Nowa Zelandia wprowadza pokoleniowy zakaz palenia. Osoby urodzone po 2008 nie będą mogły zakupić papierosów nawet po 18 roku życia. Działanie to ma na celu całkowite wyeliminowanie nałogu palenia ze społeczeństwa. Co sądzicie o takim pomyśle? Czy to w ogóle może mieć sens, czy najzwyczajniej w świecie rozwinie się czarny rynek?
Ja uważam, że to nic nie da, bo i tak ludzie będą nimi handlować pod ladą, a dodatkowo staną się symbolem buntu i zakazanym owocem, tak jak trawka.
(Niestety nie umiem obejść paywalla na wy***czej)
zgadzam się w 95%. Jednak przymusowe strefy bezdymne w miejscach publicznych mi się trochę podobają, a wręcz żądam żeby żaden palacz mi chmurek w twarz nie puszczał. U nas na chodnikach niestety ciągle się to zdarza.
Nie wierzę tylko że pkt 1 się uda gdziekolwiek ale oczywiscie rozjebanie korporacji promujących palenie miałoby chyba największy wpływ.
Co do stref bezdymnych – wtedy nacisk się przenosi na niższy poziom i załatwiaja to osoby zainteresowane, a nie kapitan państwo.
Na szczęście my tu mamy dokładnie żaden wpływ na to, co się dzieje w Nowej Zelandii, wiec jest to wyłącznie ćwiczenie intelektualne (a dla niektórych odreagowanie zastępcze ;-) )
Dla mnie w każdym razie było bardzo pouczające i dziękuję wszystkim wypowiadajacym się.
Z dobrowolnymi strefami bezdymnymi mam ten problem, że jak palacze są większością klienteli, to jest słabo. W mieście to znikomy problem ale mam różne wspomnienia z “knajpy przy drodze” gdy palenie było popularniejsze. I mam świadomość że to się mocno gryzie z deklarowanymi przeze mnie “wartościami” anarchistycznymi
Ale masz rację, to wyłącznie ćwiczenie intelektualne :P
Najlepsza definicja kompromisu jaką znam, to sytuacja, w której wszyscy są jednakowo NIEzadowoleni.