Rozmowa w kontekście katastrofy klimatycznej, jednak strategia uniwersalna, użyteczna również dla ruchu antyfaszystowskiego.
cross-postowane z: https://szmer.info/post/14512
Jeżeli chcemy sprostać globalnym wyzwaniom, które wymagają mobilizacji i synchronizacji wysiłków miliardów ludzi – potrzebujemy opowieści. Fakty same się nie obronią – mówi w wywiadzie z 300Gospodarką dr hab. Marcin Napiórkowski, kulturoznawca i semiotyk z Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie do końca rozumiem o co ci chodzi. Piszesz, że narracja to źle ale polecasz czytanie książek i źródeł prezentujących określoną narrację. Mówisz o odzyskaniu sprawczości i wiedzy ale nie piszesz jak to zrobić (wiedza jest powszechnie dostępna, więc w czym problem?). Tworzenie narracji to nie jest “polityczni pi-ar” to sposób w jaki człowiek tworzy sens swojego świata. Napiórkowski jest semiotykiem i przedstawia semiotyczną stronę sprawy. O ile nie wymyślisz komunikacji telepatycznej nie unikniesz semiotyki, sorry.
Zapewne z powodu Dnia Dziadka do głosu doszła bardziej punkowa strona mojej natury, którą striggerował odcięty i technokratyczny ton tekstu. Masz rację – jak ktoś jest młotkiem, to wszędzie widzi gwoździe.
Ze sprawczością i dostępem do wiedzy nie jest tak łatwo, jak mówisz. Czytam teraz monografię “Psychologia kryzysu klimatycznego” wydaną przez UJ w 2020, i tam jest rozdział na temat wyuczonej bezradności, więc będę niebawem lepiej doinformowany. I bez tego wiadomo, że cała historia inżynierii społecznej to właśnie historia ograniczania sprawczości. A w kontekście Polski oznacza to przede wszystkim wymazywanie podmiotowości i sprawczości społeczności lokalnych.
Do tego dąży każde państwo, a faszystowskie najbardziej. U nas ostatnim wyrazem tego, jest pominięcie społeczności lokalnych w podstawie programowej HiT, gdzie uczeń poznaje “podstawowe sposoby realizacji społecznego bytu człowieka, oparte na komplementarności swych członków: rodzinę, państwo i związki państw”. I to jest narracja, która mnie martwi najbardziej i która najbardziej wspiera faszyzację życia społecznego, zgodnie z zasadą “wszystko w państwie, nic poza państwem i nic przeciwko państwu”.
Wiem, że to kuszące, wprowadzić dobrą narrację w miejsce złej i potem tylko patrzeć, jak niegodziwcy znikają na śmietniku historii. Ale historia jest jednym wielkim recyklingiem i mamy gwarancję, że w następnym cyklu znów się pojawią i – jeśli wciąż społeczeństwa będą rządzone narracjami grup władzy – to nasi adwersarze znów przechwycą kontrolę (tak, jak to widzimy w tej chwili, po 100 latach od poprzedniej wersji).
Moją receptą na ten stan rzeczy jest nie walka o jednolitą i jedynie słuszną narrację, jak postuluje Napiórkowski (bo to jest właśnie polityczny PR i inżynieria społeczna), lecz dążenie do rozbicia samej idei monopolu narracji. Dywersyfikacja, relatywizacja i oddanie ludziom prawa (oraz sposobności) do tworzenia własnych narracji, własnych sensów życia – choćby najbardziej odklejonych, ale różnorodnych. Monopol narracyjny szkodzi (oczywiście nie szkodzi tym, którzy go kontrolują – ale za to wszystkim innym). A monopol narracyjny wsparty przemocą państwową – czyli to do czego dąży każda partia uczestnicząca w polityce instytucjonalnej – szkodzi do kwadratu.
Mniej agresywnie niż wczoraj, ale nie mniej radykalnie, jestem przeciwko temu pomysłowi na społeczeństwa.
Rozumiem (przynajmniej mam nadzieję, że rozumiem ) ale się nie zgadzam. Po pierwsze nie zgadzam się, że “cała historia inżynierii społecznej to właśnie historia ograniczania sprawczości”. Ale to temat na inną rozmowę. Jest w każdym razie dość bogata tradycja analizy rządzenia, pod którą się podpisuje, wychodząca z dokładnie przeciwnego założenia. Co do marginalizacji społeczność lokalnych - to zgoda. No i w końcu: problem z wielością narracji jest taki, że uniemożliwia wspólne skoordynowane działania konieczne by zapobiec katastrofie klimatycznej. Jak jedni wierzą w zmianę klimatu a inni nie wierzą a jeszcze inni czekają na Rupture i mają wszystko w dupie to działania jednych są blokowane lub znoszone przez działania drugich i masz kontynuację statusu quo.
I to jest temat na zrobienie fajnego dialektycznego podkastu, a nawet kilku. :-) Chętnie bym spróbował. Zaczynając od końca:
Na dzisiaj tak jest. Ale głównie dlatego, że każda narracja (w osobach jej adherentów) skupia się na
Żeby się nie cofać w prehistorię, widziałem jak to na chwilę zatrybiło przy protestach ACTA w 2012, a potem w 2015 i dalej na Szlaku Bałkańskim. Czyli można, a niedługo będzie trzeba, bo w sprawach wszechkryzysu “obóz postępu i demokracji” przestaje mieć monopol na działania. I tu rzeczywiście jest co wymyślać na nowo.
Być może różnimy się co do definicji. Dla mnie inżynieria społeczna to dziedzina świadomej manipulacji społeczeństwem (patrz Bernays i Ciocia Wiki) i jako taka zakłada ograniczenie sprawczości poprzez zniekształcanie informacji na wejściu. Możemy znaleźć sytuacje, w których jest to konieczne, czy wręcz dobre (przez analogię z rozcinaniem ciała przez chirurga), ale mechanizmu to nie zmienia.
Podsumowując: nadal uważam, że najlepszą drogą jest rozwijanie myślenia dialektycznego (czy polilektycznego), czyli świadomego akceptowania dysonansu poznawczego i skupienie się na rozwijaniu umiejętności współdziałania bez jednomyślności.
No, i może pogadajmy o podkaście dialektycznym?
Podkast dialektyczny brzmi zachęcająco choć pewnie będziemy mieli na niego najazd marksistów tłumaczących nam, że nie rozumiemy dialektyki.