cross-postowane z: https://szmer.info/post/237882

Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą?

Proces, w którym władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, właśnie zupełnie zmienił wymowę.

Dzisiejsza, czwarta już rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Justyna Wydrzyńska, przyniosła przełom. Przypomnę tylko, że aktywistce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za pomoc w aborcji farmakologicznej. Anna (imię kobiety zmienione) zgłosiła się do niej w 12. tygodniu ciąży. Chciała ją przerwać w Niemczech, ale oponował przeciw temu jej partner, który zagroził, że jeśli zabierze w podróż ich trzyletnie dziecko, zgłosi porwanie rodzicielskie. Kobieta nie miała z kim zostawić dziecka, więc zwróciła się do Wydrzyńskiej, która oddała jej swoje tabletki.

Wówczas partner, który znalazł kopertę z danymi aktywistki, zgłosił sprawę prokuraturze.

Proces, który dotąd toczył się dość spokojnie – głównie dlatego, że pokrzywdzony nie stawiał się w sądzie – w środę nabrał tempa. Mężczyzna, na którego na poprzedniej rozprawie sąd nałożył za uporczywe niestawianie się karę 3 tys. zł (taką samą karę nałożono na Annę, która również nie odpowiadała na wezwania), dziś pojawił się, by zeznawać. I choć ten fragment rozprawy był niejawny z uwagi na to, że powód miał opowiadać o osobistych sprawach pary, co mogłoby naruszyć jej interes, wszystko, co zdarzyło się potem, pozwala mówić o nowej odsłonie w całej sprawie.

Obrona Wydrzyńskiej wystąpiła bowiem z wnioskiem do sądu o prześwietlenie przemocowej przeszłości partnera Anny, a sędzia na to przystała. Adwokat wniósł, by sąd ściągnął z ośrodka pomocy społecznej informacje o interwencjach podejmowanych w rodzinie Anny w związku z przemocą domową oraz o wszczęciu procedury założenia jej partnerowi Niebieskiej Karty. Obrońca aktywistki ADT zawnioskował też, by sąd zwrócił się do wydziałów karnego i rodzinnego sądu rejonowego z prośbą o dokumentację ewentualnych spraw, jakie były prowadzone przeciw partnerowi Anny lub z jego udziałem. Taki ruch obrony pozwala uważać, że jest ona przekonana co do tego, że istnieją dowody na to, że kobieta, której pomogła Justyna Wydrzyńska, a niewykluczone, że również jej pierwsze dziecko, była ofiarą przemocy.

W ten sposób proces, dzięki któremu władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, zupełnie zmienia wymowę.

Z rozpraw zaczyna się bowiem wyłaniać opowieść o przemocy domowej. Tej przemocy, wobec której PiS i jego sojusznicy zachowują od lat haniebną bierność. To, co dziś stało się na sali sądowej i co będzie miało kontynuację na kolejnych rozprawach, podważa też narrację o aborcji, jaką od lat serwują Polakom PiS i Ordo Iuris, którą to organizację sędzia dopuściła do strony oskarżycielskiej, by reprezentowała interesy nienarodzonego płodu.

Zacznijmy od samego sedna sprawy, które jest absurdalne i kłóci się ze zdrowym rozsądkiem każdego, kto myśli logicznie. Oto bowiem w Polsce własna aborcja jest całkowicie legalna, kobiecie nie grozi za nią żadna kara. Tę przewiduje się tylko za pomoc w aborcji, za którą można uznać nie tylko wykonanie terminacji ciąży przez lekarza, ale też zawiezienie na zabieg własnej żony czy czuwanie przy koleżance, która zdecydowała się na aborcję farmakologiczną. Zatem uznajemy za nielegalną pomoc w czymś, co jest legalne. Sprawa Anny pokazuje jednak, że sprawy niekoniecznie są tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają. Co, jeśli pomoc w aborcji jest pomocą w wyjściu z przemocowej relacji?

Jeśli przerwanie ciąży jest jedyną furtką, przez którą kobieta może uciec od bicia i gwałtu?

Co, jeśli pomoc w aborcji jest jednocześnie pomaganiem matce w wyciągnięciu z domowego piekła jej dziecka, tego, które już jest na świecie? Co, jeśli to jedyny sposób, by przerwać przemoc ekonomiczną lub ubóstwo? Jeśli tylko dzięki aborcji kobieta będzie mogła odejść, bo z większą liczbą dzieci byłoby to już niemożliwe? Jeśli tylko przez przerwanie ciąży będzie mogła stanąć na nogi, a jej dziecko wreszcie będzie miało codziennie obiad i ciepłe buty na zimę?

Czy wtedy zdaniem PiS i Ordo Iuris osoba pomagająca – choćby tylko tak, że przyniesie kobiecie przesyłkę z lekami do aborcji farmakologicznej z paczkomatu, bo to też podpada pod paragraf – nadal jednoznacznie dopuszcza się zła? Nie sposób tę tezę obronić.

Postać Anny pokazuje to, co wiedzą wszystkie osoby zajmujące się tematem aborcji. Po pierwsze, że bardzo często decyzja o niej podejmowana jest w powodu przemocy panującej w domu. Po drugie, że ciążę najczęściej przerywają matki. Polskich badań oczywiście nie ma, ale te amerykańskie mówią, że aż 59 proc. kobiet robiących aborcję ma już dzieci. Trudno zatem podtrzymać tezę – serwowaną Polakom przez katolickich fundamentalistów – że ciąże przerywają głównie karierowiczki, dla których najważniejsza jest praca (w czym nie ma zresztą nic złego), czy wytatuowane w tęczowe jednorożce feministki, które nie chcą mieć dzieci, gdyż upodobały sobie lewacki hedonizm (w czym nie ma zresztą nic złego).

Absurdalna sprzeczność, o której napisałam wyżej, ta, że karzemy za pomoc w czymś, co jest legalne, wynika z hipokryzji władzy. Ultrakonserwatyści nie mają odwagi otwarcie podnieść ręki na matki Polki, stąd prawo nie przewiduje kary za aborcję dla kobiety. Proces Justyny Wydrzyńskiej właśnie pokazał, że władza i tak tę rękę na nie podnosi. Jest dokładnie taka sama jak przemocowy mąż, który przy znajomych całuje żonę po rękach, a kiedy wyjdą, nabija jej siniaka pod okiem.

Pomoc w legalnej aborcji farmakologicznej można uzyskać w organizacji Aborcja Bez Granic, tel. 22 29 22 597.