Chłopski rozum podpowiada, że byłoby zajebiście. Zdaje się, że likwidacja wielkich sklepów - np. przez ograniczenie maksymalnego metrażu jednego sklepu, powiedzmy do 100m2 sprawiłoby, że sklepów powstałoby wiele - na każdym osiedlu itd. Lokalne struktury, miejsca pracy…
To chyba z jednej strony coś, co “trochę już było kiedyś”, ale z drugiej strony zmieniają się czasy, technologia itd.
Napisałem ten post spontanicznie, może wywiąże się tu jakaś dyskusja. Googlując nie znalazłem żadnego ciekawego artykułu, nie znalazłem nikogo, kto dałby fantazji wodzy.
Moje wynagrodzenie za ostatni miesiąc to 1600 złotych na rękę – i nie jest to lokalne minimum. Just saying.
A moja uwaga nie jest skierowana do “emerytów w sieciówkach”, tylko do osób wypowiadających się w tym wątku. I widzę, że trafiła w nerw.