Nie trolluje, nie chcę wchodzić w detale obecnego konfliktu i głębszej dyskusji nad nim samym. Ciekaw jestem jak osoby tutaj widzą rozwiązywanie takich konfliktów w przyszłości, szczególnie w sposób wolnościowy. Ja po prostu tego nie widzę i jest to dla mnie kolejny argument za zupełnym rozdźwiękiem między anarchistyczną teorią a życiem.

  • dziadix
    link
    fedilink
    arrow-up
    5
    ·
    3 years ago

    Z racji umiarkowanej technofobii nie piszę zwykle wypocin w internetach, ale może czasem warto. Krótka diagnoza i pomysł na strukturalne nie dopuszczanie do takiego drmatycznej żenady na przyszłość.

    Znam dobrze i ze środka ruch skłoterski w Warszawie przez ostatnie 15 lat, jestem mniejwięcej zorientowany w konflikcie przez ostatnie miesiące, rozmawiałem z postaciami z obydwu stron i widzę to nastepująco. Konflikt przebiega po zbliżonej linii co konflikt wewnętrzny na przychodni sprzed około 4 lat. Do obecnej eskalacji doprowadziło parę czynników, a bezpośrednio dualizm prawny w kolektywie Syrena nasilający się od co najmniej pół roku. Jeśli część mieszkańców uważa, że decyzje z jakiegoś spotkania są wiążące, a część uważa, że z innego to każda strona ma silne argumenty, które się do siebie nie odnoszą. Proces naprawczy z mediatorką o tyle nic nie dał, że jego postanowienia też były różnie interpretowane - chodzi na przykład o umowę o nie zatwierdzanie nowych mieszkańców do czasu załagodzenia sytuacji. Ten podział dobrze wpasował się na grunt głębszego podziału kulturowo-społecznego. Dla duzej części strony “syrenowej” kluczowy jest sztywny kurs wedle antyauturytarnego queerowo-feministyczno-wkluczającego dyskursu. Problem polega na tym, że bardzo szybko proces “wkluczania” prowadzi do wykluczania osób, które nie nadążają za nowoczesnym lewackim żargonem. Problem ten obserwuję z resztą od początku syreny. Porozumienie z kimś kto nie jest na bieżąco z używaniem zaimków i końcówek staje się na starcie naznaczone oskarżeniami. Pojawiające się w którymś z oświadczeń alarmistyczne “W tej chwili na Syrenie nie ma żadnych osób queer!” jest nie zrozumiałym problemem dla 99,5 proc. społeczeństwa i dobrze ilustruje odklejenie niektórych osób od języka i perspektywy większości osób. Dominującej w tej sytuacji części strony “przychodniowej” ideologiczna czystość nie interesuje. Duża część to imigranci zza wschodniej granicy strefy Schengen, dla których kluczwy jest solidarność załogi i dość powierzchownie pojęty antyfaszyzm. Jak ktoś słabo zna polski to niekoniecznie interesuje się bardzo kontekstem politycznym ruchu, tym czy napiszą o skłotersach na “wPolityce”, jakie ma to konsekwencje dla ruchu anarcistycznego w polsce i jak się to odnosi do jego historii. Z tego co się orientuję nikła część obecnych mieszkańców przychodni zdaje sobie sprawę z kampani w obronie Elby sprzed 10 lat i mobilizacji, dzięki której udało się Przychodnię utrzymać. Natomiast solidarność i determinacja w utrzymaniu miejsca do mieszkania często jest wieksza niz w przypadku osób, które maja w polsce rodzinę, przyjaciół i ogólnie większe zabezpieczenie społeczne. Szkoda, że na masakrycznej eskalacji ucierpiały też osoby sensowne, które chcąc nie chcąc, mieszkając na miejscu musiały się opowiedzieć po którejś ze stron w jakimś stopniu. Zarazem myślę, że gdyby w anarchistycznych społecznościach było większe zróżnicowanie wiekowe, to tonowałoby to nastroje. Uważam, że społeczność praktycznie bez dzieci i osób starszych, złożona głównie z osób 20-40 znacznie łatwiej popada w konflikty i generuje nadmiar osób, które mają mało do stracenia. Ale to temat na osobny tekst. Natomiast dla rozwiązywania/zapobiegania takim sytuacjom na przyszłość kluczowe jest pozostawienie płaszczyzny porozumienia zrozumiałej dla osób z różną perspektywą. Ciśnięcie, że każdy kto używa nie odpowiedniego języka jest już nie wystarczająco anarchistyczny, czy wręcz przemocowy błyskawicznie prowadzi do trwałych rozdźwięków pokoleniowych i kulturowych. Nie rozumiem natomiast, czemu Rozbrat tak jednostronnie poparł jedną z frakcji, nie rozmawiając wcześniej, z tego co wiem z drugą. W ten sposób ważny ośrodek ruchu legitymizuje używanie argumentu siłowej dominacji wobec słabszych, a to jednak niedopuszczalne. Z drugiej strony np. ADA nie zrobiła za bardzo nic, choć były wcześniej takie prośby i spotkania. I tu przejdę do tego jak wyobrażam sobie model rozwiązywania takich sytuacji na przyszłość.

    Proces naprawczy z mediatorem/ką jest spoko, o ile jest jakiś sposób egzekwowania jego postanowień. Wtrącanie się innych kolektywów ma sens jeśli służy deeskalacji, a nie pogłębianiu polaryzacji, poprzez popieranie którejś ze stron. Ostatecznie jedyne nieprzemocowe rozwiązanie to takie, które pozwala obydwu stroną rozejść się zachowujac twarz i w poczuciu, że nie straciły wszystkiego, a to co dla nich najważniejsze udało się utrzymać. Funkcjonują w różnych społecznościach sądy polubowne. Tylko wtedy musi też być twór do którego zaufanie maja obydwie strony konfliktu. Jeśli znów strony konfliktu respektują inne postanowienia, to szybko może dojść do pogłębienia polaryzacji, oczywistem przykładem jest aktualne państwo polska. Wyobrażam sobie, że utworzenie organu, który będzie odgórnym “anarchistycznym sądem koleżeńskim” natychmiast doprowadzi do sytuacji, że część powstających kolektywów od razu będzie miało zrozumiale negatywne nastawianie do takich prezesów i decyzja kto by miał to być może być bardzo trudna. Wyobrażam sobie natomiast taki model, że anarchistyczne kolektywy tworzą jakąś federację, do której można się zwrócić jeśli konensualne rozwiązanie konfliktu wewnątrz grupy okazuje niemożliwe. Mediatorów/sędziny musiałyby wybrać strony konfliktu spośród osób z zewnątrz kolektywu, ale związanych, z ruchu, znajomych, które będą do zaakceptowania dla obydwu stron. W wypadku tego konkretnie konfliktu uważam, że takie osoby by się znalazły. W ten sposób rolą federacji nie byłoby debatowanie nad rozwiązaniem, czy wyznaczanie sędziów, tylko wymuszenie odpowiedzialności za decyzje wypracowane w procesie naprawczym. Przystepując do takiej federacji grupa zgadza się na to, że cały ruch może w skrajnych wypadkach i według określonych procedur ingerować w wewnętrzne sprawy, zwłaszcza, jeśli pojawia się zagrożenie zdrowia (jak w tym wypadku) lub ryzyko kompletnej kompromitacji całego ruchu (jak w tym wypadku). Za to dla danego kolektywu/społeczności korzyścią byłoby to, że w wypadku zagrożenia zewnętrznego (policja, naziole, jacyś kibole, zmasowany atak medialny) zawsze stajemy się wspieramy. To po części pomogłoby unikąc dylematów, które wszyscy miewamy, że potem trzeba nadstawiać karku za jakiś projekt, który w sumie uważamy za pogrążony w rozkładzie i nie mieliśmy na to żadnego wpływu, ale niby solidarność wymaga. Oczywiście wszelkie decyzje takiego zrzeszenia kolektywów byłyby podejmowane na zasadzie konsensualnego spotkania emisariuszy poszczególnych społeczności. Spotkania mogłyby odbywać bardzo rzadko, żeby nie drenować czasu i sił osób. Unikałbym też wspólnych deklaracji ideowych - dyskusja nad niuansami i akcentami może pochłonąć dowolną ilość czasu i uwagi, a podstawą ma być szybkie wsparcie przy zagrożeniu zewnętrznym i możliwość pomocy i egzekwowania rozwiązań, przy wewnętrznych impasach. Zdaje sobie sprawę, że używane tu przeze mnie słowo ““federacja” anarchistyczna” występuje w polsce, tylko tak wyszło, że oznacza coś jakby co innego niz tu przedstawiam. Jest to jakby określenie z jednej strony na silną, długo działającą i nieco imperialstyczną instytucję w poznaniu, a z drugiej na nie za duże i posiadające umiarkowany wpływ na czyjąkolwiek rzeczywistość organizacje w różnych miastach. Wiem też, że przedstawiony pomysł jakoś tam pokrywa z kierunkiem bukczinowskim, ale sama nazwa nie wydaje mi się najważniejsza.

    Kurwa, miało być krótko, a wyszedł jakiś artykuł. Trudno, sytuacja wynikła naprawdę chujowa, może ktoś to przeczyta. A może gdzieś go warto jeszcze podkleić lub jakiś fragment? Tylko bez tego akapitu wtedy. Nie wiem, ja tam się nie znam. Houk.

    • onemoment
      link
      fedilink
      arrow-up
      6
      arrow-down
      1
      ·
      3 years ago

      Problem polega na tym, że bardzo szybko proces “wkluczania” prowadzi do wykluczania osób, które nie nadążają za nowoczesnym lewackim żargonem. Problem ten obserwuję z resztą od początku syreny.

      Skoro to jest problem (szanowanie tożsamości osoby, która nie jest cis) i uważasz to za znaczną przeszkodę w działalności aktywistycznej… Rąk brakuje do facepalmów. A tu właśnie z takim betonem trzeba zerwać. To właśnie ten beton jest odklejony. Co cię obchodzi 99.5% społeczeństwa i że jest to niezrozumiałe dlań? Dla 99.5% społeczeństwa niezrozumiała jest również idea anarchizmu jako takiego. Nie mówiąc o feminizmie, a tym bardziej anarchofeminizmie.

      Ciśnięcie, że każdy kto używa nie odpowiedniego języka jest już nie wystarczająco anarchistyczny, czy wręcz przemocowy

      Tak, misgenderowanie i nieszanowanie osób (np. w kwestii tego, jak mówią, żeby do nich się zwracać - to naprawdę nie jest ogromny wysiłek intelektualny), to przemoc.

      Założył*m konto wyłącznie po to, żeby napisać ten komentarz. Zostawię go tutaj, może ktoś pomyśli, skąd się bierze niechęć >niedoszłych< aktywistów sympatyzujących z ideami anarchistycznymi i cieszących się, że jest w kolektywach anarchistycznych również miejsce dla osób spoza cisheteronormy. Że nie anarchistyczne grupy to nie jest betonowa “stara” lewica pieprząca głupoty o tym, że “to sprawy obyczajowe” czy że “w PL nie ma systemowej dyskryminacji osób LGBTQ+”. Tak jak napisałx obywatelle poniżej: trzeba zerwać z sekciarstwem, kultem i rozsadzić beton, którym jest ewidentnie “skażony” anarchizm w polskim wydaniu. O ile jeszcze komuś zależy, żeby tworzyć coś nowego i zachęcać nowe osoby do dołączania, żeby nie spieprzyć pięknych idei.

      To tyle, powodzenia wszystkim, którzy chcą zrobić coś dobrego, a nie tkwić w skostniałych strukturach.

      • borys
        link
        fedilink
        arrow-up
        5
        ·
        edit-2
        3 years ago

        Skoro to jest problem (szanowanie tożsamości osoby, która nie jest cis) i uważasz to za znaczną przeszkodę w działalności aktywistycznej… Rąk brakuje do facepalmów. A tu właśnie z takim betonem trzeba zerwać. To właśnie ten beton jest odklejony. Co cię obchodzi 99.5% społeczeństwa i że jest to niezrozumiałe dlań? Dla 99.5% społeczeństwa niezrozumiała jest również idea anarchizmu jako takiego. Nie mówiąc o feminizmie, a tym bardziej anarchofeminizmie.

        Z takim podejście są dwa problemy. Po pierwsze jak chcesz alienować 99.5% społeczeństwa to nic nei zmienisz i zamkniesz się w swojej malutkiej banieczce ideologicznej, tylko nakręcając fundamentalizm ideowy, co się częściowo zdarzyło na Syrenie. Po drugie nie należy ukrywać że język “inkluzywny” w środowiskach LGBT jest niesamowicie plastyczny i szybko się zmienia, to jest normalne że osoby które nie są jego częścią mogą nie nadąrzać albo nawet nie wiedzieć że coś istnieje. Jeśli chcemy tworzyć przestrzeń inkluzywną to ta przestrzeń musi być skonstruowana w taki sposób że osoby dyskryminowane dobrze się tam czują ale żeby inne osoby również miały szanse być inkluzywne. Co więcej musi być tam przestrzeń na dialog pomiędzy dwoma stronami. Już sam twój post to pokazuje, wykorzystywanie zwrotów typu “Załózył*m” czy “napisałx” są niezrozumiałe dla osób niewtajemniczonych, będą zakładały że albo to jest literówka albo jakiś dziwaczny wymysł nie mający sensu. Koniec końców żeby ktoś się zmieniły musi najpierw wiedzieć że jest potrzeba zmainy

        • crusom
          link
          fedilink
          arrow-up
          5
          ·
          3 years ago

          Zgadzam się z tobą. Oczywiście, że super aby ludzie używali języka inkluzywnego, ale trzeba przede wszystkim go promować i tłumaczyć innym, a nie zamykać sie w grupie osób wtajemniczonych. Ludzie często nie mają wcale złej woli, żeby kogoś misgenderować, czy obrażać, tylko zwyczajnie nie wiedzą.

          Od siebie polecam stronę https://zaimki.pl/ i wszystko co Sybil Grzybowskie robi

        • make
          link
          fedilink
          arrow-up
          2
          ·
          3 years ago

          Jest znacząca różnica między missgenderowaniem (jeśli nie wynika z pomyłki, jest przemocą) a wymaganiem od osób żeby np. mówiły osoby w ciąży a nie kobiety w ciąży (to już jest insiderstwo i ortodoksja - i mówię to jako osoba sama starająca się stosować inkluzywny język). Z narzucaniem tego drugiego mam problem i uważam, że lepiej jest oswajać ludzi z nowym dlq nich jezykiem samemu stosując te zwroty.

          • crusom
            link
            fedilink
            arrow-up
            3
            ·
            edit-2
            3 years ago

            O tak, miałem sytuację, że gadałem z kolegą na przerwe i mówiłem coś o dyrektorce, użyłem wtedy słowa “dyrektorka”. I akurat pojawiła się skądś ta osoba, widocznie na mnie zdenerowana, mówiąc ze nie jest jakąś tak “dyrektorką”, tylko “panią dyrektor”. Także ten, lubię feminatywy i je promuje, ale zazwyczaj nie wymagam od ludzi, żeby ich używali, tym bardziej od samych osób zainteresowanych :p Ofc ty mówisz o inkluzywnym języku, a nie feminatywach, ale sytuacja jest imo analogiczna

      • dziadix
        link
        fedilink
        arrow-up
        4
        ·
        3 years ago

        Zarówno cały watek jak i ten tekst dotyczy pomysłów rozwiązywania i zapobiegania takich konfliktów, a nie wskazywania kto jest totalnym zjebem. Napisałem, że według mnie głównym przyczyną był brak płaszczyzny porozumienia. Można oczywiście odpowiedzieć, że nie ma potrzeby się porozumiewać z ludźmi z którymi się nie zgadzamy, tylko to jakby niewiele wnosi. Ponadto wcale niekoniecznie miałem na myśli misgenderowanie, tylko np. określenie “osoby w kryzysie bezdomności”, które jest dla większości bezdomnych nie zrozumiałe i tym samym paternalistyczne. Można nazywać misgenederowanie przemocą, tylko jak wtedy nazwać rzucanie w ludzi cegłami? Trochę wtedy brakuje słów naprzykład na dramat, który się zdarzył.

      • Eli
        link
        fedilink
        arrow-up
        2
        ·
        3 years ago

        jestem trans, jestem dosyć długo już ku mojemu szokowi działającym człowiekiem. głównie w realu, co obciąża mnie bardziej niż rzeczy w necie. mam mniej niż te 25 lat, działam w Waw. i mój cały problem polega na tym, że ten żargon w obecnych kontekstach jest narzędziem walki, nie zaś komunikacji. widziałem dużo przemocy przykrywanej w ten sposób, widziałem dużo prób rozwiązywania konfliktów poprzez nieodnoszenie się do clue problemu, tylko dopierdalanie się do sformułowań które mogły być niezręczne, ale były nadal legitne - tylko po to, by przepchnąć autorytarnie swoją wizję dalej. tak samo była wykorzystywana tożsamość, czasem w czymś co przypominało wręcz licytację. nie jest to powszechne, ale jest grupa osób, które robią niewiarygodny syf i rozpierdalają wszelkie sytuacje w których się znajdują właśnie takim zachowaniem. i jako te “młodsze kłiry” też musimy brać za to odpowiedzialność i to punktować, a nie przykrywać fchuj - i myślę że takie sytuacje miał na myśli @borys@szmer.info