Disclaimer: sprawa dotyczy USA. W polsce można przerwać swoją własną ciążę, karane/ściagne są osoby odpowiedzialne za “współudział”.

Tekst artykułu:

W ubiegłym roku jedna z popularnych aplikacji udostępniła dane o płodności użytkowniczek Facebookowi i Google. Dlaczego miałaby ich nie udostępnić organom tropiącym kobiety po aborcji?

W Stanach Zjednoczonych trwa wielka publiczna debata o aborcji, jako że prawo do przerywania ciąży, jakie Amerykanki mają dzięki sprawie Roe vs. Wade, najprawdopodobniej zostanie wkrótce w wielu stanach drastycznie ograniczone za sprawą decyzji Sądu Najwyższego. Ogromną część dyskursu stanowią analizy, czego dokładnie mogą spodziewać się Amerykanki i co mogą zrobić, by nie stanąć przed sądem za terminowanie ciąży.

Na portalu CNN dwie medyczki - Katherine Yao and Megan L. Ranney - opublikowały opiniowy tekst na temat zagrożeń, jakie generować mogą popularne aplikacje do śledzenia cyklu miesięcznego. Rynek nazywany FemTech związany m.in. z szeroko pojętym zdrowiem kobiet to branża, która rośnie w siłę z prędkością światła. Szacuje się, że do 2027 r. będzie warta 60 miliardów dolarów.

Yao i Ranney chwalą aplikacje dla kobiet, ale wskazują też, że w świetle zmian w amerykańskim prawie aborcyjnym mogą stać się one źródłem realnego zagrożenia.
Instalując aplikację, kobieta podaje wiele danych dotyczących jej zdrowia, które umożliwiają zapobieganie ciąży lub przeciwnie: ułatwiają staranie się o nią dzięki przewidywaniu dni płodnych. Są ogromnym ułatwieniem, bo dzięki temu, że smartfony mamy przy sobie niemal cały czas, zanotowanie okresu, przewidywanie, kiedy będzie kolejny, oraz sprawdzenie tych danych u lekarza jest dużo prostsze. Apki pomagają też śledzić częstotliwość ewentualnych zaburzeń oraz podsuwają porady zdrowotne na podstawie trybu życia użytkowniczek.

Autorki analizy bez mrugnięcia okiem przyznają, że jest to doskonałe narzędzie, pozwalające kobietom dbać o zdrowie. Ale pokazują też jego ciemną stronę związaną z danymi, jakie aplikacje od nas pozyskują. Jednym z pierwszych pytań przy instalacji jest: “Czy jesteś w ciąży?”. Całe działanie apek opiera się na śledzeniu regularności cyklu. Problem w tym, że większość danych użytkowniczek gromadzona jest w chmurze lub na serwerach, a nie w ich telefonach. Oprócz dat miesiączek nierzadko są to informacje o lekach, życiu seksualnym oraz szereg innych wrażliwych danych.

Jak wskazują Yao i Ranney, kobiety niestety nie mogą mieć pewności co do tego, co się z tymi danymi dzieje, stwierdzają za to kategorycznie, że na ogół są one poza kontrolą użytkowniczek. W USA prawo federalne regulujące kwestie prywatności wrażliwych danych związanych ze zdrowiem nie dotyczy aplikacji. W przeciwieństwie więc do szpitala czy przychodni producent aplikacji może dane przekazywać, o ile informuje o tym użytkowniczki. Autorki analizy uważają, że rozwiązania prawne oparte na zgodzie osób instalujących aplikacje są niewystarczające.

Za przykład podają sytuację związaną z bardzo popularną również w Polsce apką Flo. W swojej polityce prywatności Flo zapewnia, że nie sprzedaje żadnych danych osobowych i nie gromadzi ich bez poinformowania o tym swoich użytkowników. Według niej zewnętrzne podmioty pomagają przetwarzać tylko dane pomagające w marketingu, podnoszeniu funkcjonalności czy płatnościach.

A jednak w ubiegłym roku Federalna Komisja Handlu ujawniła, że Flo udostępniła dane dotyczące m.in. płodności użytkowniczek Facebookowi i Google.
Yao i Ranney pytają więc, czy Amerykanki mogą czuć się bezpiecznie teraz, gdy w części USA aborcja stanie się przestępstwem i organy ścigania zaczną tropić kobiety, które jej dokonały. “Wyobraź sobie, że przez lata masz regularne miesiączki co 28 dni - piszą medyczki. - Potem na miesiąc tracisz okres. Następnie on nie wraca, albo i wraca, ale zapominasz wprowadzić te dane do aplikacji przez kolejne miesiące, by kilka miesięcy później wznowić śledzenie miesiączki. Kto może zaświadczyć, że nie miałaś aborcji czy nie poroniłaś?”.

Autorki piszą wprost, że w USA niepewność co do wykorzystywania danych z aplikacji przez śledczych i sądy rośnie również wśród prawników, dostrzegających luki w prawie. Na razie radzą użytkowniczkom apek: zanim się zarejestrujesz, przeczytaj politykę prywatności, używając też informacji od organizacji non profit, które zajmują się przejrzystością zasad. Rozważ założenie specjalnego anonimowego adresu e-mail, którego możesz użyć, by odpalić aplikację. Jeśli jest taka możliwość, wybierz opcję gromadzenia danych na twoim telefonie, bo daje to znacznie wyższy poziom prywatności. Wreszcie Yao i Ranney konkludują: “Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości co do ochrony swoich danych w aplikacji, możesz rozważyć powrót do tego, co kobiety robiły 15 lat temu: śledzenia miesiączki za pomocą ołówka i papieru”.

  • @didlethM
    link
    12 years ago

    Oczywiście, że mogą. Mowa o organach ścigania USA. To nie są normalni ludzie. Jak aplikacja sama im nie da danych, to wpadną na chatę i sami sobie z telefonu wezmą. Jak nie będziesz chciała dać kodu do telefonu - to zagrożą dzieciom. Jeśli nie masz dzieci - to poczekają choćby i kilkanaście lat, aż założysz rodzinę i będziesz mieć, a jeśli nie będziesz, to zawsze można poczekać, aż matka czy ojciec podupadną na zdrowiu, więc będzie komu grozić itp. No po prostu amerykańskie służby są trochę bardziej pierdolnięte niż te w cywilizowanych krajach. Pozostaje klasyczny papierowy kalendarz ścienny, jego się raczej nie doczepią, chociaż jeśli by rzeczywiście sprawę aborcji badali i wiedzieli, żeby tam szukać, to cholera ich wie.