Łatwo jest wydawać osądy, mówić o tym, kiedy aborcja jest akceptowalna, a kiedy należy ją potępiać. Jednak jedno to sobie tak myśleć, a drugie to wyrażać takie twierdzenia publicznie i wręcz oczekiwać od grupy, żeby wyrzekła się jednego z fundamentów, na którym powstała - radykalnej empatii.
Ja naprawdę nie wiem, jak Wam umyka ta osoba w ciąży, jak szybko jesteście w stanie ją odczłowieczyć. Wy, osoby siedzące na feministycznych stronach.
Nie mam dużego stażu, wspieram w aborcjach trochę ponad rok. I w tym czasie - najtrudniejszymi, najcięższymi, najbardziej rozdzierającymi serce momentami - były te, w których musiałam powiedzieć osobie “Jedyne co mogę Ci zaproponować to anonimowy poród w Wiedniu. Przepraszam, nic więcej nie mogę dla Ciebie zrobić.”.
Nienawidzę tego mówić i wiem, że zrobiłam to zbyt wiele razy, że zawiodłam te osoby. Mimo, że to wina systemu, to zastępując go stałyśmy się dla nich nadzieją, ale nasze możliwości też są ograniczone.
Chciałabym dać każdej tej osobie misoprostol, przed 22. tygodniem grozi mi odsiadka za pomocnictwo, po 22. za dzieciobójstwo, takie mamy prawo. Więc aby móc dalej pomagać nie mogę tego robić.
Nie chcę tu opisywać konkretnych przypadków (mimo, że mam konkretne w pamięci), bo nie o to w tym poście chodzi. Ciekawi mnie ile z Was - sędzin z komentarzy, mierząc się z drugą osobą, rozmawiając z nią, wiedząc jak bardzo nie chce w tej ciąży być i jak cierpi, dalej by brnęło w swoją narrację. Mam nadzieję, że jak najmniej, bo jeśli się mylę, to ten świat jest bardzo chujowym miejscem, a rewolucji nie będzie.