Rozumiem facetów nazywanych incelami, nazywajacych samych siebie przegrywami. Trudno się żyje ze stygmą brzydala. Sam do tej pory zmagam się z silnym poczuciem nieatrakcyjności. W mojej percepcji na około huczy od relacji i od seksu. Mijasz to i cię trafiają myśli: ty tak nigdy nie będziesz miał. I trafia cię smutek i złość. Kumam te emocje, sam je czuję.

Dlatego pozostawienie facetów samych sobie w sytuacji psychospołecznej, na którą składają się najróżniejsze wariacje obniżania swojej wartości jako osoby, jest jak powiedzenie osobie biednej, żeby zarobiła sobie sama. Natomiast przemocowe manifestowanie szeregu poczuć porażki i życiowych beznadziei przez dużą część facetów to kolejna sprawa. Przykra. A przede wszystkim przerażająca. Nie zmienia ona jednak faktu, faktu moim zdaniem równie przerażającego, co hejt wylewajacy się z ulic i internetu, mianowicie, że ogromna izolacja facetów to przemoc systemu.

Mówię tu o złożonym zjawisku izolacji, izolacji wobec samego siebie, izolacji, wręcz alienacji wobec swojego ciała i jego odczuwania, izolacji od szeregu form zachowań typu proszenie o wsparcie, dawanie i branie czułości, izolacji od bycia w miłości. Przemoc systemu skraja nas pod wyśrubowane wzorce siły, piękna i produktywności, wzorce wcielane przez korporacje, państwa i bardziej szczegółowych żołnierzy patriarchatu oraz kapitalizmu.

Dlatego facet, o którym mówi się incel, który sam siebie nazywa przegrywem, zasługuje na zrozumienie i empatię.