Równo sto lat temu Polki otrzymały pełne prawa wyborcze. To akurat prawda. Ale twierdzenia, że za decyzją stali dobrotliwi, postępowi mężczyźni wypada włożyć między bajki.

Polskie kobiety były niesamowicie cierpliwe. Choć pierwsze organizacje walczące o równouprawnienie zaczęły powstawać już na fali robotniczej rewolucji 1905 roku, to większość aktywistek zgadzała się odkładać płciowe postulaty na drugi, trzeci, albo i dalszy plan.

Stale wpierano im, że priorytetem jest walka o niepodległość i że jakiekolwiek starania o równość mogłyby odbić się negatywnie na planach odbudowy wolnej Polski.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową sytuację gorzko skomentowała Maria Dulębianka – galicyjska feministka, pisarka i publicystka. Na kartach broszury Polityczne stanowisko kobiety zauważyła ona z wyraźną irytacją, że twierdzenie jakoby nie wolno było walczyć o prawa kobiet, kiedy toczy się „walka o prawa narodu” stanowi jeden z najbardziej „bałamutnych, mętnych i nadużywanych” frazesów.

Nawet ona przyznawała jednak, że istnieją okoliczności szczególne. Była gotowa zmienić własne priorytety w wypadku „wybuchu czynnej rewolucji”. I choć społeczna rewolta wcale nie eksplodowała, to zamiast niej w 1914 roku wybuchła globalna wojna. Wówczas polskie działaczki, zamiast stawiać mężczyznom warunki, znowu zamilkły i zakasały rękawy. Wszystko łożyć na facetów

Kobiety na każdym etapie wspierały starania o odbudowę polskiego państwa. Setki z nich pomagały w tworzeniu ruchu kadrowego i Legionów, wiele nawet wyruszyło na front, czy to jawnie czy w męskim przebraniu. Pół setki pań służyło w niezwykle cenionym przez zwierzchników Żeńskim Oddziale Wywiadowczym, ponad tysiąc weszło w szeregi Polskiej Organizacji Wojskowej, a około siedemnastu tysięcy działało w cywilnych organizacjach pomocowych.

Nawet największe damskie zrzeszenia zajmowały się zagadnieniem równości tylko przy okazji, jakby mimochodem. Nie to stanowiło clou ich działalności w obliczu niszczycielskiego starcia między mocarstwami. Wiele mówi przykład Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego założonej w zaborze rosyjskim. Aż 62% całego jej budżetu przeznaczano na… pomoc mężczyznom! Konkretnie zaś na wszechstronne wspieranie byłych i obecnych legionistów.

Kolejne 20% łożono na rodziny tych żołnierzy, a 4% przekazywano do Polskiej Organizacji Wojskowej. Po odjęciu kosztów administracyjnych zostawało tylko 6% całego skarbu organizacji. I z tego niewielkiego udziału jakąś bardzo ograniczoną cząstkę można było przeznaczyć na agitację w sprawie równości płci, na poświęcone temu tematowi pogadanki, wiece czy publikacje. W praktyce jednak środki zawsze rozchodziły się gdzieś indziej. Wszystkich synów potrzebuje ojczyzna

Kobiety liczyły, że argumentem w sprawie ich pozycji w przyszłej, niepodległej Polsce staną się właśnie wszystkie wojenne zasługi. Każdego dnia udowadniały przecież, że nie tylko nie potrzebują wsparcia mężczyzn i potrafią zastąpić ich w każdej dziedzinie, ale też – że w wielu obszarach są zdolne działać sprawniej od nich, a nawet otaczać chłopców finansową opieką. A więc robić to, co w XIX-wiecznym, patriarchalnym społeczeństwie było zupełnie nie do pomyślenia.

Mężczyźni istotnie mamili swoje patronki nieoficjalnymi obietnicami. Dawali im poczuć, że sprawa przyszłej równości nawet nie wymaga debaty. Gdy jednak przyszło co do czego, tradycyjnie nabawili się wybiórczej amnezji.

Temat równouprawnienia niespodziewanie odżył na przełomie 1916 i 1917 roku. Ogłoszenie przez okupantów, że powstanie niepodległa Polska (tak zwany akt 5 listopada), otworzyło okres zażartych dyskusji na temat ustroju, kształtu konstytucji czy praw obywatelskich rodzącego się kraju.

Dywagacje te były prowadzone bez wsparcia Niemców, czy nawet wbrew ich intencjom. To sami Polacy usiłowali ustalić, o jaki kraj walczą. I niemal od razu wyszło na jaw, że pod jednym względem ma to być państwo łudząco podobne do imperiów zaborczych: a więc ojczyzna tylko dla jednej płci.

Już na swoim pierwszym posiedzeniu Tymczasowa Rada Stanu – na poły marionetkowy organ polskiej władzy, powołany pod patronatem okupantów – wydała odezwę do narodu, podkreślając w niej pojednawczo i ponadpartyjnie: „Wszystkich synów potrzebuje Ojczyzna i nikomu od służby dla niej uchylać się nie wolno”. W dokumencie zarysowano wizje przyszłości oraz zapewniono, że w Polsce będzie obowiązywać „równouprawnienie wszystkich obywateli”.

U mężczyzn te deklaracje wzbudziły nadzieje, a nawet entuzjazm. Propagatorki sprawy kobiecej odczuwały jednak głównie obawy. Dwie Ligi Kobiet – ta z Królestwa i ta z Galicji – natychmiast zażądały objaśnienia osobliwych sformułowań. Czyżby członkowie Rady Stanu twierdzili, że kraj potrzebuje synów, ale że córki są mu zbędne? No i jak należało rozumieć obietnicę powszechnego równouprawnienia, jeśli wszystkie deklaracje padły w formie męskiej? Czy w takim razie istotnie zapewniano wolność wszystkim obywatelom, czy „jeno ich połowie”?

Atak na redaktorskie niedociągnięcia odezwy można by odczytać jako wyraz pewnej nadwrażliwości czy wręcz paranoi. Kobieca reakcja wcale jednak nie była przesadzona. Przeciwnie – szybko spełniły się najgorsze przewidywania aktywistek. Wybiórcza amnezja mężczyzn

Tymczasowa Rada Stanu powołała komisję konstytucyjną złożoną z wybitnych profesorów prawa. Tyle że profesorów o wyjątkowo konserwatywnych poglądach. Nawet nie zamierzali oni poważnie zastanawiać się nad sprawą równouprawnienia. Przedstawili projekt, który o emancypacji kobiet nie wspominał ani słowem. I nie przyznawał paniom żadnych praw wyborczych. Rada Stanu przyjęła go i ogłosiła w lipcu 1917 roku, zupełnie nie przejmując się protestami środowisk kobiecych.

Przez kilka tygodni liczono, że przynajmniej partie lewicowe – przez całe dekady korzystające z pełnej oddania pracy kobiet – opowiedzą się za równością płci.

Uwaga emancypantek skupiła się zwłaszcza na pracach Centralnego Komitetu Narodowego. Kolegium skupiającego przedstawicieli radykalnych, wolnościowych sił politycznych. Naczelną formacją w tym gronie była Frakcja Rewolucyjna PPS-u, stworzona na podwalinie wspólnej, damsko-męskiej walki w latach rewolucji 1905 roku i w jej bezpośrednim następstwie. Nawet ten, ponoć postępowy komitet, nie zamierzał jednak robić choćby jednego kroku w stronę równouprawnienia.

Wiosną 1917 roku CKN opublikował swój projekt przyszłej ordynacji wyborczej, w którym prawo głosu przyznano przedstawicielom wszystkich warstw społecznych. Ale tylko i wyłącznie mężczyznom.

Działaczki Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego były oburzone. Podkreślały, że „nie mogą zrozumieć”, jak to możliwe, iż „zrzeszenie żywiołów postępowych i demokratycznych” zignorowało elementarne postulaty połowy społeczeństwa. Pisały, iż musiało dojść do „nieporozumienia” i wzywały Komitet do poprawienia z pewnością niezamierzonego błędu…

Ale mężczyźni, piejący o wolności, równości i braterstwie, wcale nie uważali, że popełnili jakąkolwiek pomyłkę.

Pierwszy kongres kobiet

Tego było już za wiele. Emancypantki zaczęły się mobilizować na dotąd niespotykaną skalę. W kwietniu 1917 roku delegacja Ligi Kobiet Galicji i Śląska wyruszyła do Wiednia, żądając od polskich posłów do Rady Państwa włączenia się w walkę o równouprawnienie. We wrześniu w Warszawie zorganizowano z kolei Zjazd Kobiet Polskich, na który – pomimo wojennej zawieruchy i pogłębiającej się nędzy społeczeństwa – przybyło ponad 1000 pań.

„Jeśliby teraz, po skończonej wojnie, odważono się powiedzieć kobiecie, że Murzyn, który spełnił swą pracę, może odejść, to ona tego rozkazu nie wykona!” – grzmiała z mównicy jedna z delegatek, Ludwika Jahołkowska-Koszutska. – „Zbyt głęboko bowiem zapadła w jej psychikę świadomość, że stała się czymś bardzo cennym i wielkim w społeczeństwie”.

Konferencja nie zamierzała zadowalać się półśrodkami. „Oczekujemy daleko idących zmian w ukształtowaniu się stosunków ludzkich; szerokiej demokratyzacji praw i epokowych reform społeczno-politycznych” – deklarowały jej uczestniczki. W wydanym następnie Pamiętniku Zjazdu Kobiet Polskich podkreślono:

Bez współudziału kobiety nie utrzymałoby się nasze życie społeczne, ekonomiczne, a głównie narodowe. Nie ma dziedziny, na której by kobieta nie pracowała, nie ma cierpień, które by ją omijały, nie ma ciężarów, których by nie ponosiła; naszedł więc dla kobiety polskiej moment poczucia swej siły, siły, zrozumienia swej wartości. Odezwała się w niej obywatelska godność i przekonanie, że jedynie takie prawa mogą być trwałe, które są sprawiedliwe i jednakie dla WSZYSTKICH.

Zjazd domagał się prawa głosu dla kobiet, ale też swobodnego dostępu do samorządów, radykalnej reformy prawa małżeńskiego, nowych, skutecznych zasad egzekwowania alimentów na dzieci, wprowadzenia zasiłków macierzyńskich czy zrównania programów i uprawnień szkół żeńskich z męskimi. Zarazem gromił też Tymczasową Radę Stanu za projekt konstytucji stanowiący „przeżytek” i wyraz „rażącej niesprawiedliwości”. A nawet wyśmiewał konserwatystów, skłonnych dawać prawa wyborcze półgłówkom i analfabetom, ale nie choćby najlepiej wykształconym i najbardziej światłym kobietom. Koniec z czekaniem

To wszystko nie były już nieśmiałe prośby i postulaty. Emancypantki otwarcie twierdziły, że chodzi o „konieczność dziejową”. Nie dopuszczały dalszego sprzeciwu i nie zamierzały poprzestawać na jednym kongresie. W całym kraju drukowano równościowe okólniki, odezwy i postulaty. Ukazywały się feministyczne broszury oraz książki. Organizowano publiczne wiece, ściągające tłumy demonstrantek.

Tylko w Warszawie i tylko na przełomie 1917 i 1918 roku odbyły się trzy znaczące demonstracje. Ta z początku grudnia wyprowadziła na ulice nawet nie setki, ale przeszło tysiąc kobiet. Panie powołały Centralny Komitet Politycznego Równouprawnienia Kobiet i zaczęły aktywnie dążyć do porozumienia i połączenia rozrzuconych po kraju organizacji. Za prawem głosu zaczęły się opowiadać nawet zrzeszenia konserwatywnych ziemianek i kobiece organizacje katolickie.

  • @xxxOP
    link
    23 years ago

    Frakcja Rewolucyjna PPS-u niespodziewanie zmieniła front i zaczęła na nowo mówić, że emancypantki są „sojuszniczkami naturalnymi proletariatu socjalistycznego”. Narodowy Związek Robotniczy nagle odkrył, że „Polka, która przez cały czas wojny spełniała swoje zadania Obywatelki, jest dojrzałą do podjęcia pracy publicznej w wolnej Ojczyźnie”. A Polska Partia Postępowa twierdziła wręcz, że „od chwili swego założenia przed laty dwunastu w postulatach zasadniczych wymieniała społeczne i polityczne równouprawnienie kobiet”.

    Radykalne partie dopiero co stały w forpoczcie walki o zachowanie status quo i zamknięcie kobietom drogi do wyborów i równego traktowania. Teraz śpiewały zupełnie innym głosem. A Polki już nie zamierzały pozwalać by ponownie je nabierano. Do końca wojny utrzymywały nacisk.

    Socjalistyczny rząd Ignacego Daszyńskiego wyczuł atmosferę chwili dziejowej i natychmiast, w pierwszej odezwie nadał Polkom prawa wyborcze. Gdy zaś władzę w kraju przejął wielki mizogin Józef Piłsudski nie miał już innego wyjścia, jak tylko potwierdzić wcześniej podjętą decyzję. Był 28 listopada 1918 roku. I nie do końca słusznie to ten dzień przeszedł do historii jako moment zrównania Polek w prawach z Polakami.