Też Was wkurwiają osoby-widmo, mizerna frekwencja na zebraniach, obojętność na sprawy kolektywu i inne tego typu zjawiska? Macie dość osób, które przychodzą do organizacji i wypatrują przywódcy, umywając rączki od własnej inicjatywy i zniechęcając się po czasie? Jakie są sposoby na to, żeby utrzymać aktywność w organizacji o płaskiej strukturze? Jak pokonywać psychologiczne bariery osób przyzwyczajonych do hierarchii? Dawajcie wszelkiego rodzaju tipy, poradniki i przemyślenia własne.

  • obywatelle (she/her)
    link
    fedilink
    arrow-up
    1
    ·
    edit-2
    2 years ago

    Nie, nie będziemy “zakładać organizacji”. To “organizacje” są problemem i źródłem ukrytych hierarchii, ponawiania całego spierdolonego dziedzictwa Imperium.

    Jeśli chcesz być alternatywą dla Imperium, nie buduj jego miniaturowej wersji.

    • revslavOP
      link
      fedilink
      arrow-up
      1
      ·
      2 years ago

      Dobrze, to jak nazwiesz zrzeszenie wokół konkretnej sprawy (w tym przypadku rocznego cyklu wydarzeń) i co jakościowo będzie je różnić od organizacji?

      • obywatelle (she/her)
        link
        fedilink
        arrow-up
        1
        ·
        2 years ago

        Nie musisz tego nazywać, chyba że masz obsesję na punkcie nazw. Możesz to nazwać jakkolwiek. Np Dupa Stasia. To nie ma znaczenia.

        Od organizacji różni takie zrzeszenie to, że nie próbuje być strukturą. Struktura zakłada stały podział pracy wśród wciąż tych samych, specjalizujących się jednostek. Oczywiście dopuszcza rotację i zmiany, ale tylko o tyle, o ile nie zagraża to strukturze. W końcu struktury zaczynają istnieć same dla siebie, pielęgnując własne tradycje, obracając się wokół własnych zwyczajów i wyuczonych praktyk, które stają się z czasem celem samym w sobie (“nie możemy tak robić bo nigdy tak nie robiliśmy”, “to nie pasuje do profilu naszego kolektywu”).

        Efektem ubocznym tego jest zjawisko coraz większej bierności jednostek tzw niecharyzmatycznych, które widząc krzepnącą strukturę i coraz wyższą pozycję nieformalnych liderów, przestają przedstawiać swoje pomysły na działania, a każda zbyt długo ciągnąca się dyskusja (np. o celach kolektywu czy o wartościach) staje się dla nich męczącym obowiązkiem i źródłem frustracji. Frustracji, bo będąc spychanymi w bierność, wolą po prostu zawierzyć liderowi niż poświęcać czas na długie debaty, które nie służą przecież niczemu poza rytuałem, bo wszyscy wiedzą kto w organizacji i tak wymusi swoje zdanie.

        Osoby o większej przebojowości, ale nie będące liderami grupy, mają wtedy inny problem: widząc panoszący się marazm i bierność, narastający brak chęci do działań i zmęczenie wywołane długimi impasami decyzyjnymi, zaczynają odczuwać wewnętrzną presję, by wykorzystać swoją siłę i chęci i przejąć na siebie jak najwięcej zadań, w nadziei że to “rozkręci” dynamikę grupy i przysłuży się wszystkim – w rzeczywistości powoduje to jednak, że osoby bierne i tak nie robią nic, natomiast grupę zaczynają żreć konflikty o podział pracy i aktywność.

        Biorąc pod uwagę, że wszystkie działania są dobrowolne i wolontaryjne, że robimy zwykle rzeczy obok reszty życia towarzyskiego, zawodowego itp., najczęściej kończy się to albo rozpadem grupy, albo praktyczną wymianą jej członków, jednak z zachowaniem osób liderskich i “charakteru” grupy, naciskiem na działanie w takiej samej formie jak dotychczas (“bo przecież formuła była dobra tylko ludzie źli”), czyli wszystkie ukryte mechanizmy pozostają dokładnie tam gdzie były. Powstaje nowa-stara organizacja, ludzie wypaleni odchodzą, a ludzie którym kiedyś nie było wszystko jedno, działają o tyle, o ile odnajdują się pod nowym “przywództwem”, albo z nowymi osobami.

        Nikomu nie przychodzi do głowy, że zrzeszając się w celu załatwienia sprawy X, nie muszą zadzierzgać od razu wiekowych postanowień, snuć planów o “rozwoju inicjatywy” czy “rozwoju kolektywu”, zwłaszcza jeśli mają pomysł właściwie na jedną akcję. Nie muszą też myśleć o tym, jak ich mała organizacja zepnie się w przyszłości z innymi celem krzewienia jakiegoś większego, rewolucyjnego projektu. A jednak tak się zwykle dzieje. Organizacje dlatego są organizacjami, bo powstają obliczone na stałość, długofalowość działań, na stałość struktury. W Imperium działają dobrze o tyle, o ile członków można zdyscyplinować i zmusić do działania, natomiast próba kopiowania takiego modelu, tylko że pozbawionego elementów dyscyplinujących, nie może zagwarantować trwałości właściwie czegokolwiek. Życie każdej organizacji wolnościowej to jedna wielka sinusoida, bo działamy tam tak, jak jest to najbliższe naszemu “naturalnemu” skryptowi. Tyle że my, nie chcąc tego akceptować, próbujemy nadać naszemu wolnemu zrzeszeniu ramy, jakie posiadają organizacje, więc w efekcie mamy wypalenie, wewnętrzną presję, frustrację i bierność.

        Zrzeszenie które ma załatwić sprawę istnieje tylko po to, by załatwić sprawę. Ma możliwy do określenia horyzont czasowy jej załatwienia (choćby w przybliżeniu, bo wiadomo że np. walki ekologiczne są długie, coraz dłuższe), składa się z osób które w podobnym stopniu zajarały się daną sprawą, niekoniecznie dzieląc między sobą wszystkie inne idee, ergo niekoniecznie próbując tworzyć na kanwie tej sprawy jakiś większy i szerszy model działania. Miarą skuteczności takiego zrzeszenia jest jakość załatwienia danej sprawy, albo przynajmniej wysiłek włożony w jej załatwienie.

        Szukając osób do zrzeszenia, szukamy osób które zgadzają się z nami co do tego, że chcą zrobić rzecz (np wymusić zatrzymanie podwyżek cen biletów), że chcą doprowadzić ją do punktu X (czyli np. chcemy wymusić obniżkę, a nie tylko brak podwyżki), i zgadzają się na pewne strategie (akcja bezpośrednia, pikieta, cokolwiek). Nie osób, które stworzą z nami zrąb nowej organizacji. Jeśli poniesie nas, że “jedno się udało więc warto zrobić więcej”, możemy spróbować, ale warto pamiętać, że te uczucia często są ulotne, i że któraś akcja z rzędu może po prostu w tym gronie nie wypalić. I że nie jest to nic złego, bo po prostu zrobiliśmy już swoje i nie musimy fiksować się na trwałości struktury która po drodze powstała, nie musimy utrzymywać jej dla jej samej. Rozejdźmy się, pozostańmy w kontakcie, i jeśli ktoś z nas będzie mieć pomysł na inną akcję, niech znów poszuka osób, z którymi może ją przeprowadzić. Możemy to być my, ale nie musimy. Nie jesteśmy nic nikomu winni.

        Wiem, nie odnoszę się do wydarzeń cyklicznych. Bo mi się nie chce. Nie uważam że są one jakimiś kluczowymi elementami działania ruchów wolnościowych i nie widzę sensu na fiksowaniu się na cykliczności czegokolwiek, poza pomocą społeczną. To zwykle koncerty albo imprezy typu Kongresono. Fajnie jak są, nie rozumiem jednak czemu i do nich nie można zastosować tej samej zasady o której mówię. Jeśli obawa, że nie będziemy mieć fajnego iwentu co rok, jest wystarczającym argumentem za zamordyzmem to ja nie wiem czy chcę mieć iwenty co rok. Zdaje mi się że użyłeś tego głównie jako wytrychu w dyskusji.

        • revslavOP
          link
          fedilink
          arrow-up
          1
          ·
          edit-2
          2 years ago

          Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Odwołałem się do cykliczności z uporem, przez który może wydawać się to wytrychem, jednak dla mnie osobiście jest kluczowa, ponieważ pytam głównie pod kątem organizacji/zrzeszenia o charakterze religijnym. Nie chciałem pisać tego wprost na wstępie, bo polscy anarchiści zdążyli mnie przyzwyczaić do tego, że zamiast konkretnych odpowiedzi otrzymałbym zwykłe drwiny albo wykład o tym, że niemożliwe jest pogodzenie anarchizmu z religią/wiarą.

          No i widzisz, dla mnie kluczową sprawą jest powtarzalne organizowanie świąt i innych celebracji w określonych punktach w roku, każdego roku. Mogę sobie założyć, że mam do zagospodarowania x lat, ale sęk w tym, że kolejne lata też będą „do zagospodarowania” i raczej nie ma osiągalnego dla człowieka horyzontu czasowego, w którym uległoby to zmianie :) (jestem rodzimowiercą, nie przewidujemy paruzji). Po dojściu do ostatniego lata do wyboru byłoby zaprzestać aktywności religijnych (z oczywistych dla osoby wierzącej względów nie wchodzi to w grę) lub ustanowienie nowej organizacji/zrzeszenia na kolejne x lat. Dlatego widzę pewne problemy w związku z modelem, o którym piszesz. Z drugiej strony nieirocznie zakładanie zrzeszenia na nowo wraz z każdym Nowym Rokiem niesie ze sobą olbrzymi ładunek symboliczny… ;)

          Dopytam jeszcze – co masz na myśli, używając określenia „Imperium” z dużej litery? Całokształt istniejących systemów hierarchicznych?

          • obywatelle (she/her)
            link
            fedilink
            arrow-up
            1
            arrow-down
            1
            ·
            2 years ago

            Ja naprawdę rozumiem, ale uważam że clou działalności anarchistycznej nie jest organizacja obrzędów religijnych, tylko walka polityczna. I myślę że grupy takie jak wasze cechuje też inny rodzaj determinacji, właściwy dla osób religijnych, więc nie wiem czemu nie można w tym przypadku organizować sobie tych świąt tak jak dotychczas. Ja mówię w dużej mierze o tym, co uważam za problem w działalności czysto politycznej i o tym, gdzie moim zdaniem jest pole do zmian mentalnościowych w podejściu do działania.

            Pojęcia Imperium używam za autorami książki Joyful Militancy. Nie ma ono ścisłej definicji. Można powiedzieć że obejmuje całkoształt praktyk typowych dla świata zanurzonego w zastanych hierarchiach politycznych i społecznych, całokształt nacisków jakie wywiera na nas zinstytucjonalizowane życie i życie podporządkowane zastygłym, skostniałym (rigid) regułom. Imperium to również ofc suma sił politycznych które próbują kształtować nas z zewnątrz. Jedną z głównych tez książki jest to, że nasz wolnościowy radykalizm zastyga w skostnieniu, kiedy próbujemy naśladować Imperium, a robimy to dlatego, że urodziliśmy się pod jego jarzmem i znamy głównie sposoby, w jakie ono działa. W ten sposób pozbawiamy nasz radykalizm elementu radości (w sensie spinozjańskim: radość to “uświadomiona konieczność”, czynnik niosący zmiany w świecie, których możemy być aktorami – satysfakcja z działania bierze się z tego, że dokonujemy rzeczy transformującej nas samych i otoczenie wokół, spełniając się w zmianie i niosąc ją dalej), zastępując ją typowym dla schematu Imperium poczuciem powinności, przerostem formy (struktury) nad treścią (działaniem). W konsekwencji zamiast tytułowego “radosnego aktywizmu/bojowości” mamy “skostniały radykalizm” (rigid radicalism). Potem: wypalenie, frustrację i wewnętrzne wojny.

            Metoda o jakiej mówię nie jesr cudownym panaceum na problemu ruchu wolnościowego, jest jednak punktem wyjścia do zmiany paradygmatu i ucieczki od skostniałych przyzwyczajeń.