TLDR: chuje, oddajcie mi mój antiworkowy subreddit
Dawno, dawno temu /r/antiwork był antypracowy w anarchistycznym, socjalistycznym i postlewicowym sensie. Fuckwork, lenistwo, radykalna wizja zniesienia pracy przez radykalną zmianę jej charakteru i odrzucenia etosy produktywności. Jebanie policji, prokuratury, systemu.
Potem przyszło The Great Resignation i się zrobiło liberalnie. Było fajnie bo pojawiły się śmieszne i inspirujące posty o pracownikach nie pozwalających sobie pluć w twarz, satysfakcja z tego, żę ktoś napisał szefowi “eat my ass”.
I moim zdaniem to jest problem. “Ruch” istniał głównie w internecie i rozmył pierwotną ideę antypracowości, coraz bardziej ograniczali się tlyko do żądań podstawowych praw pracy na miarę przeciętnego “państwa rozwiniętego”, tak “radykalnych” rzeczy jak ustawowy urlop wypoczynkowy i macierzyński.
I niby ok ale ja pierdolę, jak widzę tysiące osób narzekające że w (bardzo źle przeprowadzonym) wywiadzie wystąpiłą osoba która pracuje “tylko 10h” to mnie chuj strzela. Zero krytyki etosu pracy, zupełnie niezrozumienie idei antiworku, postulaty odnośnie czasu pracy mniej radykalne niż miały ZZ 100 lat temu. Oburza ich slogan “laziness is a virtue” bo nie są antiworkowi.
Poza tym ruch był bardziej memem w kontekście “The Great Resignation” niż ruchem w pełnym tego słowa znaczeniu. Sam jestem wrogiem tworzenia masowych scentralizowanych ruchów (to czeraz tego “społeczność” oczekuje edit: traktując modkę jak przedstawicielkę która “zniszczyła ruch”) na rzecz zdecentralizowanych - chciałbym antiworkowej antify, która by nie przebierała w narzędziach
edit 2: poza tym niech się pierdolą za cały ten transfobiczny, ableistyczny abuse, którego się potem dopuścili
Sądzę, że mnie to wkurwia.
TLDR: chuje, oddajcie mi mój antiworkowy subreddit
Dawno, dawno temu /r/antiwork był antypracowy w anarchistycznym, socjalistycznym i postlewicowym sensie. Fuckwork, lenistwo, radykalna wizja zniesienia pracy przez radykalną zmianę jej charakteru i odrzucenia etosy produktywności. Jebanie policji, prokuratury, systemu.
Potem przyszło The Great Resignation i się zrobiło liberalnie. Było fajnie bo pojawiły się śmieszne i inspirujące posty o pracownikach nie pozwalających sobie pluć w twarz, satysfakcja z tego, żę ktoś napisał szefowi “eat my ass”.
I moim zdaniem to jest problem. “Ruch” istniał głównie w internecie i rozmył pierwotną ideę antypracowości, coraz bardziej ograniczali się tlyko do żądań podstawowych praw pracy na miarę przeciętnego “państwa rozwiniętego”, tak “radykalnych” rzeczy jak ustawowy urlop wypoczynkowy i macierzyński.
I niby ok ale ja pierdolę, jak widzę tysiące osób narzekające że w (bardzo źle przeprowadzonym) wywiadzie wystąpiłą osoba która pracuje “tylko 10h” to mnie chuj strzela. Zero krytyki etosu pracy, zupełnie niezrozumienie idei antiworku, postulaty odnośnie czasu pracy mniej radykalne niż miały ZZ 100 lat temu. Oburza ich slogan “laziness is a virtue” bo nie są antiworkowi.
Poza tym ruch był bardziej memem w kontekście “The Great Resignation” niż ruchem w pełnym tego słowa znaczeniu. Sam jestem wrogiem tworzenia masowych scentralizowanych ruchów (to czeraz tego “społeczność” oczekuje edit: traktując modkę jak przedstawicielkę która “zniszczyła ruch”) na rzecz zdecentralizowanych - chciałbym antiworkowej antify, która by nie przebierała w narzędziach
edit 2: poza tym niech się pierdolą za cały ten transfobiczny, ableistyczny abuse, którego się potem dopuścili
Count me in.