Mam bardzo sceptyczne podejście do nocnej prohibicji.
-
Jest to rozwiązanie charakterystyczne dla liberalnego zarządania klasą niższą. Gdy nie chcemy patrzeć na biedę, zakazujemy żebrania i spania na ławkach. Gdy nie chcemy patrzeć na pijanych, zakazujemy spożywania w miejscach publicznych. Jeśli jednak masz kapitał do picia w ogródkach piwnych, albo duży dom pozwalajacy organizować schadzki to nikt ci złego słowa nie powie. Bat państwa uderza więc tylko w tych, których stać na harnasia za 3 zyle, nie w wielkomiejską klase średnią pijącą aperola za 4 dychy. To nie jest profilaktyka uzależnień, to kontrola populacji o niskich dochodach.
-
Oceny tego rozwiązania bazują na kreatywnej księgowości danymi. Sharuje się informacje o 50% spadku interwencji policji w Krakowie. Rzadko z dopiskiem, że chodzi o zgłoszenia spożywania alkoholu w określonych miejscach. Miasto nie udostępnia danych, czy wzrosły zgłoszenia przemocy domowej, zakłócania ciszy nocnej i interwencje w osiedlowych parkach.
-
Ludzie to kreatywne bestie o dużych zdolnościach adaptacyjnych. Stąd te banały “bezdomny narkoman a ma drogą heroinę”. Może na początku zabraknie zapasów na noc i dzięki zamkniętym sklepom ktoś wypije mniej. Tylko z czasem zacznie robić podwójne zapasy, a wtedy wypije więcej, bo przecież trzeba dopić.
Interwencji może być mniej, ale ich koszta społeczne mogą być większe pozostając w ukryciu. Lecz nawet jeśli nocna prohibicja by działała, ale tylko dlatego, że wykorzystuję biedę to nie jest rozwiązaniem społecznym i zdrowotnym, tylko kolejnym elementem dyskryminacji socjalnej i spychania z widoku tych brzydkich, bo ładnie ubrani mogą chlać w belwederze.