Czasem porównuję system klimatyczny i zagrożenia powodowane przez jego zmianę do tego, co się stało na Wyspie Wielkanocnej. To była kiedyś zielona, zalesiona wyspa, która dawała możliwość życia 50 tys. ludzi. Zaczęto jednak wycinać drzewa, żeby stawiać kamienne głowy pokazujące potęgę tamtejszych rodów. W którymś momencie wycięto o jedno za dużo i system przestał się regenerować. Dziś to pustynia, gdzie żyje 7 tys. ludzi utrzymujących się dzięki turystyce. Tamtejszy system przyrodniczy nie daje możliwości przetrwania. W podobny sposób może się zmienić system klimatyczny. Na tym nowym poziomie równowagi natura przetrwa. Ale dla nas to będzie katastrofa.
Pewnie trochę tak jest, ale z mojego punktu widzenia problem jest gdzie indziej. Chodzi o brak zaufania do nauki, przede wszystkim u polityków. Jeśli doradca prezydenta Paweł Sałek kłamie w radiu – bo to nie jest brak wiedzy, mówimy o byłym wiceministrze środowiska – jakoby nie było pewności, że człowiek jest sprawcą zmian klimatu, to podważa się zaufanie do nauki i do tego, że musimy działać. Drugi element to szukanie wytłumaczenia dla własnej bezczynności. Niech coś robią Chiny, Amerykanie, a my dopiero po nich. Tu chyba leży najważniejszy problem. Nazwałbym go brakiem moralności, etyki, umiejętności przyjęcia odpowiedzialności za to, co będzie, w imię krótkoterminowych korzyści politycznych.
ta chciwość, zapatrzenie się w siebie, brak solidarności będą prowadzić właśnie do takiego brudnego nacjonalizmu, w którym każdy będzie robił tylko to, co przyniesie mu szybką korzyść. To strasznie krótkowzroczne, bo kryzys dotknie wszystkich.
Mówi się, że w samej Afryce będzie co najmniej 250 do 500 mln uchodźców klimatycznych, którzy nie będą mieli innego wyjścia niż ucieczka z miejsc, gdzie po prostu nie będzie się dało żyć. Myślenie, że będziemy im „pomagać na miejscu”, jest bez sensu, bo tam po prostu nie będzie warunków do przetrwania.
Badania pokazują też, że skutki zmiany klimatu pogłębiają różnice, czyli najbardziej dotykają ubogich. Bogaci będą mogli uciec z terenów zagrożonych, biedni nie. Poszerzy się strefa ubóstwa, głodu, innych problemów społecznych, a w konsekwencji doprowadzi to do zwiększenia poziomu agresji, bo ludzie zdesperowani będą starali się przebić tam, gdzie jest bezpiecznie, ze wszystkimi konsekwencjami. Możemy spodziewać się konfliktów.
Robimy za mało, za wolno, wracamy do polityki nacjonalizmów pozbawionej empatii, solidarności, zaczynamy uważać egoizm za coś pozytywnego