Człowiek był kobietą. Koniec męskiej dominacji w dziejach cywilizacji

Nauka mniej lub bardziej świadomie pomijała kobiety. Dopiero ostatnio stara się to naprawić, m.in. szukając śladów pań w dziejach ludzkiej cywilizacji.

Zarówno dawne dokumenty, jak i książki współczesnych historyków są głównie o mężczyznach, ich świecie i działaniach. Gdy Winston Churchill mówił „historię piszą zwycięzcy”, myślał o mężczyznach u władzy, wygrywających wojny. Urodzonemu w końcu XIX w. białemu mężczyźnie do głowy nie przyszło, że można to przełożyć na kwestie płci. Tymczasem nawet słowo „człowiek” (ang. man, niem. Mann, fr. homme) jest rodzaju męskiego i stanowi odpowiednik „mężczyzny”. Taki stan rzeczy zapanował wraz z dominacją androcentryzmu, którego początki są nieuchwytne; a pojawienie się pisma i wielkich religii ksiąg usankcjonowało i umocniło nierówności tak skutecznie, że utrzymują się one do dziś. Poza tym pisanie było zajęciem skrybów pracujących na zlecenie innych mężczyzn, przekonanych, że jedynym zajęciem odpowiednim dla kobiet jest wychowanie dzieci i zajmowanie się domem. Do wyłamujących się z tego schematu pań, władczyń czy znachorek, podchodzono bardzo krytycznie.

Nie było w tym nawet złej woli – tylko święte przekonanie o wyższości mężczyzn w każdej dziedzinie poza prokreacją i wykonywaniem żmudnych codziennych czynności. Naukowcom aż do XX w. w ogóle to nie przeszkadzało. Co więcej, umacniali się w przekonaniu, że to naturalny stan rzeczy. Na takie podejście zwróciły uwagę dopiero badaczki, które pojawiły się po drugiej wojnie światowej. Długo jednak te, które podnosiły kwestie braku płciowego balansu w nauce oraz nierównego lub stereotypowego traktowania kobiet, dostawały łatkę pozbawionych obiektywizmu feministek.

Czy wielkość ma znaczenie Przedstawianie kobiet jako gorszej wersji mężczyzny jest typowe dla patriarchalnych cywilizacji, które kształtowały nasz światopogląd. Tak je postrzegali Platon czy Arystoteles, ale naukowo „potwierdzili” dziewiętnastowieczni neurochirurdzy, wykazując, że mózg pań waży średnio 5 uncji (niecałe 142 gramy) mniej niż mężczyzn. Kropkę nad „i” postawił Karol Darwin, twierdząc, że mniejsza inteligencja kobiet wynika z tego, że nigdy w toku ewolucji nie musiały walczyć o partnera, więc dla własnego dobra powinny ograniczyć się do tego, do czego stworzyła je natura. Jak pisze brytyjska popularyzatorka nauki Angela Saini w wydanej właśnie książce „Gorsze”, w polemikę z Darwinem weszła niejaka Caroline Kennard z Brooklinu, która oburzona napisała do niego, że „najpierw trzeba dać kobiecie takie same »środowisko« i możliwości, jakie ma mężczyzna, a dopiero potem mówić, że nie dorównuje mu intelektem”. Jeszcze dalej poszła pisarka Eliza Burt Gamble. W 1894 r. opublikowała książkę „The Evolution of Woman. An Inquiry into the Dogma of Her Inferiority to Man”, w której m.in. słusznie stwierdziła, że gdyby rozmiar mózgu świadczył o intelekcie, to słoń byłby mądrzejszy niż każdy facet.

Pracę uznano za niemerytoryczną, bo jej autorka nie miała formalnego wykształcenia. Jednak gdy w 1920 r. zbadano jej mózg, który zapisała nauce, okazało się, że co prawda ma 5 uncji mniej niż mózg przeciętnego mężczyzny, ale też waży tyle samo, co mózg neurologa Burta Greena Wildera. Przyznano więc, że wielkość mózgu faktycznie nie decyduje o intelekcie. Mimo to nadal odradzano kobietom studia (jeszcze w okresie międzywojennym lekarze straszyli, że wysiłek intelektualny upośledza ich płodność), a świat nauki był im wyjątkowo nieprzychylny. Na przykład do powstałego w 1660 r. brytyjskiego The Royal Society (odpowiednika akademii nauk) pierwsze panie – chemiczki Marjory Stephenson i Kathleen Lonsdale – zaproszono dopiero w 1945 r.

Jednak to nie zamknęło tematu różnic wielkości mózgu – pisze Saini. W 2014 r. prof. Ruben Gur po zbadaniu tych organów funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI) stwierdził, że różnice w połączeniach synaptycznych wskazują, że te należące do pań są bardziej intuicyjne, a panów – analityczne. To powielające stereotypy badanie zakwestionowała m.in. specjalistka od neuroobrazowania prof. Gina Rippon z Uniwersytetu Aston w Birmingham, twierdząc, że badanie fMRI jest niemiarodajne i łatwe do zmanipulowania, w dodatku rozliczne prace psychologów wykazują raczej, że różnice w inteligencji między płciami są mniejsze niż te międzyosobnicze. Paradoksalnie, podczas gdy uzasadnienia dla nierówności szukano w mózgu, resztę ciała kobiety uważano za mniejszą i mniej doskonałą wersję mężczyzny, a wszelkie odmienności traktowano jako dowód jej gorszości.

Jak pisze Caroline Criado Perez w książce „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn”, naukowcy wykluczali kobiety z testowania leków, co tłumaczyli niebezpieczeństwem zajścia w ciążę, ale ta etyczna wymówka była im bardzo na rękę, bo odmienna fizjologia kobiet sprawiała, że panie często gorzej reagowały na podawane medykamenty, co wydłużało proces ich wdrażania. W efekcie do aptek przez lata trafiały szkodliwe dla kobiet substancje. Zresztą leki to nie jedyny obszar medycyny, w którym kobiece problemy zdrowotne są gorzej traktowane niż te dotykające mężczyzn.

Kwestia seksu Czy ta męska dominacja w wymiarze społecznym i mentalnym jest „odwieczna” i czy kobiety miały wpływ na rozwój cywilizacji? Istniała teoria, według której panie gloryfikowano, dopóki nie zdano sobie sprawy ze współudziału mężczyzny w prokreacji. Z czasem zaczęto w nią wątpić i determiniści zawyrokowali, że biologia, a głównie słabość fizyczna, powodowały, że kobiety zawsze były podporządkowane nabuzowanym testosteronem mężczyznom. Tymczasem antropologia, która obserwuje współcześnie żyjące ludy pierwotne, archeologia badająca pozostałości materialne, a nawet zajmująca się naczelnymi prymatologia podważają przekonanie o odwiecznej i naturalnej podległości, bo ta jest w przypadku społeczności ludzkich w znacznej mierze efektem kultury.

Na antropologicznym kongresie w Chicago w 1966 r. naukowcy zajmujący się ludami zbieracko-łowieckimi sformułowali hipotezę Człowieka Łowcy (Man the Hunter), ustawiając w centrum ewolucji Homo sapiens polowanie, któremu ludzie zawdzięczają rozwój języka, współpracy, technologii i inteligencji. W teorii tej zupełnie pominięto kobiety ustawione w roli biernego tła. Badaczki nie omieszkały wyrazić swojego oburzenia. W 1970 r. antropolożka Sally Linton zarzuciła kolegom po fachu stronniczość i wprowadziła pojęcie Woman the gatherer, czyli kobiety zbieraczki, sugerując, że umiejętność mowy raczej rozwinęła się w wyniku interakcji pomiędzy dziećmi i matkami, a nie podczas polowań. Zresztą z czasem okazało się, że kobiety też polowały, a pogardzane przez panów zbieractwo zapewniało w społecznościach pierwotnych więcej pożywienia niż nie zawsze kończące się sukcesem łowy.

Prymatolożka i antropolożka Sarah Blaffer Hrdy też miała dosyć tego, że naukowcy podczas obserwacji małp skupiają się jedynie na agresji, dominacji i polowaniu, więc zajęła się badaniem samic. Wnioski przełożone na społeczności ludzkie (opublikowane m.in. w książce „Kobieta, której nigdy nie było”) zmieniły pogląd na znaczenia macierzyństwa oraz jego wpływu na ewolucję człowieka. Ponieważ – jak twierdzi – instynkt macierzyński u kobiet wcale nie włącza się automatycznie po porodzie; w rozwoju potomstwa ważną rolę odgrywała opieka nad dziećmi dziadków i innych osób (allorodzicielstwo), która wymuszała współpracę w społecznościach ludzkich.

Badaczki nie mają wątpliwości, że odsunięciu w cień winne jest kobiece ciało. Według Hrdy u podłoża mitu biernych kobiet leży wyniesienie na piedestał wierności, uległości i dziewictwa oraz brutalne tłumienie kobiecej seksualności. Historyczka Kate Lister, autorka „Spraw łóżkowych”, uważa zaś, że podporządkowano ją męskiej przyjemności, a zmarła w 2017 r. francuska antropolożka Françoise Héritier – że mężczyźni podporządkowali sobie kobiety za pomocą religii i kultury, by kontrolować reprodukcję.

Figurki z cechami Nie tylko biolodzy i antropolodzy winni są grzechu patrzenia na kobiety przez pryzmat seksu i patriarchalnej kultury – twierdzi z kolei badaczka epoki kamienia Marylène Patou-Mathis w niedawno wydanej we Francji książce „L’homme préhistorique est aussi une femme” (Człowiek prehistoryczny to też kobieta) – ale i jej koledzy po fachu. Pomimo że archeolodzy dysponują pozostałościami materialnymi informującymi o obydwu płciach, od XIX w. pomijali kobiety, interesując się głównie narzędziami, bronią i walką, z której wykluczali panie, a wszelkie przejawy pomysłowości ludzkiej – rzemiosło, sztukę, wytwórczość czy innowacje – z założenia przypisywali mężczyznom. Weźmy interpretacje dotyczące paleolitycznych figurek kobiet z podkreślanymi cechami płciowymi. Poza wytłumaczeniem, że są to boginie płodności, pisano o wzorcach piękna (stąd „wenuski”) czy pradziejowych „króliczkach Playboya”; i dlatego, gdy odkryto drobne odciski palców na glinianych figurkach z Dolnych Věstonic, od razu założono, że ulepili je napaleni młodzieńcy. Dowodów jednak na to nie ma, równie dobrze stworzyć je mogły kobiety, którym służyły za amulety.

Ostatnio w tygodniku naukowym „Nature” pojawił się artykuł prezentujący hipotezę, że słynną figurkę z Willendorfu wykonano z kamienia z okolic jeziora Garda albo Charkowa. Otwartym pytaniem pozostaje, czy do Austrii przywieźli ją mężczyźni czy kobiety. Kiedyś było oczywiste, że podróże i handel stanowiły domenę mężczyzn, dziś nie jest to już pewnik. Podobnie ma się sytuacja ze znajdowaną w grobach kobiet bronią, bo odkąd wiemy, że panie doskonale radziły sobie jako łowczynie, nie zakłada się z góry, że grociki do strzał czy noże miały tylko znaczenie symboliczne.

Nie ma jednoznacznych dowodów, że w pradziejach kobiety brały udział w wymianie handlowej, życiu społecznym czy kulturalnym, ale wizja przeszłości była dotąd tworzona przez białych mężczyzn, którzy w ogóle nie dopuszczali myśli o ich wkładzie w cywilizację. „Nadszedł czas rekonstrukcji tych mitów, bo prehistoryczne kultury i społeczności