Rozmaite nasze kompleksy, lęki czy nieufność wobec wszelkiej władzy, niezrozumienie dla dobra wspólnego - to wszystko dziedzictwo systemu, w którym codziennie starasz się uniknąć bicia. Jeśli moi czy pańscy przodkowie nie należeli do trzech procent szlachty, to jesteśmy potomkami ludzi, którzy byli nieustannie narażeni na tortury

  • mareczkoOP
    link
    fedilink
    arrow-up
    3
    ·
    3 years ago

    ***cz1

    Grzegorz Sroczyński: -„Polskie bicie" - tak mówiono?

    Kamil Janicki: -Tak. To, co nasza szlachta wyprawiała z chłopami, było w Europie głośno komentowane. Pierwszą Rzeczpospolitą nazywano despocją, w której zamiast jednego tyrana władzę dzierżą tysiące tyranów, zupełnie bezkarnie znęcających się nad mieszkańcami swoich szlacheckich państewek. Ten ustrój zdumiewał nie tylko Zachód, ale nawet Moskwę. Bicie przez stulecia było najbardziej trwałym aspektem egzystencji Polaków.

    -Ale na czym polegała wyjątkowość “polskiego bicia”? Gdzie indziej panowie chłopów nie bili?

    -Bili. Kiedy ukazują się teksty i książki o pańszczyźnie - ostatnio jest tego sporo - zawsze podnosi się rwetes, że przecież pańszczyzna była nie tylko w Polsce, że chłopów ciemiężono też na Zachodzie. To prawda. Tyle że na ziemiach polskich ten system trwał dłużej i podlegał zwyrodnieniu z dekady na dekadę. W wieku szesnastym chłopi u nas faktycznie nie mieli gorzej niż na Zachodzie, są nawet badania, według których poziom życia nad Wisłą był lepszy niż na przykład we Francji. Natomiast w drugiej połowie siedemnastego wieku i w wieku osiemnastym staliśmy się już krajem codziennej systemowej przemocy. Chłop był własnością polskiego szlachcica nie w jakimś teoretycznym znaczeniu, ale całkiem dosłownie: można go było sprzedać, przenieść w dowolne miejsce, wziąć pożyczkę pod jego zastaw. Kiedy w drugiej połowie osiemnastego wieku wreszcie pojawiają się przepisy ograniczające pańską samowolę, to nikt ich nie egzekwuje. Wszystkie te zapisy pozostają na papierze, to taki listek figowy.

    -Dlaczego?

    -Nowożytne państwo polskie było jak z papieru. Nie istniał żaden szerszy aparat urzędniczy, zresztą król nie miał prawa ingerować w prywatne sprawy jakiegokolwiek posiadacza ziemskiego. Każdy pan folwarczny był u siebie jakby niezależnym monarchą. Nieprzypadkowo do teraz mówimy: „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Chłopi byli przez stulecia tłuczeni kijami, kopani, wsadzani w gąsior, klęczeli na śniegu przez wiele godzin, byli bici batogiem - opisy codziennego maltretowania znajdziemy w tysiącach źródeł.

    -Ale po co tak?

    -Bo każdy chłop ma być bity. Wystarczy wziąć popularne w XVII wieku poradniki dobrego gospodarowania, które wprost tłumaczą, jak katować chłopów i jak ich karać tak wymyślnie, aby ta przemoc im się nie znudziła.

    -Nie znudziła?

    -Uważano, że oni z pokolenia na pokolenie stają się na bicie coraz bardziej odporni, więc bez zwiększania dawek zbuntują się i przestaną pracować. Jeden z najpopularniejszych poradników w XVII wieku to „Gospodarstwo" Anzelma Gostomskiego. Autor tłumaczy: jeśli chłop jest należycie bity, to się przyzwyczaja, więc trzeba wprowadzać coraz wymyślniejsze kary. Jedna z propozycji jest taka, żeby w największy mróz, a najlepiej w samo Boże Narodzenie, zrobić chłopu wielką dziurę w ścianie chałupy, żeby nie był w stanie dłużej w niej mieszkać i musiał wraz z rodziną czekać na lato u sąsiada.

    -I za co ta kara?

    -Za zbyt powolną pracę na pańskim polu. Albo za spóźnienie, bo na folwarku należało się pojawiać równo ze świtem i pracować do zmroku. Istniały różne sposoby wyganiania chłopów codziennie na pańszczyznę, mamy wytyczne dla konkretnych majątków - na przykład jeśli rodzina odpowiednio szybko nie wyjdzie z chałupy, to karbowy powinien wybić taranem drzwi, potem ludzi stłuc, ale tak, żeby nadal mogli robić. Przemoc stała się jedynym gwarantem posłuszeństwa. Przecież chłopów było mrowie, a szlachty garstka.

    -Duża garstka.

    -Nie. To są mity, że w Polsce było wyjątkowo dużo szlachty. Z nowszych badań wynika, że w głównych prowincjach - Wielkopolsce, Małopolsce - tylko 3 procent. Na Mazowszu rzeczywiście więcej. Natomiast chłopi stanowili 75 procent ludności. Od kilku lat mamy powrót tematyki chłopskiej, wychodzą książki, wreszcie można przeczytać coś nowego, a nie tylko prace naukowe z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, ale większość tych książek jest ugrzeczniona, autorzy boją się mówić wprost o niewolnictwie. Mówią: „Okej, szlachta biła, ale przecież gdzie indziej też bili". „Okej, mieliśmy pańszczyznę, ale wtedy to było ekonomicznie rozsądne".

    -A nie było?

    -Jeśli w ten sposób będziemy o tym rozmawiać, to gdzieś zginie prawda, której nie da się relatywizować: nasi przodkowie - to dotyczy sporo ponad 90 procent współczesnych Polaków - byli przez stulecia traktowani jak zwierzęta. Przez 200 lat chłopi mieli status bydła, całe ich życie obracało się wokół pracy nawet nie na swoim, ale na pańskim. To codzienne bicie zostawiło ślad w naszej zbiorowej psychice, bo nie jest możliwe, żeby ze świadomości potomków takie rzeczy łatwo zniknęły. Nie mówimy o tym, nie dopuszczamy tego, ale właśnie taka jest nasza tożsamość, stąd się bierze nasz system myślenia.

    -Z bicia?

    -Oczywiście. Z maltretowania kolejnych pokoleń naszych przodków i z ich rozpaczliwych strategii uniknięcia bólu. Rozmaite nasze kompleksy, lęki czy nieufność wobec wszelkiej władzy, niezrozumienie dla dobra wspólnego - to wszystko dziedzictwo systemu, w którym codziennie starasz się uniknąć kolejnych razów. Jeśli moi czy pańscy przodkowie nie należeli do tych trzech procent, to jesteśmy potomkami ludzi, którzy byli nieustannie narażeni na tortury. Pisze pan w książce: „O srogości kar często pisali przybysze z zagranicy. Nie dziwił ich sam fakt używania kijów i batogów, ale zajadłość szlachty w wymierzaniu kar". Znamy dużo takich relacji. Obcokrajowcom, którzy odwiedzają polskie folwarki, włosy stają dęba. Ślązak Johann Joseph Kausch notował pod koniec XVIII stulecia: „Kańczug [skórzany bicz] to jedyny sposób rządzenia tymi ludźmi. Nie szafuje się nim nigdzie tak surowo — nie, to wyrażenie za słabe — tak barbarzyńsko, jak w Królestwie Polskim".

    -Dlaczego tak było?

    -Mówiłem już: państwo całkowicie zrezygnowało z wnikania w stosunki między szlachtą a jej niewolnikami. Nie było kontroli, jakichkolwiek ograniczeń. Kilkadziesiąt tysięcy despocji rządziło się swoimi prawami. W dodatku szlachta stworzyła sarmacki mit, że chłop nie jest takim samym człowiekiem. To klucz do rozumienia systemu pańszczyźnianego.

    -Czyli?

    -Oni uważali, że sami są potomkami Sarmatów, którzy w zamierzchłych czasach podbili polskie ziemie. A chłopi mają zupełnie inne pochodzenie - chamskie. A nawet są innym gatunkiem. Można znaleźć poważne prace z osiemnastego wieku, które dowodzą, że chłopi mają mózgi w kształcie odpowiednim do ich pracy, kości chłopskich czaszek przypominają pługi i inne narzędzia rolnicze. W jednym z popularnych poradników agronomicznych - Jakuba Kazimierza Haura - znajdziemy informacje, że chłopi mają też inne żołądki, które wymagają złego, grubego, chamskiego pożywienia. Chłop nie może się dobrze żywić, bo tego by jego natura nie zniosła, więc należy go głodzić. Głód i bicie mu służą, są dla jego dobra.

    -Bicie chłopu służy?

    -W publicystyce szlacheckiej jest pełno takich wyjaśnień. Po pierwsze chłopa trzeba trzymać w ryzach dla bezpieczeństwa państwa, bo jeśli nie będzie bity, to się rozzuchwali, zbuntuje, podpali kraj. Po drugie bicie jest niezbędne dla zbawienia chłopskiej duszy, bo inaczej chłop się rozleniwi, będzie tylko pił i popadnie w grzeszną gnuśność. Bez bicia i światłego kierownictwa swojego pana chłop nie byłby w stanie samodzielnie funkcjonować. Dobry szlachcic to taki, który bije, ale nie zakatuje, aby chłop cały czas był w stanie pracować. Kiedy cytuję rozmaite zapisy obcokrajowców z podróży po Polsce, gdzie oni krytykują stosunki na folwarkach, to zaraz słyszę głosy: no, oczywiście, że Niemcy nas obsmarowywali, żeby potem uzasadniać rozbiory. I faktycznie, niektóre z tych osiemnastowiecznych publikacji były pisane w celu robienia złej atmosfery wokół Polski. Tyle że polska szlachta swoją brutalnością dawała znakomite argumenty w tej kampanii. Szlachta w ogóle nie ukrywała charakteru tego systemu. Obrońcy pańszczyzny nie twierdzili, że chłopi nie są niewolnikami - oczywiście, że są, tyle że zarazem muszą być trzymani w takim stanie. Kiedy autorzy oświeceniowi zaczęli domagać się reform, to też pisali, że do jakiejkolwiek wolności chłopów trzeba dochodzić bardzo powoli - nawet przez stulecia - bo oni zostali sprowadzeni do tak zwierzęcego poziomu, że nie będą potrafili odpowiedzialnie korzystać z praw człowieka.

    -Trochę to przypomina figurę “homo sovieticusa” propagowaną po 1989 roku przez księdza Tischnera. Albo rozmaite mądre nauki polskich inteligentów, kierowane na przykład do byłych pracowników pegeerów, że tkwią mentalnie w komunie i w “wyuczonej bezradności”, nie potrafią korzystać w wolności itd. itp.

    -Moim zdaniem to jeden z większych błędów, że wszystko, co w Polakach “nie takie”, kojarzmy z peerelem. W III RP ciągle było słychać, że gdyby nie 50 lat komuny, to społeczeństwo byłoby lepsze i bardziej obywatelskie. To nie jest prawda. My nie zmagamy się ze spadkiem po peerelu, tylko ze stuleciami pańszczyzny. Nadal stosujemy życiowe strategie z czasów ciągłego nadzoru i bicia, które wtedy były konieczne do przetrwania.

    -Jakie strategie?

    -Jak chłop mógł się bronić? Jedyna metoda była taka, żeby próbować pracować jak najgorzej i jak najwolniej. Wyjść w pańskie pole z niesprawnym pługiem, jakiś kołek wymontować, żeby pod pozorem naprawiania mieć pół godziny wolnego, bo trzeba poszukać nowego kołka, potem ten nowy kołek nie pasuje, trzeba go dociąć itd. Jak nadzorca nie patrzy, no to od razu spowolniam, bo oszczędzam energię. Jeśli we dworze nikt akurat nie pilnuje, to można zabrać parę talerzy i sprzedać. System oparty na kombinatorstwie, żeby przetrwać. Oni przecież musieli obrobić pańskie, harować po paręnaście godzin na dobę przez niemal cały tydzień, a potem mieć też siły, żeby swoje zasiewy obrobić - inaczej umierali z głodu.

    -Jeśli nie urwiesz tego kołka z pługa, żeby pod pretekstem naprawy mieć trochę oddechu, to następnego dnia nie dasz rady się schylić i zebrać swoje zboże. O to chodziło?

    -Tak.

  • mareczkoOP
    link
    fedilink
    arrow-up
    2
    ·
    3 years ago

    ***cz2 -Ale dlaczego to “polskie bicie” musiało być tak wymyślne?

    -Żeby za każdym razem szła wieść gminna, że tego czy tamtego pan prawie na śmierć pobił. I żeby chłopi się bali, żeby trochę poskromić ten ich bierny opór. Ale też żeby byli wdzięczni, że szlachcic jednak się w ostatniej chwili zlitował. Bo przecież mógł faktycznie zabić.

    -Opisuje pan taki obrazek: szlachcic stoi obok miejsca kaźni i liczy razy zadawane chłopu grubym sękatym kijem. „28, 29… 27… Oj, pomyliłem się, jeszcze raz musimy liczyć od początku". W wielu relacjach o biciu występuje taki naddatek sadyzmu. Po co?

    -Ten terror wychodził poza granice jakiejkolwiek, nawet najbardziej szalonej logiki. Chłop nie mógł uniknąć przemocy. Każdy wiedział: i tak zostaniesz zbity, i tak zostaniesz ukarany, cokolwiek byś nie zrobił, nie możesz wyrwać się ze swojego statusu. Nie dało się dobrze pracować i nie być karanym.

    -Jak to?

    -Istnieje wiele przekazów, z których wiemy, że bicia praktycznie nie dało się uniknąć. Na przykład przetrwały różne wierszyki chłopskie o tym, że i tak w każdą niedzielę będziesz “siedzieć w gąsiorze”. Kary nie wymierza się w tygodniu, bo wtedy pracujesz, za to potem w niedzielę zamiast odpocząć siedzisz zakuty w obrożę, klęczysz czy nawet leżysz, różne były sposoby unieruchamiania chłopów w dybach, żeby było to bardziej upokarzające i bolesne. Nie możesz zachowywać się lepiej i dostać tylko 10 razów kijem, bo w tym systemie nie chodziło o sprawiedliwość kary, tylko o maltretowanie.

    -Ale po co?!

    -Z ówczesnych poradników zarządzania folwarkami można wywnioskować, że miało to spowodować kompletną bezwolność chłopów. Taki stan psychiczny, który znamy z opisów życia więźniów w hitlerowskich obozach. W pewnym momencie następuje obojętność. Rezygnacja z jakiejkolwiek inicjatywy i buntu. My sobie nie uświadamiamy, jak dużo pracy wymagano od chłopów. Czytam ze zdumieniem takie komentarze: “Wyzysk? Co za bzdury! Jeśli szlachcic miał jedną wieś i niewielki folwark 60 hektarów, to chłopi mogli obrobić to w tydzień”. Dziś - być może, kiedy nawet niewielkie gospodarstwo chłopskie ma traktor, maszyny, narzędzia, można prace polowe wykonać w 20-30 dni, czasem paręnaście. Wtedy wymagało to tysięcy godzin. Pańszczyzna dominowała nad całym życiem chłopa. I miała dominować.

    -Bo inaczej coś mu strzeli go głowy i najedzie dwór?

    -Szlachta się tego ciągle bała. Historycy do dziś głowią się nad tym, dlatego na naszych ziemiach bunty chłopskie były rzadkie i niewielkie.

    -I dlaczego?

    -Moim zdaniem chłopski bunt cały czas się tlił, tyle że on nie był spektakularny, ale za to codzienny. Chłop buntował się każdego dnia, kiedy szukał sposobu, żeby pracować gorzej i mniej. Jeśli nie był już w stanie wytrzymać, to raczej starał się ze wsi uciec, niż organizować innych i wspólnie walczyć przeciwko panu.

    -Strategie indywidualistyczne, a nie zbiorowe?

    -Tak. Strategie przetrwania.

    -We współczesnej Polsce też prawie nie ma strajków, jakbyśmy mieli fantastyczne stosunki pracy. Uzwiązkowienie wynosi ledwie 12 procent.

    -I ja bym się nie bał takich analogii. To też jest dziedzictwo tamtego systemu: zamiast zmieniać rzeczywistość, wyjść na ulice i krzyczeć, wolę po cichu ograć pracodawcę, odebrać po kawałku, co moje. Jeszcze jedna rzecz jest podobna: jeśli czujemy się wykorzystywani w pracy, to nie widzimy żadnej legalnej drogi obrony. Podobnie jak chłop, który nie miał gdzie się poskarżyć na pana. Przecież to pan, który go katował, był też jego sędzią. A jeśli nie on – na przykład w majątkach królewskich – to jego pobratymcy, sąsiedzi. Więc na koniec chłop jeśli szedł na skargę to dostawał po gębie i dodatkowo karano go “za kłamstwo i krzywoprzysięstwo”. Jak dziś działają umowy śmieciowe? Jeśli pracownik się poskarży, że powinien mieć etat, to ZUS dorzuca mu zaległe składki z ostatnich pięciu lat.

    -Zdarzały się sytuacje, że taki pracownik musiał oddać kilkanaście tysięcy złotych.

    -Więc na państwo nie ma co liczyć, poskarżysz się - dostaniesz po gębie. Można najwyżej próbować samemu wyszarpywać sobie sprawiedliwość, wynieść ze dworu te pięć talerzy i sprzedać za parę groszy. Kazimierz Derczyński - chłop spod Sieradza - w 1838 roku tak wspominał swoje dzieciństwo: “Nie mogłem tego nigdy zapomnieć, jak często powracającego ze dworu od pana widziałem mego ojca, mającego wyrwane długie włosy z głowy, podbite oczy, nie rachując kułaków w boki pięścią lub nogą odebranych”.

    Pierwszy moment, kiedy chłop mógł się wreszcie wyżalić, to był okres znoszenia pańszczyzny. Zaczęły się ukazywać pamiętniki, chłopi opowiadali, co robiono im, czy ich matkom i ojcom. Gdyby nie fakt, że dokonał tego car Aleksander II, to dzień zniesienia pańszczyzny powinien być w Polsce najważniejszym świętem. Wcale nie 11 listopada. To zresztą kolejny mit, że w 1918 roku większość Polaków cieszyła się z odzyskania niepodległości. Tak nie było, większość się bała. Wśród chłopów było powszechne przekonanie, że jak wróci Polska, to wróci pańszczyzna. Pisał o tym Wincenty Witos w swoich pamiętnikach, że na małopolskich wsiach zapanowało przerażenie: Polska równa się ucisk chłopów.

    -Czy kobiety - chłopki - były bite tak samo jak mężczyźni?

    -Bardziej. Szlachcic mógł pomyśleć, że postawny chłop jednak pęknie i odda, że będzie na tyle zdesperowany, by odpowiedzieć przemocą na przemoc. Ale jego żony albo córki się nie bał. Ogółem pańszczyzna to był tak samo obowiązek mężczyzn jak i kobiet. Nie mogło być inaczej, jeśli w wielu folwarkach tygodniowy wymiar darmowych robót wynosił powyżej tygodnia.

    -Jak to?

    Gospodarstwo chłopskie w ciągu tygodnia musiało odpracować w pańskim polu na przykład dziesięć dniówek. I wtedy jedna osoba do tych prac nie wystarczała. Kobiety pracowały na pańskim polu tak samo jak mężczyźni, pracowały całe rodziny. Tyle że od chłopek pan często oczekiwał “czegoś więcej”. Mamy przeróżne przykłady przemocy seksualnej, bywało, że panowie gwałcili chłopki publicznie na polu. I nawet się nie wstydzili.

    -Dlaczego?

    -Skoro chłopka i chłop są przedmiotami, to dlaczego mam się wstydzić? Szokujące jest czytanie akt sądowych: w 99 procentach przypadków gwałt w ogóle nie podlega pod żadną jurysdykcję, bo pan może zrobić z własną poddaną wszystko. Natomiast zdarzają się przypadki, gdy pan zgwałcił chłopkę innego szlachcica. I wtedy sprawa trafiała do sądu, bo to było “uszkodzenie majątku prywatnego”, grzywna szła do ręki tego drugiego szlachcica. Jak się czyta zeznania na takich procesach, to szokuje kompletny brak wstydu. Panowie opowiadają przed sądem: “Tak, dałem jej w pysk, rzuciłem na gnój, szarpała się za bardzo, więc poszedłem zgwałcić inną”. Gwałt nie jest czymś haniebnym, problemem jest tylko to, że “ta inna” okazała się chłopką z sąsiedniego folwarku.

    -Fragment pańskiej książki opublikowała wyborcza.pl. Pod tekstem pojawiło się sporo komentarzy. Ktoś o nicku Shahtoosh napisał/napisała tak: “Kolejna pseudonaukowa wypocina. Już nawet lewicowi historycy wyśmiewają zalew tej >>ludowej<< historii. Po względem metodologicznym te prace nie powinny być przyjmowane nawet jako prace licealne”. Bardzo dużo jest takich głosów, że te wszystkie książki o pańszczyźnie to moda, totalny ahistoryzm, który nie uwzględnia kontekstu. Co by pan odpowiedział?

    -Że uważam odwrotnie. Większość publikacji o pańszczyźnie jest raczej o wiele zbyt ostrożna: nie mówmy, broń Boże, o niewolnictwie, a jeśli nawet niewolnictwo, to w cudzysłowie. Bo gdzie indziej było gorzej, bo kontekst, bo nie należy przykładać dzisiejszej miary… No i, przede wszystkim, bo ludzie się będą oburzać, że to antypolskie. Nie wolno się poddawać takiemu terrorowi, zwłaszcza że są to argumenty wyssane z palca. Czytam na przykład komentarze w takim tonie: “No tak, wykorzystał głupek prace naukowe z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a to wszystko była komunistyczna propaganda”. Na tej zasadzie każda książka naukowa wydana przed 1989 rokiem jest bezwartościowa. Bezsens. Oczywiście, że za PRL-u nie brakowało propagandówek. Ale prowadzono poza tym kompleksowe, szerokie, wieloletnie badania na skalę dzisiaj zupełnie niemożliwą. Trzeba umieć odsiać propagandę od rzetelnych badań, bo inaczej niewiele nam zostanie. Przez ostatnie dekady nie było na uczelniach “mody” na historię chłopską, ta tematyka stała się totalnie passé. Wypadało mówić, że Rzeczpospolita szlachecka była wspaniałym demokratycznym krajem, który świecił w Europie blaskiem tolerancji i wolności religijnej. A teraz każdy, kto ośmiela się przypomnieć, że to bujda, jest równany z ziemią, bo nie korzysta ze świeżych badań, które nie istnieją. Trzeba mówić jak naprawdę było, odwoływać się wprost do źródeł i nie krygować przy każdym mocniejszym zdaniu. Jeśli chcemy przywrócić pamięć o tym, jak traktowano naszych przodków, to nie możemy się zasłaniać za każdym razem “kontekstem”. Mamy dziesięć tysięcy dowodów na to, że nasi przodkowie byli niewolnikami. Należy zrozumieć ich traumę, żebyśmy wiedzieli, dlaczego dzisiaj jesteśmy tacy, a nie inni.


    Kamil Janicki jest historykiem, pisarzem i publicystą. Redaktor naczelny magazynu “WielkaHISTORIA.pl”. Jego najnowsza książka “Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa” ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.