Defman

  • 44 Posts
  • 61 Comments
Joined 4 years ago
cake
Cake day: January 31st, 2021

help-circle

  • Właśnie to mnie w tym najbardziej kręci - teraz jest dużo różnych nowinek z zakresu technologii budowlanych i różnych smart dodatków. Można dogrzewać dom bez uciążliwego palenia w piecu, sterować zdalnie/automatycznie ogrzewaniem, wentylacją. I jest duża przestrzeń do majsterkowania i eksperymentowania.

    Zdecydowanie. Jak się wprowadziłem do swojego domu to musiałem codziennie rozpalać w piecu, dobrze, że już centralnego ogrzewania ale jednak palenie drewnem czy węglem było uciążliwe bo trzeba było tego stale pilnować. Jako, że zwykle wsiąkam w to co robię więc dopiero zimno mnie motywowało do tego, żeby zajrzeć do pieca, który wygasł. I apiać, znowu rozpalać. Teraz zamontowałem sobie piec na pelet, więc raz na jakiś czas tylko muszę dosypać mu chrupek i jesteśmy zadowoleni. Zimą to jest raz na tydzień a latem raz na miesiąc. Oczywiście co jakiś czas (wg producenta co 2 tygodnie ale nigdy nie udało mi się tego dotrzymać) trzeba piec wyczyścić więc jest z tym też trochę dodatkowej zabawy, sam pelet też trzeba wrzucić do kotłowni, komin czasem trzeba udrożnić (a najlepiej robić to po prostu co jakiś czas). Na początku sezonu grzewczego trzeba odpowietrzyć grzejniki i to w sumie tyle. Idąc dalej można sobie zamontować fotowoltaikę wtedy rachunki za prąd są prawie zerowe albo pomyśleć o jakimś offgridzie żeby uniezależnić się od elektrowni. Może jakiś nieduży wiatrak (to akurat mój plan na przyszłość).

    Niestety na upatrzonej działce jest dom 150m2, budynek gospodarczy 50m2 i stodoła 40m2 😢

    Koszt takiego budynku jest zależny od gminy więc dobrze jest tam zadzwonić i się dowiedzieć ile za metr sobie liczą. U mnie to jest jakieś 6 plnów za gospodarcze i jakieś 40 groszy za mieszkalne. Ale jest na to sposób, jeśli nie masz zamiaru takich budynków używać możesz zdjąć część dachu i zgłosić budynek do rozbiórki. Budynek bez dachu nie może być traktowany jako użytkowy więc nie zapłacisz za niego podatku. Rozbiórkę zgłaszasz w starostwie powiatowym, można też zgłosić już fakt dokonany jeśli budynek stwarzał zagrożenie.

    W mieście można mieć namiastkę jeżdżąc na rowerze 😄. Gdy jedzie się rano po przedmieściach, to fajnie czuć różnice w temperaturze pomiędzy zabudowaniami, a odkrytą przestrzenią. Czasem się droczę z kolegami z biura gdy narzekają, że zimno bo trzeba przejść z budynku do auta albo cieszą się z ładnej pogody, podczas gdy ja popylam z konewkami po ogródku działkowym, bo to już ósmy tydzień słonecznej pogody 😅.

    Haha, no pewnie, kontakt z przyrodą można łapać wszędzie. Jesteś spostrzegawczy a to bardzo przydatne do przeżycia (na wsi). Jak pewnie wiesz ociepla się klimat więc w mojej okolicy pojawiły się w dużej liczbie węże (żmije zygzakowate) i trzeba bardzo uważać jak się coś robi w wysokiej trawie albo nawet w ogrodzie bo potrafią się wylegiwać przy domu korzystając z ciepła jakie gromadzi betonowa opaska. Zwykle nie atakują chyba, że się je zaskoczy a o to nietrudno jeśli się samemu nie uważa. Skubane są tak szybkie, że jak uciekają to nie można ich w trawie wypatrzyć, chyba, że jakiś wielki osobnik.


  • Ja mieszkam na wsi już dobre 7 lat i bardzo mi się podoba. Sam nawet nie mam prawka i jakoś specjalnie mnie to nie boli, po okolicy mogę się poruszać motorowerem, nad jezioro czy do większej osady ludzkiej mam 3 kilometry. Zakupy trzeba dobrze planować bo zwykle się nie chce wyjeżdżać tylko po 1 rzecz, której zabraknie. Pracą na roli ani ogródkiem się nie zajmuję, jedyne prace ogrodowe to takie, na które mam ochotę, skoszenie trawy czy posadzenie drzewka. Sam dom jednak to większe wyzwanie, znaczy jeśli jest nowy to spoko nie ma pewnie wielu problemów, ja swojego nie budowałem tylko kupiłem, jest dość stary i trzeba co jakiś czas coś przy nim robić choć nie jest to, przynajmniej dla mnie, jakieś uciążliwe. Moim zdaniem bardziej uciążliwe są kwestie urzędowe różnego rodzaju. Państwo musi wiedzieć o wszystkim co robisz, a każda urzędowa procedura wymaga uiszczenia opłaty skarbowej. Do tego jeśli posiadasz budynki gospodarczej to musisz zapłacić duży podatek. Tak jak podatek od przestrzeni mieszkalnej to jakieś grosze za metr tak przestrzeń gospodarcza o ile nie jesteś rolnikiem to jakieś kilkaset % więcej za metr. Kwestie bezpieczeństwa można rozwiązać monitoringiem albo dobrymi relacjami z sąsiadami. Trzeba się przygotować na to, że na wsi żyje się inaczej niż w mieście, tutaj wszyscy wiedzą o wszystkich właściwie wszystko bo nie jest tych osób zbyt dużo a i informacje krążą dość swobodnie (prawdziwe lub nie). W mieście jest podobnie w obrębie jakiejś lokalnej społeczności ale ze względu na większą liczbę rozpraszaczy łatwiej to pewnie jakoś przełknąć. Na wsi utarte historie są powtarzane przez lata, często przy każdej okazji. Ja np. za każdym razem od znajomego myśliwego słyszę historię o psie, którego kupiłem z domem. Wydaje mi się, że jeśli ktoś potrafi docenić drugiego człowieka bez oceniania to szybko przestanie mu to przeszkadzać. W sumie całe życie się uczymy, że ludzie gadają ;] Ale to co na wsi jest najważniejsze moim skromnym zdaniem to uczestnictwo w cyklu przyrody. Po prostu czujesz, że jesteś tego częścią, wszystko możesz obserwować z pierwszych miejsc. Wiesz kiedy zacznie się wegetacja, czujesz to, nie musi ci o tym mówić kalendarz. Wiesz kiedy pojawi się robactwo, z jednej strony największy wróg człowieka z drugiej największy sojusznik. Patrzysz na chmury i wiesz czy się zanosi na deszcz, czujesz jak po burzy zmienia się ciśnienie. W mieście o tym nie myślisz bo w mieście przyroda jest po prostu przeszkodą, niedogodnością. Na wsi jest częścią ciebie. Gdyby teraz ktoś kazał mi się wyprowadzić do miasta uznałbym to za karę. Acz oczywiście wieś nie jest dla każdego, miasta dają wiele pożytecznych ułatwień, bez których życie na wsi stałoby się zbyt męczące dla osób, które ich bezwględnie potrzebują. Najlepiej przetestować swoje przyzwyczajenia/umiejętności gdzieś na lajcie, wyjechać gdzieś na wieś i pomieszkać przez miesiąc, do znajomych/rodziny.

    A tak na zakończenie jeszcze mogę dodać jedną rzecz, w mieście ale też blisko siedlisk ludzkich mieszkacie w hałasie. Zdarzyło mi się raz, że przyjechała do mnie sąsiadka, która zgubiła 3 cielaki i szukała ich po bezdrożach okolicznych. Trafiła do mnie i opowiada mi swoją historię z tymi cielakami. W pewnym momencie zamilkła, żeby nabrać powietrza i zaniemówiła tylko zaczęła się wsłuchiwać w ciszę, która dookoła panowała. I z takim niedowierzaniem w głosie mówi - ale tutaj cicho. Sama mieszka w prostej linii jakieś 2 km ode mnie ale już przy drodze, hałas stał się częścią jej życia i przestała zwracać na niego uwagę ale ta potrzeba ciszy i spokoju pozostała gdzieś tam ;)

    Howk.





  • Defmantozapytajszmer*Permanently Deleted*
    link
    fedilink
    arrow-up
    2
    ·
    edit-2
    3 years ago

    Nowe wersje Minta właściwie są wydawane chwilę po nowych wersjach Ubuntu. O problemach z bezpieczeństwem nie słyszałem poza jakąś dramą, że Mint publikuje nowe wersje paczek z opóźnieniem, przy czym można coś pogmerać w ustawieniach update managera i to rozwiązać, ale w sumie nie zagłębiałem się bo dla mnie to żaden problem, że dostaję łatkę 1-2 dni później. W każdym razie miałem fazę że szukałem jakiegoś GUI, które będzie mi odpowiadać tak wizualnie jak i funkcjonalnie, i w Cinnamonie znalazłem wszystko.

    Ale jak Mint Ci przeszkadza to jest też wersja Cinnamona do Ubuntu https://ubuntucinnamon.org/




  • Grażyna Ostropolska

    Wiktor - ofiara systemu?

    • Przeszłość go dopadła! - oceniają koledzy. 61-letni znany pisarz Wiktor Żwikiewicz trafił do aresztu 23 sierpnia, na podstawie listu gończego sprzed pięciu lat.

    W 2005 r. oskarżono go o uporczywe uchylanie się od płacenia alimentów na troje dzieci. Groziły mu wtedy dwa lata więzienia, ale sąd potraktował go łagodniej. Przyjął wniosek pisarza o wymierzenie mu 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata próby i zobowiązał do poprawy. Żwikiewicz miał regularnie płacić alimenty: 600 zł miesięcznie. Nie płacił, wezwań sądowych nie odbierał, pod wskazanym adresem nie przebywał, więc uznano, że się przed wymiarem sprawiedliwości ukrywa i wydano za nim list gończy.

    • Wiktor wcale się nie ukrywał. Był bezdomny i bezrobotny. Mieszkał w schroniskach, w piwnicach i wynajętych dziurach, utrzymywał z zasiłku socjalnego. Nie miał z czego żyć, a tym bardziej płacić alimentów - bronią go przyjaciele. Stoją za pisarzem murem i wspomagają go od lat. Teraz też go nie opuszczą. - Na pewno nie jest człowiekiem bez skazy i nie wywiązuje się właściwie z obowiązków wobec dzieci, ale to wybitny pisarz, którego twórczość wywarła ogromny wpływ na nasze pokolenie - tłumaczą solidarność z aresztowanym. Obserwują wzloty i upadki pisarza, który za życia stał się legendą. Pamiętają Wiktora sprzed 30 lat, wydającego książkę za książką, w nakładach 100 - 150 tys. egzemplarzy, obsypywanego nagrodami literackimi i pławiącego się w dostatku. I tego z ostatniej dekady: biednego, schorowanego i bezdomnego. Starali się mu pomóc. Lokalne stowarzyszenia literackie i związki twórcze zaapelowały do prezydenta Bydgoszczy o socjalne mieszkanie dla pisarza. Dostał je w styczniu 2010. - Zaczął stawać na nogi, pisać - wspominają jego najbliżsi przyjaciele: Marek Żelkowski, Wojtek Chudziński i Tadeusz Krajewski. Byli zszokowani, gdy nagle zniknął.

    Bliscy Wiktora przeczesywali krzaki nad Brdą i wydzwaniali do jego znajomych w całej Polsce. Dopiero po tygodniu, gdy siostra Wiktora zgłosiła zaginięcie policji, wyszło na jaw, że pisarz został aresztowany. - Zatrzymano go w momencie, gdy jego życie, dzięki pomocy dziesiątków ludzi, zaczynało się prostować - ubolewa Marek Żelkowski i celnie zauważa: - Przez kilka lat bezdomny i bezrobotny Żwikiewicz nie istniał w tzw. systemie. Otrzymując mieszkanie i meldunek trafił do systemu i wtedy go namierzono.

    Żwikiewicza wzloty i upadki

    PRL była złotym okresem dla literatów. Książki drukowano w parusettysięcznych nakładach, a przed ich napisaniem wręczano twórcom zaliczki. Wystarczały im na życie. W takim klimacie dojrzewał Wiktor Żwikiewicz.

    Z wykształcenia - geodeta, w życiu spełnił się jako pisarz science fiction. Uważano, że ma ogromny talent. Porównywano go do Stanisława Lema. Jego powieści “Imago” i “Delirium w Tharsys” zdobywały nagrody, przekładano je nawet w “demoludach”. Pisarz zyskał tysiące fanów, jeździł na spotkania, błyszczał. - Zarażał młodych ludzi pasją pisania - wspomina Tadeusz Krajewski z Klubu Fantastyki “Maskon”, stworzonego przez Wiktora Żwikiewicza. Młodzi bydgoszczanie szli w jego ślady. Żwikiewicz był ich bożyszczem. On sam wspomina w wywiadach, że życie w PRL go rozpieszczało, a pieniądze przechodziły mu przez palce. Spóźnił się na pociąg do Warszawy, to brał taksówkę. Było go stać. Ówczesny prezydent Bydgoszczy Wincenty Domisz uhonorował pisarza… mieszkaniem.

    Z gry nic nie wyszło

    Transformacja ustrojowa okazała się dla Żwikiewicza przekleństwem. Państwowe wydawnictwa padały, władza przestała hołubić pisarzy. Musieli się wziąć do pracy, a pisarstwo traktować jako hobby. Wiktor Żwikiewicz założył z kolegą prywatną firmę, pracowali nad grą komputerową: “Wieża Świata”. Z gry nic nie wyszło, za to Żwikiewicz stał się fanem gier komputerowym, a potem się od nich uzależnił. - Chcieliśmy go zaprowadzić do poradni leczenia uzależnień, ale odmówił - wspominają przyjaciele.

    Zrobili dla niego wiele

    Żwikiewicz coraz więcej grał i coraz mniej pisał. Odbiło się to na jego finansach i rodzinie. Opuścił dom, żonę i troje dzieci. Uporczywe uchylanie się od płacenia alimentów poskutkowało aktem oskarżenia i wyrokiem. Pisarz tłumaczył, że nie płaci, bo nie ma stałej pracy, za to robi dzieciom prezenty. Synowi dał komputer na I Komunię. - To był jedyny prezent, a kontakty Wiktora z dziećmi były sporadyczne - mówiła w sądzie żona. Dziś zapewnia, że nie ma nic wspólnego z aresztowaniem męża. - To sprawa prokuratury, która wydała za nim 5 lat temu list gończy - tłumaczy pani Beata. Pieniądze na dzieci dostawała z funduszu alimentacyjnego. Teraz skarb państwa chce je odzyskać. Jest tego z odsetkami ok. 100 tys. zł (od 2001 r.). Wiadomo, że Żwikiewicz pieniędzy nie ma. - Żyje z zasiłku MOPS. Po opłaceniu czynszu, na życie zostaje mu 115 zł - wyliczają przyjaciele. Przypominają, że Wiktor jest po zawale serca i na same lekarstwa potrzebuje 120 zł. Zrobili dla niego wiele. W 2005 zebrali do kupy stare, nieopublikowane opowiadania Żwikiewicza, wydali je i rozprowadzili. Żywili go, kupowali lekarstwa, robili paczki dla jego dzieci. W tym roku założyli pisarzowi konto, na które rozczuleni jego biedą fani wpłacali drobne kwoty. - Teraz zajmą mu konto na rzecz zaległych alimentów i nie kupimy Wiktorowi oszczędniejszego pieca do ogrzewania - obawia się pisarz Marek Żelkowski. To on spędza ze Żwikiewiczem najwięcej czasu. Mobilizuje go do pracy. - Wiktor wrócił do pisania i jego życie nabierało sensu, a teraz wszystko się rozpada - ubolewa. Jak mu pomóc - nie wie.

    Siostra Wiktora, która przez lata pochylała się nad bratem, ma już tego dość. - Uważa się za pępek świata i myśli tylko o sobie. Nawet, gdy go aresztowano, zapomniał poprosić, by mnie powiadomiono o jego zatrzymaniu. Byłam przerażona, że coś mu się stało. Teraz jestem na niego wściekła. Nie podoba mi się, że zapomniał o dzieciach. Oburza, gdy wspomina w wywiadach, że bardzo za nimi tęskni, choć nie robi nic, by się z nimi spotkać - mówi pani Maria.

    Żwikiewicz spędzi w areszcie miesiąc. 20 września sąd zdecyduje o jego losie.


  • Powrót z prowiantem. Sąsiadki plotkują na wyszczerbionych schodach, w wyschniętej kałuży bawi się patykami dwójka czterolatków. Pijany sąsiad stoi w tym samym miejscu co godzinę temu. Mówi, że jest byłym bokserem, kolegą Jerzego Kuleja. Życzy wesołych świąt.

    O panu też wydawcy pisali na obwolutach książek “kolega Stanisława Lema i Janusza A. Zajdla”.

    • Bo taka była prawda, ale co z tego? Dawno nie paliłem takich miętowych… Kto dzisiaj pamięta kumpli Aleksandra Wielkiego?

    Może pana książki po prostu nie wytrzymały próby czasu?

    • To po pierwsze. Ale przede wszystkim ja sam próby nie wytrzymałem. Zdechłem razem z komuną, chociaż się nie kochaliśmy.

    Zawodowo zajmując się opisywaniem przyszłości…

    • …nie dałem rady w starciu z nią. Podobnie jak pracownicy pegeerów.

    Żeby pan się chociaż rozpił jak niejeden artysta.

    • Ba! Żebym ja miał za co pić albo chociaż potrafił tak kraść, jak moi sąsiedzi, to może bym się i rozpił chętnie. Chociaż przymusowa abstynencja ma i dobre strony. Nikt nie odnajdzie tylu smaków w najtańszym piwie jak ten, kto je pije raz na sześć miesięcy.

    Panie Wiktorze, pan się pochował za życia…

    • …w dziurze, jak Tymon Ateńczyk. Może jeszcze znajdę swoją żyłę złota.

    Pisze pan coś?

    • Krótkie formy, głównie do szuflady. Do komputera. Ten zabytek w kącie też jest prezentem od dobrych ludzi.

    Pana pierwsze opowiadanie nazywało się “Zerwane ogniwo”. Wygrał pan konkurs “Młodego Technika”. Równo 40 lat temu.

    • To który teraz jest rok?

    Robi pan z nas żarty.

    • Ależ skąd!

    Kiedy pan wyszedł ostatnio do miasta?

    • Nie pamiętam.

    A słyszał pan, że spadł samolot w Smoleńsku?

    • Tak, wtedy właśnie wyszedłem po chleb. A jak już wyjdę, lubię sobie przystanąć i pogadać, zresztą szybko się męczę, więc to konieczność. Na przystanku tramwajowym zagadałem. Ludzie nic - skwaszeni, milczący, ponapinani… Pani w kiosku też - cisza. No i w końcu ktoś mi powiedział o tym samolocie. Przykra sprawa. Pamiętam, że nie kupiłem chlebka, wybrałem papierosy. Jak człowiek ma do wyboru chleb czy fajki, to zawsze wybierze to drugie.

    A opowiadanie? Mój tata, księgowy w fabryce słodyczy Jutrzenka, podejrzał mnie kiedyś znienacka, jak piszę. Wydało mi się, nie wiem czemu, że go moje pisanie śmieszy. Więc postanowiłem udowodnić: będę literatem! Wygrałem jeden konkurs, drugi, dostałem stypendium im. Borowskiego.

    Ojciec zarabiał 1400 złotych miesięcznie, ja - stażysta po szkole geodezyjnej - 3 tysiące, bo to była praca przy pomiarach w terenie, na akord. A stypendium literackie wynosiło 3,5. Za nicnierobienie. Zaliczki za książkę dostawałem 30 tysięcy. Można było dobrze żyć przez dwa lata.

    Nakłady pana powieści to były wielkości rzędu 100 tysięcy, 150…

    • Bywało i 200, gdy wchodziła w grę antologia opowiadań. Spotkania z czytelnikami, targi książek, alkohol, kobiety Spotykałem się ze znaną aktorką. No i tak szło: pisanie, kursy do Warszawy, hotele, ciągle jakieś festiwale. Na FAM-ie w Świnoujściu siedzimy z kolegami przy suto zastawionym stole. Już nie ma w knajpie miejsc i dwie śliczne, jak się potem okazało, bardzo wyzwolone nastolatki pytają, czy mogą się przysiąść. Były z grupy tańca nowoczesnego. Czemu nie? Wkrótce jedna z nich - Beata - została moją żoną, a potem matką moich dzieci. Miała 18 lat, kiedy braliśmy ślub, ja - 36. Było fajnie, dopóki niczego nie brakowało. Ale zaczęła się hiperinflacja.

    Druga połowa lat 80.

    • Podpisywałem umowę na książkę na ileś tam tysięcy złotych, a kiedy ją oddawałem do wydawnictwa, honorarium nie wystarczało na kupienie jednej książki w księgarni. Tak było z “Delirium w Tharsys”. Gdy zaczynałem, miałem obiecaną kasę, która wystarczała na dom. Jak wreszcie odebrałem pieniądze - za 470 stron, prawie dwa lata roboty - wyszedł z tego obiad w Bazyliszku.

    Miał pan jeszcze przedruki - na Węgrzech, w Czechach, w Bułgarii…

    • Same demoludy. Pieniądze trafiały do ZAiKS-u, tam przeliczali na złotówki, to trwało pół roku i znowu wychodziło gówno. A u nas rodziło się w tym czasie jedno dziecko za drugim. Postanowiłem rzucić pisanie i wziąć się do biznesu. Wtedy było strasznie modne zakładanie spółek. Założyliśmy z kolegą matematykiem firmę Yawor. Od: Jarek i Wiktor. Postanowiliśmy robić gry komputerowe - science fiction i fantasy. Ja wymyślałem fabuły, on - pisał programy. Próbowaliśmy zrobić supergrę. Taką, w którą mogłoby jednocześnie zagrać wiele osób - i każdy przeżywałby swoje własne przygody.

    Chcieliście zrobić grę RPG w czasach przed internetem?!

    • No właśnie! Na przemyconym z Niemiec commodore, na czterokolorowej karcie Herkules. Gracze mieli się podłączać przez kabel.

    To się nie mogło udać.

    • Tym bardziej że co pół roku zmieniały się całe systemy - w Polsce nie było jeszcze Windowsa. Mimo to brnęliśmy w projekt, zatrudnialiśmy grafików, traciliśmy pieniądze. Najpierw wydałem to, co mi zostało z lepszych czasów, potem pożyczyłem od ojca. Wszystko, co moi rodzice uskładali na starość. Jarek wtopił w projekt odszkodowanie za śmierć swojego taty.

    Nasze żony nie wytrzymały. Obie poszły w tango. Przyjeżdżam z Warszawy do Bydgoszczy, wchodzę na swoje piętro w bloku - a Beata z facetem. Jakiś czas jeszcze mieszkaliśmy razem, nie odzywając się do siebie, ale wykonywałem już tylko mechaniczne ruchy: zamiatałem kuchnię, kładłem dzieci spać, patrzyłem przez okno. Zacząłem ślepnąć ze stresu. Pewnego dnia wyszedłem z domu w kapciach i zostałem bezdomnym. Na dziesięć lat.

    Spałem u znajomych, potem na dworcu, w poczekalni, jakiś czas w lesie pod Bydgoszczą.

    W lesie?

    • Pod drzewem iglastym. Jak zwierzę. Śpiwór miałem. Zwijałem się w kłębek i spałem. Dwa dni albo trzy. Już mówiłem, że jak śpię, to mogę bardzo długo nie jeść.

    Ale w końcu coś zjeść pan musiał…

    • Czasem łapałem jakąś dorywczą robotę, ale co może robić człowiek w trzech czwartych ślepy. Pilnowałem budowy domu nad Zalewem Koronowskim… Jak budowa się skończyła, właściciel mówi: “won!”. Innym razem wynająłem się jako ogrodnik - też mieszkałem u pracodawcy - pod Inowrocławiem. Nie tylko mnie wyrzucił, ale jeszcze nie zapłacił. W piwnicy znajomego mieszkałem, na klatkach schodowych, już nie pamiętam wszystkiego… Aż jednego dnia, gdy tak leżę sobie na schodkach w centrum miasta, ktoś nade mną przechodzi i słyszę: “Wiktor!”. To był Piotrek Pieńkowski, wtedy naczelny “Świata Gier Komputerowych”. Przygarnął mnie do redakcji - mieszkałem tam trzy albo cztery lata.

    Zaprowadzili mnie do psychiatry, on mnie namówił na terapię. Ciekawa sprawa, zaszkodzić nie zaszkodzi, niektórym pomoże… Jak kiedyś spowiedź. Wygadasz się i jest ci lepiej. Mnie zrobiło się tak dobrze, że po dwóch latach nawet wzrok zacząłem odzyskiwać. Ale “Świat Gier” się skończył i moja meta też. Wróciłem do schroniska. Ile niesamowitych historii tam od ludzi usłyszałem… Takich, że moja przy nich wysiada Bardzo udane dwa lata w schronisku spędziłem. A potem pan prezydent miasta, przez moich dawnych przyjaciół proszony, umieścił mnie tutaj. Ale szczęśliwszy - to szczerze - byłem, nie mając mieszkania. Tylko absolutny brak czegokolwiek daje prawdziwą wolność, ale dziś nikt się o tym nie może przekonać, bo każdy coś ma. Dobry sok pomarańczowy, choć strasznie intensywny. Dawno takiego nie piłem. Muszę go z wodą rozrobić.

    Nie próbował pan wrócić do żony?

    • Nie dało rady. Zdrada… to jest cierń w ciele mężczyzny straszny. A jeszcze wyczyściła komputer, który zostawiłem w naszym mieszkaniu. Diabli wzięli 1800 stron tekstów, w tym całą, skończoną powieść.

    Cyberpunkową - jak słyszeliśmy - “Bydgoszcz my love”. To jedna z legend tego miasta. Ta książka istniała naprawdę?

    • Oczywiście, chociaż tylko jako plik. Mogę opowiedzieć. Pojawia się w Bydgoszczy delegacja naukowców z Unii Europejskiej. Stoją eleganccy wśród szarych bloków osiedla Wyżyny i patrzą w dół - na centrum miasta. Przyjechali, bo Bruksela chce stworzyć europejski odpowiednik tego amerykańskiego programu do szukania obcych cywilizacji - SETI. Wybrano Bydgoszcz, ponieważ leży w naturalnej niecce - pradolinie Wisły. Trzeba tylko całą tę nieckę zalać betonem, żeby w ten sposób stworzyć gigantyczną czaszę anteny. No i tak robią - wysiedlają ludzi z miasta, betonują, budują nad tym instytut i program poszukiwawczy rusza. Ale potem lata mijają, a żadnych sygnałów od Obcych nie daje się złapać. Unijne dotacje są coraz mniejsze, naukowcy po kolei wyjeżdżają lub umierają. W końcu zostaje ich tylko dwóch, już bardzo starych. Siedzą w instytucie, piją whisky i nadzorują aparaturę. Aż pewnego ranka jeden zauważa, że w szklance jest mniej alkoholu, niż wieczorem zostawił. Najpierw podejrzewa kolegę, ale potem zaczaja się nocą - i widzi, że z podziemi instytutu wypełzają dwa stwory. Nie będę opowiadał całości, chodzi o to, że pod anteną przeżyli ludzie, którzy ukryli się podczas wysiedlania. Przez kilkadziesiąt lat stworzyli w zabetonowanym mieście nową, osobną, cywilizację. No i następuje długo oczekiwany kontakt z Obcymi. Bydgoszczanie jako Obcy.

    Ile pan ma lat?

      1. A co?

    Kiedy pan tak chodzi po pokoju i mówi o książce, to jakby odjęło panu przynajmniej 20.

    • Ja się mogę wydawać młodszy, bo jestem infantylny. Może właśnie dlatego wypadłem na zakręcie dziejów. Na starość nieco dojrzałem, ale teraz już jest za późno, by coś w życiu zmienić. Zresztą nie chcę.

    A czego pan chce?

    • Spotykać się ze swoimi dziećmi i umrzeć w tym domu. Przed wojną tu była nielegalna tancbuda z burdelem, krótko po wojnie też. Zjeżdżała się ówczesna gangsterka, pędzili bimber, piszczały dziewczynki. Dobre miejsce na koniec.

    Wiktor Żwikiewicz - autor powieści s.f. “Imago”, “Druga jesień” i “Ballada o przekleństwie”. Opowiadania drukował w kultowej “Fantastyce” i almanachu “Stało się Jutro” (“Podpalacze nieba”, “Happening w oliwnym gaju”, “Sindbad na RQM-57”). W ostatniej dekadzie publikował eseje w katowickim miesięczniku dla fanów “Science Fiction, Fantasy i Horror”.


  • Osiedle budynków socjalnych - zrujnowane ponadstuletnie czworaki na przedmieściu Bydgoszczy. Pranie na sznurach, trochę śmieci, pijany sąsiad pokazuje nam właściwe drzwi.

    To my, panie Wiktorze. Może pójdziemy na spacer, bo tutaj trochę słabo pachnie, a pogoda śliczna.

    • Nie ma mowy! Po spacerze chce się jeść. A ja nie mam ani jedzenia, ani na jedzenie.

    Jest pan głodny?

    • Do ścisłej diety można się przyzwyczaić. W ostatnie święta miałem już tylko pół szklanki bułki tartej. Rozrobiłem z wodą i zjadłem. Potem starałem się jak najdłużej spać. Przespałem prawie cztery tygodnie. Piłem kawę z cukrem i z powrotem do łóżka. Doturlałem się tak do zasiłku.

    115 zł socjalnego dostaję na miesiąc. Da się żyć, o ile człowiek ceni sobie uroki nędzy. Długi za prąd - prędzej czy później - jakiś kolega z dawnych czasów zapłaci. Ostatnio przyjaciel, profesor, doładował mi komórkę, dostałem ją po innym znajomym. Ale nigdzie nie dzwonię, tylko odbieram. Zresztą prawie że nikt nie telefonuje. Czasem zajdzie któryś z sąsiadów. Na przykład poczęstować mnie papierosem, bo akurat ma paczkę. Fajni ludzie tu są.

    Po eksmisjach.

    • Głównie, chociaż nie tylko. Ja dostałem ten pokój od miasta. Dużo rzeczy dostaję. To miłe, bo przecież niczego nie mogę dać w zamian. A moi sąsiedzi to bardzo przyzwoici ludzie. Jak przychodzi zasiłek, od razu go przepijają. Długów nie płacą, na co dzień, by przeżyć, leciutko kradną - ale nigdy tutaj. Mają żelazne reguły: nie okrada się przyjaciela - nawet z zapalniczki, nie pierdoli się żony kolegi - nie ma, że “zakochałem się” albo “to ona chciała”. W środowiskach inteligenckich, gdy się jeszcze w nich obracałem, nie było takiego rygoryzmu moralnego. I chyba dalej nie ma.

    Jest pan szczęśliwy?

    • Mógłbym powiedzieć, że jestem najszczęśliwszy w tym mieście, że jestem prawdziwym polskim Diogenesem, gdyby nie jedna rzecz. Za dziećmi tęsknię. Tak mocno, że normalnie śnię o nich. Wyć mi się chce. Wiecie, że w krajach Dalekiego Wschodu potomstwo po rozwodzie zostawia się ojcu?

    Ile dzieci pan ma?

    • Troje. 18, 16 i 14 lat. Dwie córki i syna.

    Mieszkają w Bydgoszczy?

    • Tak, jeden przystanek autobusem. Ale tutaj, do mnie, nie zaglądają. Nie było mnie przy nich, gdy miały urodziny, komunie, egzaminy… A teraz nie ma ich przy mnie.

    Wstydzą się pana, mają żal czy…

    • …nie wiem. Ostatnio syna spotkałem na ulicy. Mówił, że jest raperem. Puścił mi kawałek tej muzyki. Potworna. Macie może papierosy?

    Może skoczymy coś kupić - i do palenia, i do jedzenia, i kawę… Wrócimy za pół godziny?

    • Ja nigdzie nie ucieknę.

  • Rozmowa telefoniczna z Wiktorem Żwikiewiczem, autorem powieści science fiction, w Wielką Środę

    Dzień dobry. Pan Wiktor Żwikiewicz? Jesteśmy dziennikarzami z “Gazety Wyborczej”.

    • Ona ciągle wychodzi? To miło. W innym życiu nosiłem komputery z Regionu Mazowsze do waszej pierwszej redakcji.

    Chcieliśmy się umówić na wywiad.

    • Kiedy?

    Jutro?

    • To takie pilne?

    Święta się zaraz zaczynają…

    • Jakie święta?

    Wielkanoc.

    • Myślałem, że już była.

    To możemy przyjechać? O której by pasowało?

    • Przyjechać możecie o każdej, bo ja nigdzie nie wychodzę.