- cross-posted to:
- psyche
- cross-posted to:
- psyche
Business Insider to gównoźródło w zasadzie, a dowód anegdotyczny to nie dowód - ale tak, dzieje się właśnie tak, jak opisali.
Według raportu Survey Center on American Life, tylko 38 proc. Amerykanów należących do generacji Z twierdzi, że w dzieciństwie codziennie jadło posiłki z rodziną.
Spotykając się z konceptem w filmach czy książkach rodziny zasiadającej codziennie razem do stołu zawsze byłam dość zdziwiona i zastanawiałam się, jak w ogóle da się to praktykować albo czy da się w realnym świecie, nie od święta. U mnie każdy kończył pracę/szkołę o różnych godzinach i nikt nie czekałby nie wiadomo ile czasu z obiadem. Każdy jadł sam, odgrzewał. I nadal w 99% jem sama i chyba nawet źle mi się je z kimś.
Generacja Z jest pierwszym pokoleniem, w którym posiadanie dwojga pracujących rodziców jest normą.
Prawda, nie spotykałam się u znanych mi osób w moim wieku aby ktoś typowo zajmował się domem i nie pracował (chyba że dziadkowie na emeryturze).
Na co więc przeznacza się cały ten dodatkowy czas i energię? Zajęcia pozalekcyjne.
Praktycznie, jeśli chce się napisać dobrze maturę i iść na studia, to bez korków jest bardzo ciężko. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Być może nie jest to zaskakujące, ale członkowie pokolenia Z znacznie częściej niż przedstawiciele poprzednich pokoleń twierdzą, że ich osiągnięcia zawodowe i edukacyjne służą jako kluczowe wyznaczniki ich tożsamości.
No, sami się tak nie wychowaliśmy XD Also: w zasadzie to jedynie właśnie sukces zawodowy i zarabianie dużej ilości pieniędzy jest czymś, co może dać jako takie poczucie bezpieczeństwa (możliwość kupnu/wynajmu domu, opieka lekarska, jedzenie dobrej jakości, rozrywki). Brak sukcesu zawodowego = brak wystarczającej ilości pieniędzy na godne życie. Taki to świat nam urządzili i potem się dziwią.
Niezależnie od przyczyn, jasne jest, że wychowujemy dzieci, które mają większe osiągnięcia, ale są też bardziej samotne i cieszą się mniejszą ilością kontaktów społecznych. A my wcześnie uruchamiamy te wzorce. Niestety, formacyjne doświadczenia tak wielu przedstawicieli pokolenia Z mogły spowodować powstanie trajektorii, którą trudno będzie zmienić. Liczba małżeństw wśród młodych dorosłych gwałtownie spada, a więzi przyjaźni są mniej liczne i słabsze niż kiedyś. Zoomersi poświęcają większość swojej energii na poszukiwanie spełnienia poprzez osiągnięcia zawodowe, edukację lub indywidualne dążenia – i coraz wyraźniej widać, że to dążenie pozostawia tych młodych ludzi głęboko osamotnionych i zdanych na siebie.
i chyba nawet źle mi się je z kimś.
To brzmi mocno niepokojąco. Jeśli (bezpodstawnie pod względem metodologicznym :P) ekstrapolować to na szerszy trend społeczny byłoby to zaprzeczeniem istotnej części kultury. Jako gatunek jedliśmy głównie w grupach, przez ostatnie ~set tysięcy lat. Szybka zmiana na takich obszarach ma tendencję do nie służenia ludziom i obracania się w całe nowe zespoły zaburzeń psychologicznych.
No, sami się tak nie wychowaliśmy XD
Mój ulubiony punkt, kiedy słyszę narzekania na kolejne pokolenia.
A co do współczesnego osamotnienia, myślę, że z opóźnieniem rozgrywa się u nas to co wielokrotnie pokazywał w swoich dokumentach Adam Curtis (“Century of the self”, ostatnio w “Can’t get you out of my head”) na przykładzie amerykańskiego społeczeństwa. W ślad pójdzie zapewne komplet wynikających z tego patologii, co już widać, oraz odebranie nam (nieodmiennie kolektywnych) środków wpływania na naszą rzeczywistość.
To brzmi mocno niepokojąco
Być może. Szczerze, nie rozważałam tego nawet jako coś niepokojącego. Biorąc pod uwagę że zaburzenia dają mi o wiele gorsze objawy i problemy, to zwykle “wolę jeść sama zamiast z kimś” to nic. Może na dłuższą metę mi nie służy. Nie wiem jednak, jak w ogóle miałabym to zmienić, zwłaszcza że na dłuższą metę będę dążyła do tego, by mieszkać sama, nie ze wspolokatorami - randomowymi studentami.
Dla mnie z kolei też to brzmi niepokojąco, ale wiadomo, co człowiek to opinia. Raczej nie bez powodu ludzie od zawsze organizowali się w grupy, a wspólne posiłki, czy nawet przygotowywanie posiłków umacniały więzi. To też pewnie zależy kto z kim je/przebywa, można na siebie dodatnio i ujemnie oddziaływać. Ale osobiście mnie przeraża coraz większa solowość w czynnościach, które wcześniej się robiło grupowo, jak niekoniecznie lubiłem towarzystwo ludzi wkoło, tak coraz bardziej odczuwam samotność w takich sytuacjach… Telefon i Internet przestał dawać satysfakcję. Nie bez powodu podczas solowego posiłku siedzę i z kimś piszę, chociaż namiastkę towarzystwa odczuwam i to pomaga. Mieszkać o wiele bardziej wolę ze współlokatorami, ale to chyba dlatego, że miałem do nich szczęście. No, ale zapowiada się niedługo mieszkanie solo, zobaczymy, jak to się potoczy :P Taki moje trzy grosze.
Autystycy czy nerdy często nie są fanami jedzenia w towarzystwie. To naturalne. Można albo na siłę męczyć ich i siebie (bo wtedy posiłek zmiena się w nerwówkę i awanturę), albo odpuścić/ograniczyć wspólne posiłki do pewnego minimum akceptowanego mniej lub bardziej przez obie strony (dla jednym będzie to raz dziennie, dla innych - przy specjalnmych okazjach itp.). Proponuję to drugie rozwiązanie. Uporczywe zmuszanie do wspólnych posiłków może właśnie pogłębić problem.
A co do jedzenia i innych interakcji, mi przeszkadza przymus. Jak mam ochotę, to wchodzę w interakcje; jak nie mam, nie wchodzę. Sam nie zmuszam i zmuszać się nie pozwalam. Ale z tego też nie robiłbym obowiązującej innych reguły. :-)
Odsetek osób, które mają rzeczywisty wpływ na to, jak “świat jest urządzony”, jest mniej więcej taki sam w każdym pokoleniu. I każde pokolenie obciąża swoich rodziców (a czasem dalszych przodków) odpowiedzialnością zbiorową za to, co uważa za swoją krzywdę. Just saying. ;-)