bałam się do tego przyznać.

    Widzimy ten strach.

    Ojciec stał się idolem narodowców, czyli ludzi, którzy wkrótce będą mogli zdecydować o wyniku wyborów prezydenckich albo parlamentarnych, i być może doprowadzą do tego, że prawica wróci do władzy. Tak, będę przerażona myślą, że przyłożyłam do tego rękę.

    Przygotowywał się do tego, żeby wrócić do Polski jako bohater, męczennik narodowców?

    On stał się ich bohaterem o wiele wcześniej. Były banery na stadionach, kartki z życzeniami i wsparcie finansowe. Nie wydaje mi się, żeby musiał się do tej roli szczególnie przygotowywać.

    Pani zna Janusza Walusia, jak nikt inny.

    Też tak myślałam, ale okazało się, że wcale go nie znam… To nie ja pojechałam po niego do RPA, tylko europoseł Grzegorz Braun.

    Pani tam nie było?

    Nie.

    Dlaczego?

    Bo nie chciałam występować w tym towarzystwie. Wszystko było ustalone: ochrona, loty, bardzo dobra współpraca z konsulem. Nagle zadzwonił asystent pana Brauna i powiedział, że oni chcą polecieć po ojca. Odpowiedziałam: “niech was ręka boska broni”.

    Następnego dnia dowiedziałam się, że ojciec ich zaprosił.

    Znali się już wcześniej?

    Tak. Braun to jego idol, ale poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Stwierdziłam, że skoro polityk jest ważniejszy, to ja nie lecę.

    Ale jeszcze kilka lat temu sama występowała pani na jednej konferencji z Braunem… To właśnie wtedy Braun ogłosił Janusza Walusia “ostatnim żołnierzem wyklętym”.

    I proszę mi wierzyć, że gdy to usłyszałam, to pożałowałam, że tam poszłam. Pomyślałam sobie: Chryste Panie, ile jeszcze trzeba znosić, żeby zamknąć tę sprawę? To będzie kwestia, którą będę musiała pewnie długo wyjaśniać, bo nie zdawałam sobie sprawy, ile osób pomyli pomoc ojcu, z zaangażowaniem politycznym po stronie jego i Brauna, czy z podzielaniem ich poglądów.

    Ma pani poczucie, że Grzegorz Braun wykorzystuje Janusza Walusia do własnej polityki?

    Wykorzystał moment, w którym już wszystko było zorganizowane, by polecieć po niego do RPA. Później mówił, że to on przywiózł Janusza Walusia. Przyszedł na gotowe, w niczym nie pomógł, a jedynie przeszkadzał. Do niczego nie był tam potrzebny.

    Czyli źle się stało, że wizerunek pani ojca pojawił się na polskich stadionach? Wiele osób dopiero wtedy dowiedziało się, kim jest Janusz Waluś.

    Kibice Legii Warszawa założyli fanpage, na którym sprzedawali gadżety i wysyłali nam pieniądze, za które ojciec kupował w więzieniu konserwy. Potem do tej pomocy dołączyły inne kluby jak Raków Częstochowa czy Radomiak. Pieniądze były potrzebne również na obsługę prawną. Bez nich ojciec nadal byłby w więzieniu.

    Niestety, ale zrobiłam sobie tym krzywdę.

    Krzywdę?

    Wiedziałam, że oni pomagają, bo widzą w ojcu bohatera. Ja zawsze podkreślałam, że powodują mną wyłącznie kwestie rodzinne i humanitarne. Krzywdą okazało się to, że mój przekaz dotarł do niewielu, a gros uważa mnie za osobę podzielającą jego poglądy. Ewa Waluś szczerze o relacji z ojcem: dla mnie to obcy człowiek

    Rozmawiała pani o tym z ojcem?

    Po jego powrocie do Polski w ogóle nie rozmawiamy o polityce. Ja o jego poglądach i planach dowiaduję się z wywiadów.

    Jak dziś wyglądają wasze rozmowy?

    Ojciec nie mieszka z nami. Nie mieszka nawet blisko. Dzielą nas setki kilometrów. Rozmawiamy telefonicznie.

    Pani prawie całe życie żyła bez ojca.

    I właściwie to jest dla mnie obcy człowiek. Wyjechał w październiku 1981 r., tuż przed stanem wojennym. Miałam wtedy trzy latka.

    Wy razem z mamą miałyście do niego dojechać?

    Tak, ale zaraz wybuchł stan wojenny i kontakt stał się utrudniony. Wrócić do kraju było łatwo, ale wyjechać się nie dało.

    Ojciec mógł wrócić?

    Mógł, ale nie chciał. Kiedyś zapytałam go, czy rozważał powrót do nas. Powiedział, że nie, bo w Polsce jest… brzydka pogoda.

    Ale może nie mógł? Musiał uciekać przed komuną?

    Ależ skąd! To jest mit. Przed wyjazdem razem z dziadkiem i bratem prowadzili hutę szkła w Radomiu. Bardzo dobrze im się wiodło.

    Chcieli spróbować w kraju, w którym gospodarka jest wolnorynkowa i nie ma zagrożenia, że z dnia na dzień stracą biznes. W Polsce istniało jednak takie zagrożenie. Oni się tego obawiali.

    Młody Janusz Waluś w PRL-u był rajdowym mistrzem Polski. Mało kto mógł sobie na to pozwolić.

    Mówiąc krótko: za komuny wiodło im się świetnie, dlatego ja te męki i cierpienia mojego ojca traktuję z przymrużeniem oka.

    Nie wszyscy pamiętają, ale PRL to był taki dziwny system, w którym pieniądz nie miał żadnej wartości. Jak gdzieś stała kolejka, to się w niej ustawiało i kupowało, nieważne co. Ponieważ dziadek miał fabrykę, a towary schodziły na pniu, to można sobie wyobrazić, że żyli na poziomie nieporównywalnym do reszty obywateli.

    Po zabójstwie Chrisa Haniego pani ojciec tłumaczył w sądzie, że nie walczył z człowiekiem, tylko z partią komunistyczną, bo dobrze wiedział, jak bardzo komuna była opresyjnym systemem.

    Mnie to się kojarzy z narracją pana Jarosława Kaczyńskiego, który powiedział, że nie być internowanym w stanie wojennym było gorzej, niż być internowanym. On cały czas się bał, że zostanie zamknięty. A ojciec i dziadek bali się, że komuna skonfiskuje ich majątek.


  • i dalsza część, bo się reszta nie zmieściła

    Rozmawiała z kierownikiem, jego zastępcą i pracownikiem socjalnym odpowiedzialnym za kontakty z Kononowiczem. Precyzyjniej: ona mówiła do telefonu w trybie głośnomówiącym, a pracownicy MOPR słuchali. Aż ktoś powiedział: „W końcu skończy się nasz koszmar”. Bo MOPR był bezsilny – kiedy kilka lat temu chciano chorującego Krzysztofa umieścić w domu pomocy społecznej, odbił się od sądu i opinii biegłej, która uznała, że jest w stanie samodzielnie funkcjonować z pomocą osób, które w sądzie tę pomoc zadeklarowały. A że częścią tej pomocy było nagrywanie filmów… – Wszyscy mieli związane ręce, bo pan Krzysztof nie był ubezwłasnowolniony – można usłyszeć od jednego z pracowników MOPR, który nie kryje, że atakowali ich ci, którzy na Kononowiczu zarabiali, i ci, którzy domagali się otoczenia go profesjonalną opieką. Po tej porannej rozmowie pracownik z MOPR przyjechał do hospicjum po dokumenty Krzysztofa, żeby je zawieźć do urzędu miasta, by mógł wystawić akt zgonu. Cały czas podkreślano konieczność dyskrecji. Dobrydnio zapewniła, że zrobiła wszystko, co tylko mogła. 23 min po wyjściu pracownika MOPR z hospicjum zadzwonił do niej Zbigniew Stonoga z pytaniem, czy to prawda, że Krzysztof Kononowicz nie żyje. – Nic mu nie powiedziałam, a potem się zaczęło. Odebrałam tego dnia 67 telefonów z pytaniem, czy pan Krzysztof nie żyje. Dzwoniły wszystkie media. Prywatni ludzie. Straszyli nas sądem, prokuraturą. Telefon przestał dzwonić, kiedy o 16.30 rzeczniczka prezydenta Truskolaskiego oficjalnie potwierdziła, że Krzysztof Kononowicz zmarł. Tego samego dnia dowiedziałam się wieczorem, że do prokuratury wpłynęło kilkanaście zawiadomień o możliwości popełnienia przez hospicjum przestępstwa przez narażenie życia i zdrowia pana Krzysztofa… – opowiada Urszula Dobrydnio, która wszystkie mejle dotyczące jej pacjenta, również te z pogróżkami, screeny wiadomości i kadrów z filmów kręconych w szpitalu włożyła do dokumentacji. Ponad miesiąc później przyznaje, że filmów nie oglądała, żeby nie nabijać słupków ich autorom. Bo te słupki wciąż przekładają się na pieniądze. Na ostatnim filmie dla kanału Mleczny człowiek mężczyzna znany jako Jarek Z. odczytuje Krzysztofowi mejl, jaki miał dostać od proboszcza parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Wilkowie z dekanatu Kętrzyn, gdzie Kononowicz się urodził w 1963 r. Mężczyzna czyta list do Krzysztofa Kananawicza (pan Krzysztof poprawia nazwisko), wysłany przez proboszcza Eugeniusza Bartusika w imieniu parafian oburzonych zachowaniem wobec pana Jarosława Z., informujących, że organizują zbiórkę, by zadośćuczynić za zachowanie Kononowicza. Rzecznik archidiecezji warmińskiej ks. kan. dr Marcin Sawicki: – Przecież ksiądz Bartusik jest już od kilku lat na emeryturze. A po probostwie w Wilkowie był jeszcze w kilku innych parafiach. To jak on mógł napisać taki list?! Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe prowadzi postępowanie sprawdzające, dotyczące m.in. podejrzenia znęcania się psychicznego i fizycznego nad Krzysztofem Kononowiczem. Zawiadomienie liczy 90 stron.


  • Krzysztofa Kononowicza poznała cała Polska w 2006 r. jako kandydata na prezydenta Białegostoku. Zasłynął hasłem: „Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego”. Padł ofiarą cyników, którzy żerowali na jego umysłowej bezradności. I próbowali zarobić także na jego śmierci.

    Jego kandydaturę na prezydenta Białegostoku wymyślili ludzie z Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla. Miała być kpiną z ówczesnej klasy politycznej.

    Pisały o nim gazety na całym świecie, ilustrując teksty zdjęciem postaci w charakterystycznym tureckim swetrze z bazaru. Za tą szczególną sławą poszła rólka w filmie „Ciacho”, udział w radiowej reklamie jednego z operatorów internetu. I to internet stał się przekleństwem człowieka mieszkającego w niewielkim drewnianym domu przy ul. Szkolnej 17 w Białymstoku.

    – Kononowicz jako kandydat na prezydenta Białegostoku nie był jakimś magicznym obywatelskim objawieniem. Wymyślili go ludzie z Polskiej Partii Narodowej Leszka Bubla znanego z antysemickich ekscesów. A wymyślili, bo miał być kpiną z ówczesnej klasy politycznej – opowiada jeden z obserwatorów losów Krzysztofa Kononowicza. Zastrzegając anonimowość ze względu na internetowych hejterów, odsyła do Kononopedii, czyli kompendium wiedzy o bohaterach „Uniwersum Szkolna 17” i „Mlecznego człowieka”, filmów na YouTube w specyficzny sposób przedstawiających ich życie. To kraina pełna dziwacznych pseudonimów, wykreowanych życiorysów, gdzie ktoś, kto podaje się za lekarza, okazuje się nie mieć studiów medycznych, a ktoś inny jest zawziętym antyszczepionkowcem i zwolennikiem teorii spiskowych.

    W 2015 r. Kononowicz, bezrobotny ze stwierdzoną niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim, został ciężko pobity w swoim domu. Napastnicy, skazani rok później na kary pozbawienia wolności, okradli go, choć nie wiadomo, z czego można by okraść. Cztery lata później Kononowicza napadnięto po raz drugi. Jądro ciemności

    Był już sławny w polskim internecie. Na początku stycznia 2020 r. jego kanał na YouTube przekroczył 100 tys. subskrypcji. Filmy obejrzano ponad 26 mln razy. W 2022 r., po programie „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz, rzecznik praw obywatelskich interweniował w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Uznał, że filmiki nie tylko są wulgarne i przemocowe, ale przede wszystkim uwłaczają godności Krzysztofa. KRRiT podjęła działania. Przewodniczący Maciej Świrski w listopadzie 2022 r. zawiadomił białostocką prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby nagrywające i umieszczające w sieci filmy z Kononowiczem. Zawiadomił też Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości, a do centrali YT wystąpił o zdjęcie z serwisu tych materiałów. Bezskutecznie. Prokuratura w Białymstoku w lutym 2023 r. poinformowała, że nie ma podstaw do wszczęcia postępowania w sprawie znieważania i znęcania się nad bohaterem „Mlecznego człowieka”. Szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe Wojciech Zalesko tłumaczył lokalnej gazecie, że „dokonano rozpytania osoby, wobec której miało dojść do znęcania. Ta osoba kategorycznie zaprzeczyła, aby dochodziło do jakiejkolwiek formy znęcania się nad nią. Nie czuła się pokrzywdzona w związku z tym, że filmy z jej udziałem zamieszczane są na różnego rodzaju portalach internetowych. Generalnie wyraziła zadowolenie, że takie nagrania są dokonywane”. Te nagrania to m.in. historia o grobie, jaki miał zostać wykopany dla Kononowicza w jego ogródku (bał się tego grobu), o urnie z rzekomymi prochami jego rodziców (płakał nad tą urną), o paczkach od „fanów”, którzy wysłali mu fekalia. Są wyzwiska, bieda, epatowanie odleżynami, awantury. Jest podkreślanie wsparcia człowieka w potrzebie i prawdziwe jądro ciemności. Dzisiaj to jądro ciemności eksploatuje na YouTube Zbigniew Stonoga, w Wikipedii opisany jako „polski przedsiębiorca, wideobloger i działacz polityczny, sygnalista odpowiedzialny za publikację akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej w Polsce (2014)”. W marcu 2025 r., po sześciu latach procesu dotyczącego działania na szkodę spółki Viamot, został skazany w pierwszej instancji na cztery i pół roku więzienia, 50 tys. zł grzywny i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk w spółkach handlowych. A od ponad miesiąca nagrywa wywiady z osobami zaangażowanymi w filmy z Krzysztofem Kononowiczem, deklarującymi dzisiaj, że mają wyrzuty sumienia, lub zapewniającymi, że chcącemu nie działa się krzywda, choć był jak dziecko. Bo przecież nie był ubezwłasnowolniony, robił, co chciał, a chciał być bohaterem filmów, które zarabiały na YT. Ile? Tego nie wiadomo. Ci, którzy zaczynali kręcić filmiki na Szkolnej, twierdzą, że nawet ponad 100 tys. zł miesięcznie. Ci, którzy stworzyli „Mlecznego człowieka”, zaprzeczają tym tysiącom, ale kwot nie podadzą, bo istnieje coś takiego jak tajemnica przedsiębiorstwa. Oddział zamknięty  Do białostockiego hospicjum Kononowicz trafił 18 lutego. Ze szpitala wojewódzkiego zadzwonili dzień wcześniej z pytaniem o miejsce dla pacjenta w stanie terminalnym. Było. Dyrektorka Urszula Dobrydnio początkowo planowała położyć umierającego Krzysztofa na parterze. Oddziałów jest siedem. Niewielkie, po 10 łóżek. Sale dwu- i trzyosobowe. Są też izolatki, ale tam trafiają szczególnie trudne przypadki. – I wtedy przyszli do mnie przełożona pielęgniarek, personel z oddziału, pokazali zdjęcia pana Krzysztofa i filmy zrobione w szpitalu, gdzie trafił w ciężkim stanie i skąd miał zostać przewieziony do nas. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo chorzy są ludzie, którzy mu to robią… – opowiada Dobrydnio. Dowiedziała się, że w sieci już krąży informacja – Krzysztof Kononowicz trafi do nich następnego dnia. Podawano nawet godzinę. Było jasne, że informacja wypłynęła ze szpitala. Dyrektor Dobrydnio zdecydowała, że nowy pacjent nie zostanie ulokowany na parterze. Wybrano pierwsze piętro, dwuosobową salę, ale chorego, który zajmował w niej jedno z łóżek, przeniesiono. Kononowicz miał leżeć sam, by nie narażać przypadkowych ludzi na spotkania z tymi, którzy wpadną na pomysł, by go odwiedzić. Wyznaczono lekarza; takiego odpornego psychicznie, gotowego poradzić sobie z najtrudniejszymi sytuacjami. – Wiedzieliśmy, że pan Krzysztof nie ma rodziny. Ale widzieliśmy film ze szpitala… Zasłoniliśmy okna roletami, by niczego nie dało się podejrzeć. Mamy balkony, a na balkon teoretycznie zawsze można wejść – opowiada Urszula Dobrydnio. Kiedy 18 lutego ze szpitala zadzwoniono, by przekazać, o której będzie transport, po białostockich forach błyskawicznie rozeszła się informacja, że karetka przyjedzie do hospicjum między godziną 13 a 14. Dobrydnio uprzedziła lekarza, że mogą być problemy. I zadzwoniła na komisariat na wypadek, gdyby za Kononowiczem ruszyli tropiciele. Od dzielnicowego dostała numer telefonu w razie kłopotów. Policja uruchomiła dodatkowy patrol. W hospicjum pocztą pantoflową dowiedzieli się, że w szpitalu do Krzysztofa mógł wejść każdy. I wchodził. Na YouTube bez trudu można znaleźć nagranie trwające 19 sekund – autor filmuje aparaturę przy łóżku, zadaje pytanie: „Jak Krzysiek się czujesz? Dobrze czy źle?”. Z trudem można zrozumieć wyszeptaną odpowiedź: „Słabo”. Takich filmów z półprzytomnym człowiekiem jest więcej. I opowieści, jak to ściskał za ręce odwiedzających i szeptał: „Zabierzcie mnie do domu”. Urszula Dobrydnio: – Zdecydowaliśmy, że odcinamy pana Krzysztofa od wszystkiego. Nie miał żadnej rodziny, która byłaby upoważniona do kontaktu, udzielania informacji, współdecydowania. Szpital wojewódzki przesłał mi „dokument”, z którego wynikało, że ponoć upoważnił jednego z panów nagrywających te filmy do odwiedzin i informowania o jego stanie. To Rafał Kosno z Białegostoku. W 2024 r. kandydował do Parlamentu Europejskiego z listy Bezpartyjnych Samorządowców, rok wcześniej w wyborach parlamentarnych z listy Komitetu Wyborczego Polska Liberalna Strajk Przedsiębiorców. W sieci można znaleźć firmowaną jego nazwiskiem Federację Zielonych, którą sąd zdelegalizował w 2012 r. Kosno, tak jak pojawił się u Kononowicza w szpitalu, tak usiłował się do niego dostać w hospicjum. Tego samego dnia, kiedy został tam przywieziony. Wieczorem. Usłyszał, że wstępu do chorego nie ma, a pan Krzysztof nikogo nie upoważnił do wizyt. Kosno próbował odwołać się do pisma, które złożył w szpitalu – skan przesłano do hospicjum, ale na kartce nie było podpisu Krzysztofa Kononowicza. – Nawet jeśli pacjent ma połamane dwie ręce i nie może się samodzielnie podpisać na takim dokumencie, to przy świadkach robi to w jego imieniu lekarz, podpisuje się swoim nazwiskiem, stawia pieczątkę. Na świstku przesłanym nam przez szpital niczego takiego nie było i nie rozumiem, jak w ogóle można było coś takiego honorować – mówi dyrektorka hospicjum, nie kryjąc zdenerwowania. Poinformowała cały personel, że za wynoszenie informacji o Kononowiczu, sprzedawanie jego zdjęć czy nagrywanie filmów będzie zwalniać dyscyplinarnie. – Nikt nie naruszył zasad. Dzięki tym ludziom pan Krzysztof mógł odejść godnie – podkreśla Urszula Dobrydnio, która telefon o śmierci tego wyjątkowego na swój sposób pacjenta dostała 6 marca przed 6 rano. Czas apokalipsy Natychmiast pojechała do hospicjum. Priorytetem była dyskrecja. Pierwszy telefon – do zakładu pogrzebowego, z którym mają podpisaną umowę w porozumieniu z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie na wypadek zgonu pacjenta bez rodziny mogącej zadbać o pogrzeb. Od właściciela usłyszała: „Boże Święty! To oni mi żyć nie dadzą”. „Oni” to „fani” Kononowicza, „opiekunowie” nagrywający filmy z nim i monetyzujący je na YT. Już wówczas usłyszała, że ludzi z tego zakładu do Kononowicza na Szkolną 17, gdzie mieszkał, wzywano kilkanaście razy. Żeby przyjechali, bo umarł. No to przyjeżdżali, ale żył. Przyjazdy samochodu do przewozu zwłok nagrywano i wrzucano do sieci… – Jakim podłym trzeba być, by robić takie rzeczy – mówią w hospicjum, a dyrektorka nie kryje, że najbardziej ją szokują ci, którzy te filmy oglądali, komentowali, wysyłali znajomym. Dobrydnio zawiadomiła też Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie (MOPR).



  • mam wrazenie, ze tobie spluwa coraz mniej wychodza sprawne konfabulacje, bo chyba nikt nie bierze cie na szmerze powaznie. i nikt nie bierze w ogole w srodowisku. dlatego kiedy odkryto jakim typem czlowieka jestes i zostales z niego ostracyzowany postanowiles zalozyc wlasne srodowisko gdzie grasz role moralnego guru i mesjasza dla nieswiadomych ludzi niemal zawsze w twoim lub mlodszym wieku i widac to na kilometr po tym w jaki sposob sie wypowiadasz. plus internetowe madrosci z twojej strony to i tak raczej maly wycinek tego jaki jestes w realu. wszystko to, co bardzo sprawnie napisala obywatelle, zesransko jakie uskuteczniles pod DESTRUKCYJNYM CALLOUTEM tylko potwierdzaja jak naprawde slabym i wrednym czlowiekiem jestes. ciezko mi uwierzyc ze mozna miec tak malo self-awareness by tak napieprzac tymi samymi bzdurami i chwytami, jakby od samego poczatku nie byly wystarczajaco przezroczyste. tutaj machniesz z dupy jakims “uzaleznieniem od gore” i “nie wierzy w terapie” i postawic mnie jako przyklad tego zlego egoistycznego anarchisty, ktorym nawet nie jestem XD. teraz (juz wczesniej piszac arabofobiczne wysrywy na poalejsyjonie, ale obecnie na szmerze) napierdalasz oskarzeniami o antysemityzm, nacjonalizm, dbanie o deadnaming netanjahu a jak twoj szanowny kolega i mentor zapierdalal taka transfobia jak stary najebany na wigilii to upsi nic nie wiem, nie widzialem i “zbanowali Pawla za trolling” :((((.

    to jest skarb ze mimo tego wszystkiego wciaz slepo ciskasz i sie wijesz liczac, ze moze sie komus noga powinie albo bedzie mozna wyjac polowe zdania i zbic caly watek do czepiania sie nic nieznaczacych slowek i placzu o antysemityzm.

    mam nadzieje ze ludzie, ktorzy z toba wspolpracuja sie obudza, wyrwa sie z izolacji mentalnej jaka im fundujesz i przejrza na oczy jaka osoba jestes.


  • pbl1000tomuzyka - wszelkaDotknij wodorostów muzyki już 2 lutego!
    link
    fedilink
    arrow-up
    1
    arrow-down
    3
    ·
    edit-2
    4 months ago

    troche bezczelnie jak gdyby nigdy nic zapraszac do siebie na wydarzenia kiedy wasz lider odpierdala takie nienawistne posty i dyskusje jednoczesnie stajac w obronie swojego kryptofaszystowskiego kolegi Ziolkowskiego, ktory w ciagu jednego dnia swojej aktywnosci na szmerze zostal zbanowany za mowe nienawisci na tle etnicznym, trollowanie oraz transfobie.