• 74 Posts
  • 19 Comments
Joined 2 lata temu
cake
Cake day: mar 08, 2021

help-circle
rss

Memento

Pogrzeb Mikołaja Filiksa odbywa się we wtorek 7 marca. – Matka i syn stali się ofiarami państwa. To więcej nie może się powtórzyć – mówi Donald Tusk i dodaje: Oby ta straszna śmierć stała się memento dla tych, którzy nie potrafią uszanować cierpienia innych.

Ale już po południu TVP Info startuje z wydaniem specjalnym. Propagandyści piszą na czerwonym pasku: “Mikołaj Filiks nie żyje z powodu działań polityków Platformy Obywatelskiej”. Prowadzący – Bartłomiej Graczak oraz Miłosz Kłeczek – odpytują m.in. Jacka Karnowskiego z “Sieci” oraz Tomasza Sakiewicza. – Prawie każdy dziennikarz Radia Szczecin dostał groźby śmierci. Nie pozwalałem w moich mediach pisać o tej sprawie do momentu, kiedy nie pojawiły się groźby śmierci wobec dziennikarzy – żali się Sakiewicz, a Graczak przekonuje, że TVP Info postanowiło po prostu odeprzeć atak i zarzuty, że to dziennikarze mediów publicznych winni są śmierci dziecka. W przebitkach bez przerwy eksponowane są zdjęcie zachodniopomorskich działaczy Platformy trzymających w rękach tęczową flagę.

Kłeczek w rozmowie z wicerzeczniczką PiS Urszulą Rusecką sugeruje, że “zamiast otoczyć opieką matkę tragicznie zmarłego dziecka, Donald Tusk rozkręca kampanię nienawiści”. – To haniebne i naganne. To powinno być wyraźnie i mocno potępione. Ktoś to zrobił i musi zostać z tego rozliczony – odpowiada Rusecka i tłumaczy, że PO chodzi po prostu “o zdobycie władzy za wszelką cenę”.

Epilog

W czwartek 9 marca do mediów trafia oświadczenie pracowników Radia Szczecin:

“Nie zapadły wciąż żadne personalne decyzje, chcemy więc głośno powiedzieć, że NIE WSZYSCY w Radiu Szczecin zgadzają się z uwikłaniem mediów publicznych w walkę polityczną. Reprezentujemy grupę ludzi, która chce oficjalnie powiedzieć NIE działaniom dalekim od etyki zawodowej. (…) Zaszczuci we własnej firmie domagamy się, aby podjęto konkretne decyzje, które pomogłyby uzdrowić tę sytuację”.


Męczennicy

W poniedziałek 6 marca wiadomo już, że w sprawie Mikołaja Filiksa weekendowa akcja trolli i propagandystów PiS nie odnosi sukcesu, więc wajcha zostaje przestawiona.

Przekaz dnia jest taki, że to nie Radio Szczecin ponosi odpowiedzialność za ujawnienie danych ofiar pedofila. Zawinił – przekonuje TVP Info kierowane przez Samuela Pereirę – poseł PO Piotr Borys, który 30 grudnia występował w telewizji publicznej.

“Z wypowiedzi Borysa wynikało wprost, że chodzi o posłankę PO, a to była kluczowa informacja dotycząca ustalenia tożsamości, gdyż w Szczecinie jedyną posłanką PO jest matka ofiary dramatycznego zdarzenia” – próbują przekonywać pracownicy telewizji publicznej. Borys zapowiedział pozew wobec TVP – twierdzi, że powtarzał znane już wszystkim informacje, a tożsamość ofiar była łatwa do zidentyfikowana zaraz po publikacji Radia Szczecin. W obronę wzięła go też sama posłanka Filiks.

“Poseł Borys w dzień po publikacji przez rządowe media danych mojego syna zadzwonił do nas z propozycją pomocy i zorganizował Mikołajowi dwugodzinną, zdalną sesję z panią psycholog. Piotrze, bardzo Ci dziękuję za twoją empatię i wrażliwość i za pomoc, jakiej nam udzieliłeś” – napisała na Twitterze.

Druga narracja – znana już z wielu innych przypadków – to kreowanie sprawców na męczenników. Głos zabiera Oskar Szafarowicz, który w pamiętny dzień jako jeden z pierwszych pisał o posłance Filiks. W wywiadzie dla “Niezależnej” żali się na hejt, który dotyka jego oraz jego rodzinę.

– O mnie mogą wypisywać wszystko – rozumiem, że – wchodząc do życia publicznego – muszę mieć twardą skórę. Rodzice dostają prywatne wiadomości – padają groźby śmierci. Ludzie piszą do nich: “państwa syn ma krew na rękach”, “odpowiecie za to”, “znajdziemy was”, “dokonamy zemsty” – opowiada portalowi.

Dzień wcześniej Daria Brzezicka, studentka prawa na Uniwersytecie Warszawskim i rzeczniczka Unii Europejskich Demokratów, przygotowała petycję o usunięcie Szafarowicza z listy studentów UW. Do dzisiaj list do rektora Alojzego Nowaka podpisało ponad 27 tysięcy osób.

Szafarowicz – podobnie jak Dariusz Matecki – nie wspiera PiS tylko dla idei. 22-letni współtwórca chwalącego władzę profilu Okiem Młodych został na początku roku zatrudniony w Krajowym Zasobie Nieruchomości jako młodszy specjalista ds. promocji. Instytucja ma odpowiadać za realizację zadań związanych z mieszkalnictwem w ramach programu rządowego Mieszkanie+.


Snajperski celownik na twarz

Jedna z najgłośniejszych spraw dotyczyła związanego z PSL Arkadiusza Janowicza, burmistrza, a potem starosty myśliborskiego, którego media Duklanowskiego grillowały latami. W grudniu 2015 r. “Gazeta Myśliborska” przedstawiła go ze snajperskim celownikiem na czole i tytułem: “Janowicz do odstrzału”. Janowicz zawiadomił policję, Duklanowski tłumaczył, że to była przenośnia. Gdy radni odwoływali starostę Janowicza, Duklanowski w komentarzu ogłosił, że jego gazeta “wpłynęła na zmianę biegu historii w Myśliborzu”, bo razem ze swoim współpracownikiem Piotrem Sobolewskim, który zastąpił Janowicza w fotelu burmistrza, “otwierali oczy mieszkańcom”.

W podobnym stylu pisał o burmistrzu Pyrzyc Marku Olechu, niegdyś szefie struktur PO w powiecie. I z podobnym efektem, co poczytał sobie jako powód do chwały. “Nie mogąc znaleźć pracy w Pyrzycach, ponoć myje okna gdzieś pod Londynem”.

Obaj samorządowcy wytoczyli Duklanowskiemu procesy o zniesławienie, które prawomocnie wygrali. Po jego gazetach nie ma dziś śladu.

Jak przypomniały OKO.press i “Gazeta Wyborcza”, przynajmniej dwa razy Duklanowski został zwolniony za brak rzetelności (z “Kuriera Szczecińskiego” i “Życia”). Jedna z gazet miała dostawać skargi, że zmienia bohaterom tekstów wypowiedzi i przekręca fakty.

Duklanowski nie należy do PiS. Jego ojciec przez lata związany był z ZChN. Stryj jest radnym PiS, byłym wiceprezydentem Szczecina. Brat stryjeczny to były radny, obecnie szef państwowych Wód Polskich na Pomorzu Zachodnim. Żona pracuje w inspekcji pracy. Inny członek rodziny po dojściu PiS do władzy zrobił karierę w jednej z zachodniopomorskich spółek skarbu państwa. Duklanowski po pięciu latach w Radiu Szczecin, na początku 2021 r., został naczelnym, a rok później Andrzej Duda uhonorował go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.


Uderzenie w posłankę Filiks było zaplanowaną akcją. "Odwetem za to, co zrobiła Magda" [ŚLEDZTWO]
Wykonawcą był człowiek po przegranych procesach o zniesławienie, którego wyrzucono z kilku redakcji. W połowie lutego 16-letni Mikołaj, syn posłanki PO Magdaleny Filiks, odbiera sobie życie. Matka informuje o tym w piątek 3 marca 2023 roku. Na klepsydrze w mediach społecznościowych prosi "media" o uszanowanie prywatności rodziny i nieprzychodzenie na pogrzeb. Kondolencje idą w setki. Śledztwo w sprawie śmierci chłopca prowadzi Prokuratura Rejonowa w Szczecinie, ale szybko pojawiają się głosy, że na stan Mikołaja miała wpływ propaganda pisowskich mediów, które ujawniły tożsamość chłopca – ofiary pedofila. "Rozliczymy PiS z każdego łajdactwa, ze wszystkich ludzkich krzywd i tragedii, do jakich doprowadzili, sprawując władzę. Przyrzekam" – pisze na Twitterze Donald Tusk. Wtóruje mu Szymon Hołownia: "Dziś nie ma słów… Nie ma takich słów, które dziś mogłyby wyrazić współczucie, przynieść ukojenie. Przyjdzie jednak, niech nikt w to nie wątpi, czas twardego rozliczenia tych, których słowa niosą śmierć…". W sobotę do ataku rusza armia trolli, których działalność szczegółowo przeanalizowały Dominika Sitnicka oraz Anna Mierzyńska z OKO.Press. Setki anonimów mających w opisach profili hasztagi #babieslivesmatter czy #muremzapolskimmundurem atakują posłankę KO, oskarżają ją o bycie złą matką, niezaopiekowanie się dziećmi, oddanie ich w ręce pedofila i stawianie partyjnego interesu ponad życiem rodziny. Trollerskie konta sugerują, że Mikołaj wstydził się matki i nie mógł znieść życia z nią. Większość tych kont obserwuje się wzajemnie z politykami Zjednoczonej Prawicy – Marcinem Romanowskim, Michałem Sopińskim, Krzysztofem Lipcem i Sebastianem Kaletą. Szczeciński radny PiS Dariusz Matecki ledwo wraca z Męskiego Różańca i kwituje kondolencyjny wpis Tuska memem "Für Deutschland". Uaktywniają się też przedstawiciele prorządowych mediów. Ton nadaje Rafał Ziemkiewicz, który jeszcze 4 marca kpi na Twitterze, że "nic tak nie ożywia akcji jak trup". Jak tłumaczy, jest "zniesmaczony ożywieniem nieudaczników z opozycji, dla których śmierć sprzed tygodni stała się okazją do powtórzenia po raz kolejny ulubionej akcji nekrohejtu". Później Ziemkiewicz dodaje, że po wpisie Tuska można się było domyślić, że przewodniczący PO "planuje coś podłego". "W sumie niedziwne: bez nienawiści PO nie ma. Zero programu, recept, idei, tylko agregowanie agresji i histeria". W niedzielę 5 marca w programie "Minęła 20" w TVP Info poseł PO Artur Łącki pyta prowadzącego Adriana Klarenbacha: – Pan niech się spyta swoich kolegów, tych pseudodziennikarzy, tych kreatur, które upubliczniły dane tego chłopca, czy oni chcą kolejnych tragedii? Czy dopiero wtedy przyjdzie opamiętanie? Czy dopiero wtedy zrozumiecie, że Polacy nie chcą takiej polityki? Prowadzący milczy. # Prolog 28 grudnia 2022 roku Internauta pod pseudonimem "Emilia Kamińska" (to najpewniej mężczyzna, były pracownik CBA) zapowiada: "Tylko nie mów nikomu. W roli głównej Platforma Obywatelska. To będzie trudny dzień. Trzymajcie się, chłopaki". Nazajutrz, o godzinie 6.28 oraz 6.30 portale TVP Info oraz Radia Szczecin niemal symultanicznie informują o skandalu pedofilskim w zachodniopomorskiej Platformie. Choć rzecz dotyczy wydarzeń z sierpnia 2020 roku i wyroku, który zapadł rok później, w newsowym tonie podają, że na ponad cztery lata więzienia za pedofilię został skazany Krzysztof F. – były współpracownik marszałka Olgierda Geblewicza (PO), który wspierał również Rafała Trzaskowskiego, uczestnik licznych manifestacji na rzecz osób LGBT. Na podstawie depesz można domyślić się tożsamości ofiar pedofila – mowa jest o dzieciach znanej parlamentarzystki, które w momencie przestępstwa miały 13 i 16 lat. Musi chodzić o Magdalenę Filiks – jedyną posłankę PO z Pomorza Zachodniego. Filiks to współzałożycielka Komitetu Obrony Demokracji. W 2019 roku weszła do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej. Zacięta i bezkompromisowa, od dawna ma na pieńku ze Zjednoczoną Prawicą. To dzięki jej interwencjom ustalono między innymi, że polityków Solidarnej Polski bez konkursów zatrudniano w Lasach Państwowych, a pieniądze z funduszu leśnego ludzie z partii Zbigniewa Ziobry rozdzielali według własnego widzimisię, niekiedy niezgodnie z celem. "Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda" O godz. 9.05 tego samego dnia radny PiS Matecki wrzuca na Twittera wspólne zdjęcie posłanki ze skazanym pedofilem. Niczym medialnym czarnym paskiem zasłania mu oczy różowymi goglami i kpi, że "w rejestrze [sprawców przestępstw na tle seksualnym – red.] będzie bez okularów". Ważna dygresja – to właśnie Filiks udowodniła, że Mateckiego zatrudniono w Lasach Państwowych w 2020 roku. Wcześniej zarządzał profilami Ministerstwa Sprawiedliwości w mediach społecznościowych. Propagandowa machina władzy przekonuje, że w PO tuszowano sprawę ze względów politycznych, choć Krzysztof F. od półtora roku odsiaduje ponad czteroletni wyrok. Tomasz Duklanowski, autor tekstu i redaktor naczelny Radia Szczecin, już w chwilę po godz. 8 opowiada o sprawie u Michała Rachonia w programie TVP Info "Jedziemy". Tezę o tuszowaniu kolportuje też działacz Forum Młodych PiS, Oskar Szafarowicz (tweety oraz tiktoki na ten temat potem skasuje). Artykuły publikują Telewizja Republika, Tygodnik Solidarność, Radio Gdańsk oraz Stefczyk Info. Głos zabierają Dawid Wildstein z radiowej Trójki oraz Piotr Nisztor z "Gazety Polskiej". Na apel katolickiego publicysty Tomasza Terlikowskiego, aby nie ujawniać tożsamości małoletnich ofiar i ponownie ich nie krzywdzić, nie odpowiada nikt. # "Złamanie elementarnych standardów" 3 stycznia 2023 roku szef Państwowej Komisji ds. Pedofilii Błażej Kmieciak pisze do Rady Etyki Mediów, że sytuacja, w której w ciągu 15 sekund można dotrzeć do personaliów skrzywdzonych dzieci, jest jego zdaniem "niewłaściwa, nieetyczna i niegodziwa". Chce, aby REM zbadała, czy Duklanowski nie złamał "elementarnych standardów etycznych". – Skandal. Ludzie powołani do ścigania pedofilii organizują na niego nagonkę – oburza się Rachoń. Nisztor postuluje przyznanie Duklanowskiemu najważniejszych dziennikarskich nagród (w dniu informacji o śmierci Mikołaja Filiksa tweeta skasuje). Karmiony pieniędzmi z państwowych reklam autor kilkudziesięciu okładek o wybuchającym tupolewie, naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz, chce pozywać Kmieciaka za straszenie dziennikarzy. Duklanowskiego broni też Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy uczynnym wobec władzy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Duklanowski nie ma sobie niczego do zarzucenia. – To ja jestem winny, bo ujawniłem aferę pedofilską, a nie Platforma Obywatelska, która chciała ją przemilczeć i zatuszować. Przewodniczący Rady Etyki Mediów Ryszard Bańkowicz nie ma jednak wątpliwości: "doszło do naruszenia zasady szacunku i tolerancji, nakazującej poszanowanie ludzkiej godności, dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia – a sprawcą wykroczenia przeciwko dziennikarskiej etyce zawodowej jest Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin, bo to on ujawnił fakty umożliwiające identyfikację skrzywdzonych przez pedofila dzieci". – Nie mamy złudzeń, że wszystko, co stało się pod koniec roku, było starannie zaplanowaną akcją. Odwetem za to, co zrobiła Magda. Próbą uderzenia w nią oraz w Platformę – opowiada dziś "Newsweekowi" osoba zbliżona do rodziny Magdaleny Filiks. Kim jest Duklanowski? Z opublikowanych w ostatnich dniach tekstów wyłania się postać człowieka z jednej strony głęboko religijnego, z drugiej zaś bezwzględnie wykorzystującego media do atakowania przeciwników PiS, głównie z PO. Senatorowi Stanisławowi Gawłowskiemu zarzucał wynajęcie mieszkania prostytutce, marszałkowi Tomaszowi Grodzkiemu, który jest chirurgiem, przyjmowanie łapówek za operacje. Obaj politycy pozwali Duklanowskiego i wygrali w sądzie. Jak przypomniała "Gazeta Wyborcza", dwa dni przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Duklanowski opublikował na stronie Radia Szczecin tekst "Nitras należy do gangu morderców stoczni. Jest niepełnosprawny intelektualnie". Sąd nakazał przeprosiny. Taki styl wypracowywał przez lata. W 2011 r., po pierwszym epizodzie w Radiu Szczecin, z którego odszedł – jak twierdzi "Wyborcza" – po zmanipulowaniu konferencji prasowej prezydenta Szczecina, rozpoczął mniej znaną działalność. Zakładał lokalne tygodniki w powiatowych miastach Pomorza Zachodniego, które na cel brały m.in. burmistrzów związanych z rządzącą wówczas PO i PSL. Miały nowoczesny layout, tabloidowy styl, oprócz lokalnej polityki, tematów interwencyjnych sporo było tematyki kościelnej. Duklanowski był w jednej osobie wydawcą, naczelnym i dziennikarzem. Siedzibę firmy ulokował w podszczecińskich Pyrzycach w budynku, cztery pokoje od biura powiatowego PiS. Mieściła się tam też redakcja jednej z jego gazet "Tygodnika Pyrzyckiego". To właśnie w nich doskonalił metody, które później wykorzystał w sprawach polityków PO. Opisała je w rozmowie z OKO.press Katarzyna Świerczyńska, która pracowała z nim w dwóch tytułach. "Gdy bohaterem tekstu był poseł SLD Stanisław Kopeć, Tomek kazał wybierać najbrzydsze jego zdjęcie i powiększać tak, by ten człowiek wyglądał na okładce monstrualnie" – opowiadała dziennikarka. Inną osobę kazał fotografować z jak najbliższej odległości na zebraniu spółdzielni mieszkaniowej. "Zobaczysz, że nerwowo nie wytrzyma" – miał powiedzieć. I kobieta w końcu uderzyła dziennikarkę torebką. *CIĄG DALSZY W KOMENTARZACH*

"Liczymy na ostateczne rozwiązanie". Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy włącza się w proces Justyny Wydrzyńskiej
**Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich przesłało swoją opinię o szkodliwości działania Aborcyjnego Dream Teamu do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie Wydrzyńskiej. Lekarze liczą na skazanie aktywistki.** Kolejna rozprawa Justyny Wydrzyńskiej zaplanowana jest na 14 marca. Działaczce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za przekazanie tabletek poronnych innej kobiecie, co według prokuratury jest - zakazanym w prawie - pomocnictwem w aborcji. Proces Wydrzyńskiej może być przełomem w dyskusji o tym, co jest, a co nie jest pomocą w aborcji. Zwolennicy liberalizacji dostępu do aborcji obawiają się, że skazanie aktywistki zabetonuje Polkom dostęp do niej. Przeciwnicy właśnie na to liczą. Kilka dni temu pisaliśmy w "Wyborczej" o oświadczeniu Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, które wystosowało list do prokuratury z apelem o skuteczne ściganie organizacji feministycznych takich jak ADT, które informują Polki o możliwościach przerwania ciąży. Ale na tym nie poprzestali. - Stowarzyszenie przesłało swoją opinię do sądu, w którym toczy się rozprawa przeciwko Justynie. Lekarze zaznaczyli w niej, że nasza działalność utrudnia im opiekę nad pacjentkami - mówi "Wyborczej" Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. W dokumencie przesłanym do Wydziału Karnego Sądu Okręgowego Warszawa-Praga medycy napisali m.in.: "liczymy na ostateczne rozwiązanie w tej sprawie, które będzie chronić życie dzieci i zdrowie ich matek". Przedstawiciele KSLP byli obecni na ostatniej rozprawie Wydrzyńskiej i pojawią się na kolejnej. - Ordo Iuris będzie wnioskowało, by podczas procesu wysłuchany został Bohdan Chazan. Spodziewamy się ataku na nas - mówi Broniarczyk. Chazan to profesor ginekologii i położnictwa związany z Katolickim Stowarzyszeniem Lekarzy Polskich, który po latach wykonywania zabiegów przerywania ciąży w czasach komuny zaczął gorliwie wspierać zwolenników zakazu aborcji, a pacjentkom ze skierowaniem na zabieg ze względu na ciężkie wady płodu, odmawiał pomocy. Dziś jest wpływowym działaczem tego środowiska. # Powszechny strach przed prokuratorem Aktywistki ADT mówią nam, że w czasie procesu mogą liczyć na wsparcie międzynarodowych organizacji lekarskich (m.in. Międzynarodowa Federacja Ginekologii i Położnictwa wysłała do sądu list z żądaniem wycofania zarzutów wobec Wydrzyńskiej), podczas gdy polscy ginekolodzy milczą. - Nie widzę specjalnej różnicy między lekarzami z tego katolickiego stowarzyszenia a pozostałymi. Większość z nich ma bardzo małą wiedzę o aborcji farmakologicznej, zdarza się, że wprowadzają pacjentki w błąd na temat dawkowania pigułek aborcyjnych. Nie chcą im pomóc, a do tego często przestrzegają kobiety, by nie zwracały się po pomoc do nas. Do tego dochodzi powszechny strach lekarzy przed prokuratorem, w efekcie którego Polki muszą radzić sobie same - mówi Natalia Broniarczyk. Zwraca też uwagę, że aborcja farmakologiczna staje się coraz łatwiej dostępna w Europie i coraz częściej odbywa się w domach, nie szpitalach. Np. w Wielkiej Brytanii pacjentki składają zamówienie na tabletki w przychodni. Otrzymują je w ciągu kilku dni, w razie potrzeby mogą też liczyć na pomoc położnej. - Takie podejście zgodne jest z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia, która stoi na stanowisku, że dostęp do aborcji musi być łatwiejszy, a lekarze nie mogą tworzyć barier. W tym kontekście jasne jest, że działalność ADT i innych grup pomocowych jest niezbędna, by redukować szkody wyrządzane przez polską ustawę antyaborcyjną - dodaje aktywistka. # Kaja Godek robi listę aborterów W przyszłym tygodniu Sejm ma się zająć obywatelskim projektem ustawy "Aborcja to zabójstwo" przygotowanego przez fundację Życie i Rodzina Kai Godek. Przewiduje on dwa lata więzienia za informowanie o tym, jak i gdzie można dokonać aborcji, i osiem lat za namawianie do aborcji w późnej ciąży. Gdyby wszedł w życie, działalność ADT i innych organizacji byłaby niemożliwa, a mówienie czy pisanie o aborcji byłoby zakazane. Rzecznik PiS Rafał Bochenek zadeklarował, że projekt zostanie odrzucony w pierwszym czytaniu. - Nie mamy z nim nic wspólnego - zapewniał w rozmowie z dziennikarzami. Kaja Godek już na to zareagowała. Jej fundacja Życie i Rodzina uruchomiła stronę SejmBezAborterow.pl, na której po głosowaniu znajdą się nazwiska wszystkich tych posłów, którzy będą za odrzuceniem projektu. Ma temu towarzyszyć akcja terenowa przed biurami parlamentarzystów. Koszt działań fundacja oszacowała na 70 tys. zł. - Na posłów, którzy zagłosują przeciwko projektowi, nie warto głosować w najbliższych wyborach - mówi Kaja Godek na nagraniu wideo. Natalia Broniarczyk: - Godek specjalnie wróciła z tym projektem, aby pokazać, że PiS wcale nie jest sojusznikiem w walce o całkowity zakaz aborcji. Znacznie bliżej jej do Konfederacji. Walczy o 8 proc. elektoratu, które popiera dalszą kryminalizację aborcji. Myślę, że realizuje w ten sposób swój plan polityczny. Nie zdziwię się, jeśli wystartuje w najbliższych wyborach.

To już ten czas w roku, gdy wszelakie pseudosojusznictwo, politykierstwo i pospolite libkostwo wychyla się ze swych nor w poszukiwaniu darmowych punktów wyborczych. Jak co wybory myślą, że wystarczy queerom rzucić jakiś ochłap, obietnicę, że być może w tej kadencji nie spuścimy waszych praw w kiblu, nie dopuścimy do kolejnych samobójstw, samookaleczeń, łaskawie pozwolimy wam godnie żyć. Ale potem - jak to się mogło stać? - przychodzą Ważniejsze Sprawy [trademark] oraz Nie-W-Tej-Kadencji sp. z.o.o. i jesteśmy spuszczane na drzewo. To, o czym mówimy, we własnym imieniu, nierzadko jest ignorowane. Ewentualnie łaskawie wrzuca się nasze słowa o naszych problemach i postulatach, ale koniecznie okraszone komentarzem Ważnej Persony. Dopiero wtedy nasze zdanie ma prawo zaistnieć w przestrzeni publicznej. Odpowiednio zmoderowane i zaakceptowane przez kolegia redakcyjne oraz grono polityków czy tzw. "sojuszniczek", które przecież chcą dobrze, ALE. Ludzie nie są gotowi, nie zrozumieją, trzeba odsunąć pewną partię od władzy... No ale co by nie było, nagle nasze problemy są arcyważne i arcyciekawe. Gotowi sypać obietnicami, robić sobie focie na paradach (a potem spierdalać gdzie pieprz i wanilia rośnie, gdy ludzie walczą z pogromobusami), ale w międzyczasie ze swoją armią wiecznie ugrzeczniający, że za ostro, że tak protestować nie wolno, że to "niecywilizowane" (antropologia się w kieszeni otwiera), że nie wolno przeklinać i brzydko krzyczeć, bo przez nas pewna partia wygra wybory. Nasz krzyk ma wiele wymiarów. To krzyk rozpaczy, gdy giną kolejne nasze przyjaciółki i przyjaciele, osoby koleżeńskie, nasze queerowe rodzeństwo. Rozdziera nas gorycz i wściekłość po zamordowaniu naszej siostry, Brianny Ghey, wymazywanej przez media przez swą transpłciowość. Krzyczymy z bezsilności, w akcie solidarności, kiedy osoby, które "łamią prawo" (które nie chroni nas, tylko naszych oprawców), są sądzone. Krzyczymy wreszcie z wkurwu, bo mamy dość. Mamy dość bycia jebanym tokenem od święta, zwłaszcza "święta demokracji", do którego można się odwołać, rzucić kolejną gównoobietnicę, cyknąć sobie z nami fotkę i udawać wielce sojuszników. A co się dzieje, kiedy otworzymy usta i zaczniemy protestować? Poza tym, że oczywiście "dla naszego dobra" odzywają się ludzie wyrywający nam platformę i tłumaczący, jak mamy protestować i na kogo głosować? Tokenizacja. Cholernie podstępne zjawisko. Coś, co zrobił rednacz cisgej pe el (z jakiegoś powodu nadal dostępne pod domeną queer pe el), kiedy społeczność trans zbuntowała się przeciwko publikacji na portalu "queerowym" wywiadu z transfobką. Oliwa "wystawił" Lalkę Podobińską i Annę Grodzką - dwie ważne dla transowej społeczności osoby. Próbował przeciwstawić "stare wyjadaczki" tym rozwrzeszczanym queerom. Nasza społeczność jest jednak sprytniejsza i uznała, że szacunek do Lalki i Anny nie sprawia, że zgadzamy się we wszystkim, mamy tu odmienne zdanie, a rednacz Oliwa to konserwatywny dupek, który banuje transów za pisanie o zdaniu społeczności trans. W przestrzeni publicznej możemy obserwować takie zjawisko częściej. A to jakaś organizacja niby tęczowa, co to otwarcie wspiera konserwatywną partię albo się jej podlizuje, a to partie wykorzystujące gorące serca działających osób i próbujące przekuć je w tokeny. Patrzcie, ten gej, ta lesbijka, ta osoba trans nas popierają! Widzisz? To my jesteśmy ci dobrzy! A potem musimy organizować na marszach równości bloki antykapitalistyczne, apartyjne i bezmłodzieżówkowe, próbując w "swoje święto" wyrwać i odzyskać choć trochę platformy dla nas, dla naszych postulatów, dla naszych uczuć, bo na te nie ma miejsca, w przeciwieństwie do platform i flag korporacji, partii czy limuzyny prawicowej polityczki. Kiedy widzicie, że coś jest "o was" lub "dla was", nie bójcie się pytać i drapać za szczegółami. Czy wydarzenie queerowe robią queery? Czy o osobach trans będą mówić osoby trans? Czy to naprawdę wydarzenie dla nas, czy akcja dla mediów, partii czy jakiejś liberalnej organizacji? I nie, nie jest to "rozwalanie społeczności" ani "niszczenie inicjatyw". Nic o nas bez nas. To my tworzymy tę społeczność. To my nawzajem pomagamy sobie, zrzucamy się na operacje, hormony, na czynsze, na żyćko, na kebsa czy kawkę, bo ludzie mają swoje potrzeby, ale też i prawo do przyjemności. To my wyciągamy do siebie ręce, przytulając się i paląc świece naszym zmarłym bliskim, to my stajemy za sobą, kwitniemy w kotłach, świerkniemy pod sądami w naszych sprawach. Nie zasługujemy na to, by być kolejnym punktem "do odhaczenia", "dla świętego spokoju", by być kolejnym punktem pustych obietnic, byle komuś wpadł głos więcej. Zasługujemy na godne, bezpieczne życie. Wolne od kapitalizmu oraz od kapitalizacji naszych postulatów przez różne partie i organizacje. Pisane przez nas, przeżywane tak, jak czujemy i tego chcemy. Zasługujemy, by mówić same o swoich potrzebach, problemach i postulatach - bez pośredników, bez komentarza Ważnej Persony obok, bez bycia spychanymi jako "idpol" czy "temat zastępczy". NIC O NAS BEZ NAS! 🏳️‍⚧️🏳️‍🌈🏴

cross-postowane z: https://szmer.info/post/254885 > Nie dowierzamy w to, co się odwala ws. płodu w ściekach. > > Historia zaczyna się tak: pracownicy oczyszczalni znajdują płód i... powiadamiają organy ścigania. Zaczyna się namierzanie, skąd płód spuszczono, badania genetyczne, żeby ustalić płeć płodu. Po co? > > Oficjalna wersja: żeby sprawdzić, czy nikt nie zmusił (w domyśle) kobiety do przerwania ciąży. Paradne! W kraju, w którym nawet z ochłapów legalnych przesłanek nie można przerwać ciąży, a czternastolatka po w ciąży jest odsyłana z kwitkiem w całym województwie, bo klaunom w fartuchach "zabrania" jakaś "klauzula sumienia"! > > Osoby w ciążach roniły, ronią i będą ronić. Naturalnie, bez wiedzy o tym, że są w ciąży (i tak się zdarza!) lub robiąc sobie CAŁKOWICIE LEGALNE ABORCJE w domu. Angażowanie w każdy jeden płód organów ścigania to piętnowanie naszej płodności i tego, co się dookoła niej dzieje, wszystko w imię rzekomej troski, czy ktoś komuś nie kazał poronić. > > W ogóle bezczelne jest to w świetle faktu, że jeśli osoba poroni i będzie chciała pochować płód, uzyskać zasiłek pogrzebowy i urlop, to za badania genetyczne musi zapłacić z własnej kieszeni. Nagle nie ma mediów, nie ma durnych organów jeszcze durniejszego państwa. > > Rządowe i prawackie szczekaczki bez oczekiwań, ale serio, ePoznań/WTK? Co kilka godzin aktualizacja: TO BYŁ CHŁOPIEC! A NIE, TO BYŁA JEDNAK DZIEWCZYNKA! MAKABRYCZNE ODKRYCIE! UDAŁO SIĘ WYTYPOWAĆ KOBIETĘ! > > I z całej tej jebanej nagonki kobieta sama się zgłosiła na komendę. I PO CO TO WSZYSTKO? Żeby dodatkowo ją traumatyzować? Żeby zgłosiła się sama w lęku, że uzbrojeni pałarze mogą jej wbić na chatę, bo śmiała spuścić płód w kiblu, a to wszystko "w trosce o to, czy ktoś jej nie zmusił do przerwania ciąży"? > > Brawo, lolne media. Jesteście dnem. Gonicie za sensacją, podsycając lęk w osobach mogących zajść w ciąże. Każdy cholerny płód teraz będzie tematem artykułów? W IMIĘ CZEGO?! > > To nie jest troska, jeśli się angażuje cały aparat represyjny do ustalenia, jakiej płci jest płód i skąd spłynął. To nie jest troska, jeśli media podsycają moralną panikę. > > Dodatkowo panika nakręcona przez media sprawiła, że na kobietę spłynęły groźby i życzenia samych krzywd, w tym długoletniego więzienia. Za to, że poroniła. > > PRZERWANIE WŁASNEJ CIĄŻY JEST LEGALNE! POTRZEBUJESZ ABORCJI? 22 29 22 597 - ABORCJA BEZ GRANIC > > TWOJE PRAWA W SZPITALU SĄ ŁAMANE? JESTEŚ W CIĄŻY I CZUJESZ, ŻE TWOJE ŻYCIE I ZDROWIE SĄ ZAGROŻONE? 501 694 202 - FEDERA
3

Nie dowierzamy w to, co się odwala ws. płodu w ściekach. Historia zaczyna się tak: pracownicy oczyszczalni znajdują płód i... powiadamiają organy ścigania. Zaczyna się namierzanie, skąd płód spuszczono, badania genetyczne, żeby ustalić płeć płodu. Po co? Oficjalna wersja: żeby sprawdzić, czy nikt nie zmusił (w domyśle) kobiety do przerwania ciąży. Paradne! W kraju, w którym nawet z ochłapów legalnych przesłanek nie można przerwać ciąży, a czternastolatka po w ciąży jest odsyłana z kwitkiem w całym województwie, bo klaunom w fartuchach "zabrania" jakaś "klauzula sumienia"! Osoby w ciążach roniły, ronią i będą ronić. Naturalnie, bez wiedzy o tym, że są w ciąży (i tak się zdarza!) lub robiąc sobie CAŁKOWICIE LEGALNE ABORCJE w domu. Angażowanie w każdy jeden płód organów ścigania to piętnowanie naszej płodności i tego, co się dookoła niej dzieje, wszystko w imię rzekomej troski, czy ktoś komuś nie kazał poronić. W ogóle bezczelne jest to w świetle faktu, że jeśli osoba poroni i będzie chciała pochować płód, uzyskać zasiłek pogrzebowy i urlop, to za badania genetyczne musi zapłacić z własnej kieszeni. Nagle nie ma mediów, nie ma durnych organów jeszcze durniejszego państwa. Rządowe i prawackie szczekaczki bez oczekiwań, ale serio, ePoznań/WTK? Co kilka godzin aktualizacja: TO BYŁ CHŁOPIEC! A NIE, TO BYŁA JEDNAK DZIEWCZYNKA! MAKABRYCZNE ODKRYCIE! UDAŁO SIĘ WYTYPOWAĆ KOBIETĘ! I z całej tej jebanej nagonki kobieta sama się zgłosiła na komendę. I PO CO TO WSZYSTKO? Żeby dodatkowo ją traumatyzować? Żeby zgłosiła się sama w lęku, że uzbrojeni pałarze mogą jej wbić na chatę, bo śmiała spuścić płód w kiblu, a to wszystko "w trosce o to, czy ktoś jej nie zmusił do przerwania ciąży"? Brawo, lolne media. Jesteście dnem. Gonicie za sensacją, podsycając lęk w osobach mogących zajść w ciąże. Każdy cholerny płód teraz będzie tematem artykułów? W IMIĘ CZEGO?! To nie jest troska, jeśli się angażuje cały aparat represyjny do ustalenia, jakiej płci jest płód i skąd spłynął. To nie jest troska, jeśli media podsycają moralną panikę. Dodatkowo panika nakręcona przez media sprawiła, że na kobietę spłynęły groźby i życzenia samych krzywd, w tym długoletniego więzienia. Za to, że poroniła. PRZERWANIE WŁASNEJ CIĄŻY JEST LEGALNE! POTRZEBUJESZ ABORCJI? 22 29 22 597 - ABORCJA BEZ GRANIC TWOJE PRAWA W SZPITALU SĄ ŁAMANE? JESTEŚ W CIĄŻY I CZUJESZ, ŻE TWOJE ŻYCIE I ZDROWIE SĄ ZAGROŻONE? 501 694 202 - FEDERA

Poznańska opozycja oddaje pole faszystom [FAKT]
Zaprawdę opozycję tę skrajna prawica w paczce chipsów wylosowała. Bardziej nieudolnych polityków, tak łasych na kasę i stołki, tak wycierających sobie gęby "demokracją", "pluralizmem" czy "praworządnością" nie mogła sobie wymarzyć. --- We wtorek, 24 stycznia, w Poznaniu głosowana będzie uchwała "krajobrazowa". De facto jest to jedno wielkie zezwolenie na zawłaszczanie przestrzeni miasta przez MTP, czyli spółkę prawa handlowego. Nie, nie miejską. Przez spółkę, która będzie miała monopol na przestrzeń reklamową. Znikną słupy ogłoszeniowe dla mieszkanek i mieszkańców, a jeden cymbał z drugim i trzecim nie widzą w ogóle konieczności ukarania właścicieli nielegalnych reklam. To ciężkie miliony publicznej kasy! --- Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w końcu to KO rządzi miastem, więc kto naturalnie jest w opozycji do nich? No właśnie. Zapytacie: a ruchy miejskie, może lewica? Odpowiadamy - otóż nie! Radna Owsianna z Lewicy w czasie obrad komisji była na zagranicznych wakacjach, radni KO głosowali za tym bublem, część KO czy "niezależnych" z "ruchów miejskich" się wstrzymała... W ostatnim etapie konsultacji społecznych złożono aż 110 uwag. Wiecie, ile z nich uwzględniono? ZERO. Żadnego czekania na ostateczne papiery z NIK, żadnego rozliczania dotychczasowych reklam. Lakoniczne stwierdzenia, że "uchwała nie jest pisana pod MTP" brzmią co najmniej śmiesznie. No i siłą rzeczy zrobił się młyn na propagandową wodę PiS-u, "reżimówek" typu Radio Poznań czy TVP, a "wolne media" przycichły. To patologiczna sytuacja. --- Zwłaszcza dla lewicy sytuacja w Poznaniu to szansa na pokazanie się, na zaznaczenie przywiązania (chyba że go brak) do głosów mieszkanek i mieszkańców, to są darmowe punkty, po które wystarczy się schylić. Przecież patologiczne nawarstwienie remontów, niegospodarność władz czy jej aroganckie podejście aż się prosi o kampanię wychodzącą naprzeciw zmęczonym, wkurzonym ludziom. A tu klops. Lewica nie jest zainteresowana Poznaniem, nie jest zainteresowana tym, co dzieje się z rynkiem patoreklamy w mieście, nie jest zainteresowana zasiadywaniem działek przez słupy czy odrzucaniem głosów ludzi tu mieszkających. I tę sytuację wykorzystują politycy skrajnej prawicy (nazywajmy rzeczy po imieniu) czy wręcz faszyści ubrani w dziennikarskie piórka. Oczywiście, że mają w tym swój brudny interes, bo chodzi o dowalanie "postępowej" KO i pchanie polityków PiS jako tych dobrych, ale przy braku silnych głosów krytyki z innych skrzydeł siłą rzeczy monopolizują temat, jeśli chodzi o politykę. I to jest koszmar. Lewica po prostu oddaje pole tym, którzy depczą po godności i prawach tak wielu z nas. I nie budzi to w nikim przy stołkach głębszej refleksji. Bo kto miałby się zreflektować, może prezes ZKZL, który portierkom i portierom wisi grubo ponad 200 tys. złotych zaległych pensji? --- Osoby mieszkające w Poznaniu zwyczajnie nie zasługują, by być tematem dla prawicowej tuby propagandowej. Naprawdę gówno nas obchodzi, że AMS to "wydawca Gazety Wyborczej", waszej ulubionej chyba, sądząc po tym, ile czasu skrajna prawica jej poświęca. Temat przestrzeni i jej monopolizacja przez MTP i AMS powinien być wzięty na poważnie przez siły lewicowe, bo z każdym takim tematem, gdzie się odpuszcza, wpychają się faszole. I potem próbują budować na tym "wiarygodność", bo "punktują nadużycia władzy". A potem jako "wiarygodni" będą szczuli na mniejszości i grupy dyskryminowane. Tu chodzi o naszą wspólną przestrzeń życiową, o nasze miasto, o nasze fyrtle. Tego się po prostu faszolkom za bezcen nie oddaje. Nie po to były piękne napisy pod adresem TVP, Radia Poznań i pewnego dziennikarza, żeby teraz pozwalać im na budowanie wizerunku na krzywdzie całego miasta.

Na samym wstępie sygnalizujemy, że odwołany przez rektora UW wykład Hanny Machińskiej finalnie został przywrócony i się odbył. Wszystko to jednak śmierdzi na kilometr kolesiostwem, urażonym smalczym ego i pogardą dla pracy Hanny Machińskiej. --- Końcówka ubiegłego, niemiłościwie nam dwanaście miesięcy trwającego 2022 roku i początek tego roku upływają pod znakiem pogardy dla praw człowieka w Polsce. I nie byłoby to niestety nic dziwnego, gdyby nie fakt, że antyprawnoczłowiecze zmiany zaszły... w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. W grudniu gruchnęła wieść, że Hanna Machińska, zastępczyni RPO jeszcze od czasów Bodnara, niestrudzenie pomagająca uchodźcom, represjonowanym i dręczonym przez władze i służby, z końcem 2022 roku traci stanowisko. Na jej miejsce wskoczył zaś kolega Wiącka z UW, zajmujący się... prawem wyznaniowym. --- Na antenie TOK FM Hanna Machińska opowiedziała o tym, jak została zwolniona z BRPO. Była w trakcie szkolenia prowadzonego przez Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Musiała je opuścić z powodu "pilnego wezwania". Na miejscu Wiącek najpierw jej nasłodził, a potem pokazał informację o jej zwolnienie. "To odbyło się nagle, bez podania przyczyn. Jeżeli chodzi o czas i formę, kompletnie nie jestem w stanie tego zrozumieć. Rozstanie się, z każdym pracownikiem, wymaga zupełnie innego nastawienia" - tak sprawę skomentowała Machińska. Kolejnym niepokojącym sygnałem był fakt, że jednym w powodów dymisji ma być przeprofilowanie działalności BRPO na... naukowo-badawcze! W skrócie: BRPO i Wiącek na jego czele wolą post factum reagować na łamanie praw człowieka, "badać", wydawać mdłe komunikaty, a ludzie niech sobie radzą sami. Ważniejszy jest kumpel od prawa wyznaniowego. --- Nie pomogły prośby, apele, petycje. Ponad wszelkimi podziałami ramię w ramię stanęły różne organizacje, w tym nasza. Wiącek nie dość, że nie zgodził się przy kamerach porozmawiać z obywatelami (!), to na dodatek całkowicie olał wolę i prośby ludzi, których ma reprezentować. A wiecie, dlaczego? Bo może. Wiącek może się zasłonić "demokracją", "niezależnością" czy innym wyświechtanym pustosłowiem, a ludzie to prędzej czy później zaakceptują. Żaba się ugotowała. --- Podczas kiedy okazuje się, że peak libkowych krzyków to książka z podziękowaniami dla Hanny Machińskiej (sam gest dobry, ale wkurza brak dalszego nacisku i protestów), kolejny koleś z UW postanowił publicznie narobić na byłą zastępczynię RPO, nagle odwołując jej wykład. Oczywiście "z przyczyn technicznych". Alojzy Nowak, rektor UW, to jawnie pupilek partii rządzącej. Pisana jest pod niego ustawa, żeby mógł kolejną kadencję kandydować na stanowisko rektora, a co do spółek, o ludzie! Nowak jest m. in. w radach nadzorczych Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, członkiem prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju, rozdziela nagrody w konkursach organizowanych przez Narodowy Bank Polski. Sama Hanna Machińska o odwołaniu swojego wykładu dowiedziała się... od znajomych! Rektor UW nie raczył jej poinformować za pośrednictwem uczelnianych organów. A wiecie, dlaczego tak się stało? Bo taki Alojzy Nowak z kolei schowa się za pustosłowiem "niezależności uczelni" czy "apolityczności". Żaba się ugotowała, ludzie chwilę się podenerwują i to zaakceptują. --- Nie od dziś ani nie od wczoraj wiadomo, że Hanna Machińska "zalazła za skórę" bezkompromisową obroną praw człowieka, w tym na granicy polsko-białoruskiej - to temat, który nawet opozycja podobnoż prawnoczłowiecza porzuciła lub traktuje pobieżnie, żeby nie oberwać za "propagandę Kremla". W swych działaniach "Machina" - bo tak zwą ją osoby, z którymi działa na rzecz poszanowania praw człowieka - jako zastępczyni RPO była samodzielna, bezkompromisowa, nieugięta. I stała się solą w oku kolesi, którzy chcieliby brać pieniążki, rozkładać rączki i chować się przed wkurzonymi ludźmi za kordonami pałarzy. --- I takie Nowaki i Wiącki będą nam układały kraj, jeśli będziemy im na to pozwalać i nabierać się na pustosłowia o "demokracji", "praworządności", "niezależności" i tym podobnych, które bez realnych działań są tylko hasłami do krycia dupy i nic więcej. Bagiety obstawiające BRPO są ponurym obrazkiem "rzecznika" odgradzającego się od ludzi. Jeśli nie zaczniemy się same organizować, po prostu nas przemielą. Jeśli damy się zawsze odpędzać do kolejnych i kolejnych wyborów, bo "może nasi wygrają i coś się zmieni", to będziemy ugotowani na twardo. Ludzie zamarzający na granicy, schorowani ludzie i rodziny z dziećmi wyrzucane z mieszkań, coraz większa liczba osób, których nie stać na ciepłe posiłki, pracownice wyrzucane za działalność związkową, osoby queerowe będące ofiarami nagonki, pozbawione praw do ochrony przed nienawiścią chociażby - nie będą czekać grzecznie do wyborów, aż łaskawie "coś się zmieni". --- Jedyne, czego się boi władza, ta, poprzednie czy każda następna, to wkurzeni ludzie. Po to programy szpiegujące, dozbrajanie bagierciarni, porąbana ilość pałarzy na jedną osobę protestującą i pokazowe kordony - by nas zastraszać. A jeśli nie damy się zastraszyć, to oni zaczną się bać. Możesz powiedzieć: ale to niedemokratycznie, władza nie powinna czuć zagrożenia, od tego są wybory... Nasze rodzeństwo [w+ wstaw nazwę bóstwa/boga lub ich brak], czy demokratyczne, praworządne jest to, że ludzie są torturowani na granicy, pozbawiani praw, drżą z każdym miesiącem o przeżycie? Nie dajmy się szantażować pustosłowiem. A kiedy będą protestować związki zawodowe, pracownice, opiekunowie, wyzyskiwani, oszukiwane - bądźmy. Czy to urzędniczki, czy to kierowcy i motorniczowie, czy to portierki, kasjerzy, pielęgniarze, nauczycielki - bądźmy z nimi. Wspierajmy się lokalnie, na "małą" skalę. Dbajmy o swoje sąsiedztwo, twórzmy grupki wspierających się znajomych. Każde z osobna po neoliberalnemu to się może ugryźć, ale kiedy jesteśmy razem, jesteśmy silniejsze. --- Jak z wpisu o Hannie Machińskiej i traktowaniu jej przez facecików przeszłyśmy tutaj? Ano tak. Bo być może to by się nie stało, gdyby pajac jeden z drugim mieli w głowie, że takie decyzje skończą się co najmniej całodobową okupacją ich biur.

Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi
# Wyciekł policyjny pseudo-Pegasus. Oto, co faktycznie potrafi *Cellebrite, czyli program, za który Komenda Główna Policji zapłaciła 6,5 mln zł, w całości wyciekł do sieci.* Telewizja TVN24 poinformowała w środę, 11 stycznia, że Komenda Główna Policji ogłosiła przetarg na oprogramowanie izraelskiej firmy Cellebrite.  Dwa dni później strona internetowa Enlace Hacktivista poinformowała, że zgłosił się do nich sygnalista, który przekazał dane dotyczące Cellebrite. W paczce znajduje się m.in. pełen kod źródłowy wybranych programów izraelskiej firmy, w tym np. UFED 4PC wraz z dokumentacją. **Co potrafi Cellebrite?** Umowa opiewa na 6,5 mln zł i daje trzyipółletni dostęp do czterech programów usług firmy Cellebrite. Są to: *UFED 4PC Ultimate* – program do przełamywania haseł (tekstowych, numerów PIN oraz wzorów geometrycznych), odszyfrowywania danych, odnajdywania ukrytych i usuniętych plików. Działa na komputerach, smartfonach, klasycznych telefonach komórkowych, tabletach, urządzeniach GPS, smartwatchach i innych urządzeniach. Do użycia, w odróżnieniu od Pegasusa, potrzebny jest fizyczny dostęp do urządzenia i podłączenie go kablem *UFED Cloud Analyzer* – program do zbierania i pobierania danych z usług chmurowych takich jak Facebook, Twitter, Gmail, Google Maps i innych. Do użycia tego programu nie jest potrzebny dostęp do urządzenia. Program może zbierać informacje zarówno z publicznie dostępnych źródeł (np. publiczne posty na Facebooku), jak i po wprowadzeniu danych do logowania użytkownika, a te mogą być podane dobrowolnie, wykradzione lub odczytane za pomocą programu UFED 4PC Ultimate. *UFED Premium* – program podobny do UFED 4PC Ultimate, służący do przełamywania zabezpieczeń smartfonów (zarówno z systemem Android, jak i iOS) oraz do przełamywania zabezpieczeń aplikacji i pobierania z nich danych takich jak: wiadomości z komunikatorów, e-maile, załączniki, a także usunięte treści. UFED Premium oferuje także bezpośrednią pomoc techników Cellebrite w uzyskaniu dostępu do zniszczonych lub uszkodzonych urządzeń. *Cellebrite Inspector* – program do analizowania i pozyskiwania danych z komputerów PC (zarówno Windows i Mac) takich jak: historia przeglądania internetu, pobrane pliki, ostatnie hasła wpisywane w wyszukiwarce, najchętniej odwiedzane strony internetowe, lokalizacje, zdjęcia i filmy, wiadomości, usunięte dane, podłączane USB i więcej. **Wyciekł kod Cellebrite? To nie pierwszy raz** Nie jest to pierwszy przypadek, gdy dane firmy Cellebrite wyciekły. W styczniu 2017 r. haker wykradł 900 GB danych, w których znajdowały się m.in. informacje o scenie politycznej w wybranych krajach. W lutym tego samego roku z Cellebrite wyciekły dane z informacjami o metodach uzyskiwania dostępu do telefonów Blackberry, Apple oraz z systemem Android. W sierpniu ubiegłego roku wyciekło natomiast 3,6 terabajta danych. Żaden z wycieków nie wywarł większego skutku na firmę oraz jej klientów. Nie spowodował także szerokiego dostępu hakerów i przestępców do oprogramowania Cellebrite, które mogłoby być wykorzystane w przestępstwach. Także obecny wyciek, w którym znalazł się kod źródłowy programów, prawdopodobnie do tego nie doprowadzi ze względu na to, że oprogramowanie działa na zasadach licencji, bez których jest bezużyteczne. -- Wstępna analiza tego incydentu wskazuje, że kod źródłowy dotyczy dość starych (nieaktualnych) wersji oprogramowania. Dodatkowo nie mamy potwierdzenia, że jest to ten sam rodzaj systemu, który był przedmiotem dostawy. W portfolio producenta znajduje się wiele różnych systemów, niekoniecznie opartych o ten sam kod źródłowy. Doświadczenie uczy nas, że często rewelacje, z jakimi mamy do czynienia w przestrzeni internetowej okazują się od kilku lat nieaktualne. Czekamy na oficjalny komentarz producenta - komentuje dla Wyborczej.biz Sebastian Małycha, prezes Mediarecovery, firmy, która wygrała policyjny przetarg i dostarczyła oprogramowanie Cellebrite.


# Władze UW zablokowały wykład dr Hanny Machińskiej. Była zastępczyni RPO dowiedziała się od znajomych *"Z przyczyn technicznych" - tymi słowami od czwartku biuro rektora Uniwersytetu Warszawskiego prof. Alojzego Nowaka tłumaczy osobom zaproszonym powody odwołania wykładu dr Hanny Machińskiej.* Wykład "A mury runą, runą, runą" miał się odbyć w najbliższy wtorek o godz. 17 w auli starej biblioteki UW przy Krakowskim Przedmieściu. Osoby zaproszone proszono o potwierdzenie obecności, gdy dzwoniły do rektoratu, słyszały, że wykładu nie będzie. Biuro rektoratu nie chciało nic więcej powiedzieć, niektórych odsyłało do dr Anny Modzelewskiej, rzeczniczki prasowej uczelni. Dr Hanna Machińska, odwołana w grudniu zastępczyni RPO, dowiedziała się o skasowaniu swojego wykładu w czwartkowe południe od jednej z profesorek, która zadzwoniła do rektoratu, aby potwierdzić swoją obecność. Na wykład wybierało się mnóstwo znanej warszawskiej profesury, ludzi kultury i wielbicieli serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie". – Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu dowiedziałam się o odwołaniu wykładu z przyczyn technicznych. Osoba, która organizacyjnie tym się zajmuje, też nie potrafiła mi powiedzieć, o jakie "przyczyny techniczne" chodzi. Dzwoniłam dwa razy do rektora prof. Alojzego Nowaka, wysłałam do niego SMS, przecież się znamy i się komunikujemy. Teraz nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Na ten wykład zostałam zaproszona 16 października, termin został ustalony parę tygodni później – mówi nam dr Hanna Machińska. I dodaje: – Jestem w gotowości do wygłoszenia tego wykładu, wiem, że sala jest zarezerwowana, a wszystkie przygotowania zostały ukończone. **Prof. Łętowska: Pamiętam z roku 1968, jak skończyły się takie praktyki** – Ja również wybierałam się na ten wykład i zadzwoniłam do rektoratu, aby wyjaśnić pogłoski, jakoby wykład miał być odwołany – mówi prof. Ewa Łętowska, doktor honorowy Uniwersytetu Warszawskiego. – Też usłyszałam o "przyczynach technicznych", gdy dopytywałam, o co chodzi, odesłano mnie do dr Modzelewskiej, ale nie mogłam się do niej dodzwonić. Zadzwoniłam więc drugi raz do sekretariatu rektoratu, ale nic nie wskórałam. Powiedziałam im więc, że takie działanie to rzucanie prochu na lont. I że pamiętam z roku 1968, jak się kończyły podobne praktyki na Uniwersytecie Warszawskim. Organizatorem i prowadzącym od dwóch dekad serię "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" jest prof. Piotr Węgleński, były rektor UW, członek rzeczywisty PAN, zasłużony dla polskiej nauki. Wykłady cieszyły się ogromnym powodzeniem. – Ostatni z nich, wykład prof. Andrzeja Friszke obejrzało "na żywo" kilkaset osób, a poprzez internet wiele tysięcy. Stąd byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony tym, że obecne władze rektorskie UW odwołały zamówiony przeze mnie wykład dr Hanny Machińskiej, byłej rzeczniczki praw człowieka. Ostatnio zyskała ona wielkie uznanie za swoją działalność na wschodniej granicy Polski, gdzie starała się pomóc uchodźcom przybywającym do Polski. Poprzedni rektorzy pozostawiali mi pełną swobodę w wyborze wykładowców. Sądzę, że w tej sytuacji będę zmuszony do odwołania przewidzianego na luty wykładu prof. Adama Rotfelda – mówi "Wyborczej" prof. Węgleński. Biuro prasowe UW nie chciało z nami rozmawiać, tłumacząc, że z dziennikarzami porozumiewa się za pośrednictwem maila. W chwili publikacji tego materiału nasza korespondencja trwa już dobę. Rzeczniczka (jak czytamy w biogramie dr Anny Modzelewskiej, wykłada na UW przedmioty z zakresu public relations i zarządzania wizerunkiem) nie odpowiedziała nam na wszystkie pytania. Utrzymuje, że rektor UW prof. Alojzy Nowak, widniejący na zaproszeniu na wykład jako osoba zapraszająca, nie został poinformowany nawet o planach jego organizacji. – Pan Redaktor zapewne również nie chciałby widnieć na zaproszeniach na różne wydarzenia jako zapraszający, nie będąc poinformowanym o takim fakcie – napisała nam dr Modzelewska. We wcześniejszym mailu utrzymywała, że "władze i dziekańskie oraz bezpośrednia przełożona osoby organizującej wydarzenia z cyklu »8 wykładów na Nowe Tysiąclecie« nie zostały poinformowane o wykładzie". **Kto i dlaczego odwołał wykład** Nie zadowalamy się taką odpowiedzią rzeczniczki Modzelewskiej. Do chwili publikacji tego tekstu wciąż nie znamy odpowiedzi na poniższe pytania: >> Kto zdecydował o odwołaniu wykładu i dlaczego? >> Czy w przypadku poprzednich wykładów z serii "8 wykładów na Nowe Tysiąclecie" władze UW też kazały się spowiadać prof. Piotrowi Węgleńskiemu, byłemu rektorowi UW, członkowi rzeczywistemu PAN, kogo zaprosił do wygłoszenia wykładu i dlaczego? >> Jaki problem JM prof. Alojzy Nowak widzi w tym, że jego nazwisko widniało na zaproszeniu znamienitych gości na wykład dr Hanny Machińskiej? Czy chodzi o to, że nie wiedział, czy o osobę dr Machińskiej? >> Czy JM prof. Alojzy Nowak nie zauważa żadnej niestosowności w skasowaniu w taki nieelegancki sposób zaplanowanego w październiku wykładu? >> Odwołanie dr Hanny Machińskiej z funkcji zastępczyni RPO wywołało wiele negatywnych reakcji i protestów w Polsce i za granicą ze strony uznanych autorytetów i środowisk prawniczych, akademickich, społecznych, obywatelskich. W przestrzeni publicznej pojawiło się wiele opinii doceniających niezwykłe zaangażowanie dr Machińskiej w obronę praw człowieka. W tym kontekście nagłe odwołanie wykładu stawia władze UW w bardzo niekorzystnym świetle, jakby próbowano odebrać głos dr Machińskiej, a władze UW odcinały się od dorobku zawodowego i kapitału społecznego swojej wykładowczyni. Prośba o komentarz. *Czekamy na odpowiedzi. Tymczasem nie wszyscy zachowują się jak władze UW. * W poniedziałek odbędzie się wykład dr Machińskiej w Kawiarni Naukowej (co potwierdziliśmy u organizatorów), imprezę będzie można też śledzić w internecie, m.in. na Wyborcza.pl.

cross-postowane z: https://szmer.info/post/239124 > Powiedzieć, że w Poznaniu odwala się srogi szajs, to jak nic nie powiedzieć. > > Może mało atrakcyjnie zabrzmi dla osoby czytającej, zaprzątniętej własnymi problemami (rosnącymi cenami, pensją stojącą w miejscu, podwyższanym czynszem) to, że Poznań - jak wiele polskich miast rządzonych przez tzw. opozycję, jest prywatnym folwarkiem. Raz na kilka lat łaskawie pozwala nam się zagłosować na jakiegoś bogatego typa lub bogatą typiarę, wybranych poza naszym zasięgiem. I na tym koniec. > > Nic dziwnego - mamy swoje problemy, polityczki i politycy kradną, nic nowego pod tym styczniowym, zdecydowanie zbyt gorącym słońcem. Bo co niby możemy zmienić? > > Tej, poznanianko, poznaniaku, osobo mieszkająca w tym mieście. A jeśli powiemy Ci, że to, co odwalają chociażby wyżej wymienione persony, to realne pieniądze przeciekające przez palce? > > Gołek, Jaśkowiak, Pieniążczak, Kobierski. To tylko niektóre z nazwisk uwikłanych w karuzelę stołkową toczącą się przez różne miasta Polski. Są tu także osoby odpowiedzialne za to, co dzieje się w mieście. > > Nie wiesz, o co chodzi w aferze z "uchwałą krajobrazową"? Nie ogarniasz tych liczb, które są realnym sianem przepuszczanym dobrowolnie (!) przez miasto? > > To możliwość podwyższenia marnych pensji przedszkolankom, motorniczym, kierowczyniom, personelowi w Urzędzie Miasta czy ludziom utrzymujących bimby i autobusy w stanie używalności. > > Pieniądze na podwyżki są. Tylko nie w tych kieszeniach, co trzeba. > > Jesteś codziennie okradan_ i wmawiają Ci, że "nie ma pieniędzy". > > Opozycja? Albo siedzi w kieszeniach kumpli i spółek, albo siedzi cicho. A faszole i partia rządząca krajem próbują robić z tematu trampolinę wyborczą. > > Nie jesteśmy waszym folwarkiem, waszą kampanią, nośnym tematem dla jakiegoś naziola z MW. Jesteśmy ludźmi okradanymi przez miasto. > > "Dobra, ale co ja mogę z tym zrobić? Wybory raz na parę lat..." > > Słuchaj, umówmy się tak. Kiedy następnym razem będą strajkować ludzie z budżetówki, z MPK, z Urzędu Miasta, z przedszkoli - idź ich wesprzyj. Weź jakiś transparent, nawet głupią kartkę A4. Może gwizdek, trąbkę, co tam masz. Przypomnij o tym, że te pieniądze są, tylko przepuszczane przez bogoli na stołkach. Idą na jaśkowiakowe reklamy, na promowanie Poznańskich Inwestycji Miejskich czy na blokowanie ludzi w socialach. Są w nieściąganych karach za nielegalne reklamy. > > Nie możesz przyjść? Udostępniaj informacje o protestach, namawiaj znajomych na pójście. > > Czy jedna osoba może zrobić dużo hałasu? To zależy. A dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt? > > Wspierajmy się, gdy jedna grupa strajkuje. Wspierajmy ludzi czekających na zaległe pensje, na zasłużone podwyżki. Jak się jeden do drugiego dupą odwróci, to będziemy okradane zawsze. O to chodzi władzy - każdej! - by nas skłócać. Bo jak motornicza stanie za portierem, portierka za przedszkolanką, przedszkolanka za urzędnikiem robiącym za marny grosz - nagle jest nas więcej, jesteśmy silniejsze, bardziej słyszalni. > > Po piękne odkrywanie burdelu w Poznaniu wpadajcie do Gemeli poznańskiej i Poznaniatora. Nie, to nie jest czarna magia, tylko schludnie i jasno opisywany cholerny kryminał, jaki się w tym mieście dzieje. > > I serio, wspierajmy się w tym szalonym czasie. Bo nikt za nas tego nie zrobi, a już nie pewno banda bogoli upasiona na naszych portfelach.
6

cross-postowane z: https://szmer.info/post/239124 > Powiedzieć, że w Poznaniu odwala się srogi szajs, to jak nic nie powiedzieć. > > Może mało atrakcyjnie zabrzmi dla osoby czytającej, zaprzątniętej własnymi problemami (rosnącymi cenami, pensją stojącą w miejscu, podwyższanym czynszem) to, że Poznań - jak wiele polskich miast rządzonych przez tzw. opozycję, jest prywatnym folwarkiem. Raz na kilka lat łaskawie pozwala nam się zagłosować na jakiegoś bogatego typa lub bogatą typiarę, wybranych poza naszym zasięgiem. I na tym koniec. > > Nic dziwnego - mamy swoje problemy, polityczki i politycy kradną, nic nowego pod tym styczniowym, zdecydowanie zbyt gorącym słońcem. Bo co niby możemy zmienić? > > Tej, poznanianko, poznaniaku, osobo mieszkająca w tym mieście. A jeśli powiemy Ci, że to, co odwalają chociażby wyżej wymienione persony, to realne pieniądze przeciekające przez palce? > > Gołek, Jaśkowiak, Pieniążczak, Kobierski. To tylko niektóre z nazwisk uwikłanych w karuzelę stołkową toczącą się przez różne miasta Polski. Są tu także osoby odpowiedzialne za to, co dzieje się w mieście. > > Nie wiesz, o co chodzi w aferze z "uchwałą krajobrazową"? Nie ogarniasz tych liczb, które są realnym sianem przepuszczanym dobrowolnie (!) przez miasto? > > To możliwość podwyższenia marnych pensji przedszkolankom, motorniczym, kierowczyniom, personelowi w Urzędzie Miasta czy ludziom utrzymujących bimby i autobusy w stanie używalności. > > Pieniądze na podwyżki są. Tylko nie w tych kieszeniach, co trzeba. > > Jesteś codziennie okradan_ i wmawiają Ci, że "nie ma pieniędzy". > > Opozycja? Albo siedzi w kieszeniach kumpli i spółek, albo siedzi cicho. A faszole i partia rządząca krajem próbują robić z tematu trampolinę wyborczą. > > Nie jesteśmy waszym folwarkiem, waszą kampanią, nośnym tematem dla jakiegoś naziola z MW. Jesteśmy ludźmi okradanymi przez miasto. > > "Dobra, ale co ja mogę z tym zrobić? Wybory raz na parę lat..." > > Słuchaj, umówmy się tak. Kiedy następnym razem będą strajkować ludzie z budżetówki, z MPK, z Urzędu Miasta, z przedszkoli - idź ich wesprzyj. Weź jakiś transparent, nawet głupią kartkę A4. Może gwizdek, trąbkę, co tam masz. Przypomnij o tym, że te pieniądze są, tylko przepuszczane przez bogoli na stołkach. Idą na jaśkowiakowe reklamy, na promowanie Poznańskich Inwestycji Miejskich czy na blokowanie ludzi w socialach. Są w nieściąganych karach za nielegalne reklamy. > > Nie możesz przyjść? Udostępniaj informacje o protestach, namawiaj znajomych na pójście. > > Czy jedna osoba może zrobić dużo hałasu? To zależy. A dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt? > > Wspierajmy się, gdy jedna grupa strajkuje. Wspierajmy ludzi czekających na zaległe pensje, na zasłużone podwyżki. Jak się jeden do drugiego dupą odwróci, to będziemy okradane zawsze. O to chodzi władzy - każdej! - by nas skłócać. Bo jak motornicza stanie za portierem, portierka za przedszkolanką, przedszkolanka za urzędnikiem robiącym za marny grosz - nagle jest nas więcej, jesteśmy silniejsze, bardziej słyszalni. > > Po piękne odkrywanie burdelu w Poznaniu wpadajcie do Gemeli poznańskiej i Poznaniatora. Nie, to nie jest czarna magia, tylko schludnie i jasno opisywany cholerny kryminał, jaki się w tym mieście dzieje. > > I serio, wspierajmy się w tym szalonym czasie. Bo nikt za nas tego nie zrobi, a już nie pewno banda bogoli upasiona na naszych portfelach.

Powiedzieć, że w Poznaniu odwala się srogi szajs, to jak nic nie powiedzieć. Może mało atrakcyjnie zabrzmi dla osoby czytającej, zaprzątniętej własnymi problemami (rosnącymi cenami, pensją stojącą w miejscu, podwyższanym czynszem) to, że Poznań - jak wiele polskich miast rządzonych przez tzw. opozycję, jest prywatnym folwarkiem. Raz na kilka lat łaskawie pozwala nam się zagłosować na jakiegoś bogatego typa lub bogatą typiarę, wybranych poza naszym zasięgiem. I na tym koniec. Nic dziwnego - mamy swoje problemy, polityczki i politycy kradną, nic nowego pod tym styczniowym, zdecydowanie zbyt gorącym słońcem. Bo co niby możemy zmienić? Tej, poznanianko, poznaniaku, osobo mieszkająca w tym mieście. A jeśli powiemy Ci, że to, co odwalają chociażby wyżej wymienione persony, to realne pieniądze przeciekające przez palce? Gołek, Jaśkowiak, Pieniążczak, Kobierski. To tylko niektóre z nazwisk uwikłanych w karuzelę stołkową toczącą się przez różne miasta Polski. Są tu także osoby odpowiedzialne za to, co dzieje się w mieście. Nie wiesz, o co chodzi w aferze z "uchwałą krajobrazową"? Nie ogarniasz tych liczb, które są realnym sianem przepuszczanym dobrowolnie (!) przez miasto? To możliwość podwyższenia marnych pensji przedszkolankom, motorniczym, kierowczyniom, personelowi w Urzędzie Miasta czy ludziom utrzymujących bimby i autobusy w stanie używalności. Pieniądze na podwyżki są. Tylko nie w tych kieszeniach, co trzeba. Jesteś codziennie okradan_ i wmawiają Ci, że "nie ma pieniędzy". Opozycja? Albo siedzi w kieszeniach kumpli i spółek, albo siedzi cicho. A faszole i partia rządząca krajem próbują robić z tematu trampolinę wyborczą. Nie jesteśmy waszym folwarkiem, waszą kampanią, nośnym tematem dla jakiegoś naziola z MW. Jesteśmy ludźmi okradanymi przez miasto. "Dobra, ale co ja mogę z tym zrobić? Wybory raz na parę lat..." Słuchaj, umówmy się tak. Kiedy następnym razem będą strajkować ludzie z budżetówki, z MPK, z Urzędu Miasta, z przedszkoli - idź ich wesprzyj. Weź jakiś transparent, nawet głupią kartkę A4. Może gwizdek, trąbkę, co tam masz. Przypomnij o tym, że te pieniądze są, tylko przepuszczane przez bogoli na stołkach. Idą na jaśkowiakowe reklamy, na promowanie Poznańskich Inwestycji Miejskich czy na blokowanie ludzi w socialach. Są w nieściąganych karach za nielegalne reklamy. Nie możesz przyjść? Udostępniaj informacje o protestach, namawiaj znajomych na pójście. Czy jedna osoba może zrobić dużo hałasu? To zależy. A dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt? Wspierajmy się, gdy jedna grupa strajkuje. Wspierajmy ludzi czekających na zaległe pensje, na zasłużone podwyżki. Jak się jeden do drugiego dupą odwróci, to będziemy okradane zawsze. O to chodzi władzy - każdej! - by nas skłócać. Bo jak motornicza stanie za portierem, portierka za przedszkolanką, przedszkolanka za urzędnikiem robiącym za marny grosz - nagle jest nas więcej, jesteśmy silniejsze, bardziej słyszalni. Po piękne odkrywanie burdelu w Poznaniu wpadajcie do Gemeli poznańskiej i Poznaniatora. Nie, to nie jest czarna magia, tylko schludnie i jasno opisywany cholerny kryminał, jaki się w tym mieście dzieje. I serio, wspierajmy się w tym szalonym czasie. Bo nikt za nas tego nie zrobi, a już nie pewno banda bogoli upasiona na naszych portfelach.
5

[POZNAŃ] Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm
cross-postowane z: https://szmer.info/post/238546 > # Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm > > *Konflikt w poznańskim szpitalu nie gaśnie. - Tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by firma zatrudniająca męża pani dyrektor mogła pracować w lepszych warunkach - twierdzą ginekolodzy.* > > Szpital Miejski im. Franciszka Raszei - za zgodą miasta i rady społecznej - planuje w styczniu zamknąć 19- łóżkowy pododdział patologii ciąży. Pracę straci dziesięć położnych.  > > Elżbieta Wrzesińska-Żak, dyrektorka szpitala im. Franciszka Raszei: - Do zmian zmusza nas trudna sytuacja w położnictwie. Liczba hospitalizacji na pododdziale patologii ciąży od lat spada. To przekłada się na niski wskaźnik wykorzystania łóżek, który wynosi obecnie raptem 40-50 proc.  > > **Szpital im. Raszei. Porodówka w opałach** > > Patologia ciąży to część ośrodka ginekologiczno-położniczego. W Raszei mieści się jedna z najlepszych i największych porodówek w regionie. W rankingu fundacji Rodzić po Ludzku szpital zajmuje bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Jest najlepiej oceniany przez pacjentki. Po decyzji dyrekcji wrze w poznańskim środowisku medycznym. > > Szpital zapewnia, że nadal będzie leczyć kobiety z powikłaniami ciąży, tylko w innym miejscu: na oddziale ginekologiczno-położniczym, który zdaniem dyrekcji również ma problemy z obłożeniem. Lekarze twierdzą jednak, że ginekologia jest na to za mała (liczy 20 łóżek ginekologicznych, 18 położniczych oraz siedem pooperacyjnych).   > > W środę 11 stycznia ginekolodzy wysłali list m.in. do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i Wielkopolskiej Izby Lekarskiej z prośbą o pomoc. Alarmują, że w szpitalu pogorszy się komfort leczenia. Dla części kobiet, którym grozi utrata ciąży, w ogóle nie będzie miejsca. Inne będą musiały leżeć w jednych salach z pacjentkami po porodach albo po poronieniach.  > > Ginekolodzy podkreślają, że szpital im. Raszei jako jedyny w Poznaniu odnotował w ubiegłym roku wzrost liczby porodów. W 2021 roku urodziło się tu 1948 dzieci. W 2022 - 1996 dzieci. > > "Wypracowana wysoka jakość opieki okołoporodowej potwierdzana jest rokrocznie w rankingach Fundacji Rodzić po Ludzku, gdzie pacjentki oceniają naszą jednostkę jako najlepszą poznańską porodówkę, przyjazną i bezpieczną dla matki i dziecka" - piszą ginekolodzy. > > I dodają: "Pododdział patologii ciąży w naszym szpitalu jest podstawowym zapleczem dla bloku porodowego i zapewnia ruch pacjentek. Biorąc te wszystkie wyżej wymienione fakty pod uwagę, likwidacja pododdziału jest niezrozumiała i w oczywisty sposób szkodliwa, a wręcz groźna dla pacjentek ciężarnych i rodzących z terenu miasta Poznania i okolic". > > Według lekarzy spowoduje to "drastyczne obniżenie" liczby pacjentek przyjmowanych do porodów, większe obciążenie innych oddziałów położniczych w Poznaniu, a z czasem zmniejszenie liczby wykonywanych procedur ginekologicznych i w dalszej perspektywie likwidację całego oddziału ginekologiczno-położniczego. > > "To zadziwiające, że do takiej sytuacji dochodzi w Polsce – kraju, w którym tak duże nakłady finansowe przekazywane są na politykę prorodzinną, i w mieście Poznaniu, które uchodzi za nowoczesne i wspierające młodych mieszkańców" - dodają. > > **Oskarżenia o nepotyzm** > > To oficjalne stanowisko lekarzy. Ale walka o oddział toczy się też w internecie. I tu padają mocniejsze oskarżenia. Między innymi o nepotyzm. Chodzi o to, że oddział patologii ciąży ma zostać przejęty przez bardziej dochodowy oddział chirurgiczny, który prowadzi prywatna firma Sowmed dr. n. med. Aleksandra Sowiera. Z Sowmedem współpracuje mąż dyrektorki Elżbiety Wrzesińskiej-Żak. > > Ginekolodzy: - Według oficjalnych doniesień szpital chce wykorzystać łóżka patologii ciąży do leczenia chorych z zespołem stopy cukrzycowej. W Polsce rzeczywiście jest z tym problem. Z braku dostępu do terapii pacjentom grożą amputacje. Ale tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by Sowmed, który zatrudnia męża pani dyrektor, mógł pracować w bardziej komfortowych warunkach. > > - Tym bardziej że spółka operuje w publicznym szpitalu nie tylko chorych na NFZ, ale też wykonuje komercyjne zabiegi swoim prywatnym pacjentom. Operuje dużo, nawet w nocy. Z tego powodu mamy czasem problem z wykonaniem cesarskich cięć - mówią lekarze.  > > I podważają szpitalne statystyki: - Obłożenie na ginekologii jest o wiele większe, niż to wynika ze szpitalnych wskaźników. Nasz oddział wykonuje świetną robotę. Szpital liczy w sumie ponad 200 łóżek, z czego 30 procent to łóżka ginekologiczne i położnicze. Przyjęliśmy na nie rok temu 5215 pacjentek, co stanowi 42,5 procent wszystkich chorych. > > - Z tych ponad 5 tys. pacjentek, ok. 1,7 tys. przeszło terapię na patologii ciąży. Dla porównania chirurgia miała w tym czasie niewiele ponad 2,9 tys. chorych. A łóżek jest tu 45. Gdyby więc podzielić liczbę chorych przez liczbę łóżek, to na pododdziale patologii przelicznik wynosiłby 89, a na chirurgii tylko 65 - tłumaczą. > > **Uwaga na zakażenia** > > W liście do ministra zdrowia ginekolodzy poruszają też wątek bezpieczeństwa. Twierdzą, że węzły sanitarne na oddziale patologii ciąży nie są przystosowane do komunikacji z chirurgicznym blokiem operacyjnym, na który trzeba przetransportować pacjentów z ciężkimi, zakażonymi, ropnymi ranami: "Chorzy będą przemieszczać się przez czysty oddział ginekologii, co z punktu widzenia wymogów sanitarnych jest nie do zaakceptowania". > > Przypominają też, że na Sowmed lekarze skarżyli się też w szpitalu w Gnieźnie. Ostatecznie spółka - po zmianie dyrekcji szpitala - straciła kontrakt. Raport NIK nie potwierdził jednak podejrzeń protestujących. Izba dobrze oceniła realizację umowy przez chirurgów. Sowmed wygrał w sądzie sprawę o odszkodowanie. > > W związku z buntem w szpitalu im. Raszei kilka dni temu radna PiS Klaudia Strzelecka złożyła interpelację. Pyta w niej miasto, w jaki sposób prywatne podmioty działające na terenie szpitala rozliczają się z nim, czy chirurgiczny kontrakt z NFZ został zrealizowany w 100 proc., czy obłożenie na oddziale liczone jest według zajętości łóżek w nocy. > > Nie dostała jeszcze odpowiedzi. - Ta sprawa budzi wiele wątpliwości, które moim zdaniem powinny być wyjaśnione - mówi Strzelecka. > > **Dyrekcja: nie ma tu drugiego dna** > > Innego zdania jest dyrektorka Elżbieta Wrzesińska-Żak: - Nie ma tu żadnego skandalu ani drugiego dna. Szpital nadal będzie leczyć pacjentki z powikłaniami w ciąży, tylko na mniejszej liczbie łóżek. Adekwatnej do potrzeb. > > I dodaje: - Jestem wstrząśnięta skalą oskarżeń. Wskaźnik obłożenia na oddziałach, jaki podajemy, liczony jest według metodologii NFZ i nie podlega dyskusji. Dane, jakie podają ginekolodzy, nie są rzetelne. Z 1,7 tys. pacjentek z patologii ciąży większość trafiła tu tylko na kilka godzin, tuż przed porodem. Ginekologia nie wykonała w ubiegłym roku kontraktu. Są dni, kiedy ginekolodzy w ogóle nie operują, bo nie było pacjentek. Chirurgia wykonała natomiast kontrakt w 140 proc. > > Elżbieta Wrzesińska-Żak przyznaje, że w szpitalu odbywają się komercyjne zabiegi: - Dotyczą one wyłącznie terapii zmniejszania żołądka, która nie jest refundowana przez NFZ. Na każdej takiej operacji lecznica zarabia wprawdzie 6 tys. zł, ale zabiegów jest ostatnio niewiele. Nie jest prawdą, że chirurdzy operują komercyjnie w nocy. W nocy operujemy ostre przypadki, np. pęknięte wyrostki robaczkowe. Po południami odbywają się zabiegi onkologiczne. Dzięki temu szpital ma obecnie wyższy ryczałt na świadczenia z NFZ, czyli większy budżet. Kontrakt z chirurgami przynosi szpitalowi zyski.  > > Jakie? Dyrekcja nie chciała nam podać szczegółów umowy z Sowmedem. Twierdzi, że kontrakt jest poufny. > > A co z nepotyzmem? Wrzesińska-Żak: - Mąż jest anestezjologiem. Nie jest żadną tajemnicą, że od lat pracuje w szpitalu na kontrakcie. Z Sowmedem jedynie współpracuje. Ta współpraca nie ma z restrukturyzacją żadnego związku.  > > Dr n. med. Grzegorz Nowocień, szef oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu im. Raszei: - Mieszanie Jacka Żaka do tej sprawy jest bardzo nie fair. Jacek zgodził się pracować w Raszei na moją usilną prośbę, kiedy brakowało anestezjologów. Ponieważ pracuje w szpitalu ginekologiczno-położniczym przy ul. Polnej, zajmuje się u nas znieczulaniem niemal wyłącznie pacjentek z oddziału ginekologii i położnictwa. Nie jest faworyzowany, nie ma układów z chirurgami, pracuje według takich samych stawek, jak inni. Boję się, że po tej aferze odejdzie z zespołu.  > > Ginekolodzy nie składają broni. Zwrócili się o pomoc także do prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka.

[POZNAŃ] Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm
# Szpital zabiera łóżka ciężarnym. Ginekolodzy zarzucają dyrektorce nepotyzm *Konflikt w poznańskim szpitalu nie gaśnie. - Tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by firma zatrudniająca męża pani dyrektor mogła pracować w lepszych warunkach - twierdzą ginekolodzy.* Szpital Miejski im. Franciszka Raszei - za zgodą miasta i rady społecznej - planuje w styczniu zamknąć 19- łóżkowy pododdział patologii ciąży. Pracę straci dziesięć położnych.  Elżbieta Wrzesińska-Żak, dyrektorka szpitala im. Franciszka Raszei: - Do zmian zmusza nas trudna sytuacja w położnictwie. Liczba hospitalizacji na pododdziale patologii ciąży od lat spada. To przekłada się na niski wskaźnik wykorzystania łóżek, który wynosi obecnie raptem 40-50 proc.  **Szpital im. Raszei. Porodówka w opałach** Patologia ciąży to część ośrodka ginekologiczno-położniczego. W Raszei mieści się jedna z najlepszych i największych porodówek w regionie. W rankingu fundacji Rodzić po Ludzku szpital zajmuje bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Jest najlepiej oceniany przez pacjentki. Po decyzji dyrekcji wrze w poznańskim środowisku medycznym. Szpital zapewnia, że nadal będzie leczyć kobiety z powikłaniami ciąży, tylko w innym miejscu: na oddziale ginekologiczno-położniczym, który zdaniem dyrekcji również ma problemy z obłożeniem. Lekarze twierdzą jednak, że ginekologia jest na to za mała (liczy 20 łóżek ginekologicznych, 18 położniczych oraz siedem pooperacyjnych).   W środę 11 stycznia ginekolodzy wysłali list m.in. do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i Wielkopolskiej Izby Lekarskiej z prośbą o pomoc. Alarmują, że w szpitalu pogorszy się komfort leczenia. Dla części kobiet, którym grozi utrata ciąży, w ogóle nie będzie miejsca. Inne będą musiały leżeć w jednych salach z pacjentkami po porodach albo po poronieniach.  Ginekolodzy podkreślają, że szpital im. Raszei jako jedyny w Poznaniu odnotował w ubiegłym roku wzrost liczby porodów. W 2021 roku urodziło się tu 1948 dzieci. W 2022 - 1996 dzieci. "Wypracowana wysoka jakość opieki okołoporodowej potwierdzana jest rokrocznie w rankingach Fundacji Rodzić po Ludzku, gdzie pacjentki oceniają naszą jednostkę jako najlepszą poznańską porodówkę, przyjazną i bezpieczną dla matki i dziecka" - piszą ginekolodzy. I dodają: "Pododdział patologii ciąży w naszym szpitalu jest podstawowym zapleczem dla bloku porodowego i zapewnia ruch pacjentek. Biorąc te wszystkie wyżej wymienione fakty pod uwagę, likwidacja pododdziału jest niezrozumiała i w oczywisty sposób szkodliwa, a wręcz groźna dla pacjentek ciężarnych i rodzących z terenu miasta Poznania i okolic". Według lekarzy spowoduje to "drastyczne obniżenie" liczby pacjentek przyjmowanych do porodów, większe obciążenie innych oddziałów położniczych w Poznaniu, a z czasem zmniejszenie liczby wykonywanych procedur ginekologicznych i w dalszej perspektywie likwidację całego oddziału ginekologiczno-położniczego. "To zadziwiające, że do takiej sytuacji dochodzi w Polsce – kraju, w którym tak duże nakłady finansowe przekazywane są na politykę prorodzinną, i w mieście Poznaniu, które uchodzi za nowoczesne i wspierające młodych mieszkańców" - dodają. **Oskarżenia o nepotyzm** To oficjalne stanowisko lekarzy. Ale walka o oddział toczy się też w internecie. I tu padają mocniejsze oskarżenia. Między innymi o nepotyzm. Chodzi o to, że oddział patologii ciąży ma zostać przejęty przez bardziej dochodowy oddział chirurgiczny, który prowadzi prywatna firma Sowmed dr. n. med. Aleksandra Sowiera. Z Sowmedem współpracuje mąż dyrektorki Elżbiety Wrzesińskiej-Żak. Ginekolodzy: - Według oficjalnych doniesień szpital chce wykorzystać łóżka patologii ciąży do leczenia chorych z zespołem stopy cukrzycowej. W Polsce rzeczywiście jest z tym problem. Z braku dostępu do terapii pacjentom grożą amputacje. Ale tu nie chodzi wcale o chorych z cukrzycą, tylko o to, by Sowmed, który zatrudnia męża pani dyrektor, mógł pracować w bardziej komfortowych warunkach. - Tym bardziej że spółka operuje w publicznym szpitalu nie tylko chorych na NFZ, ale też wykonuje komercyjne zabiegi swoim prywatnym pacjentom. Operuje dużo, nawet w nocy. Z tego powodu mamy czasem problem z wykonaniem cesarskich cięć - mówią lekarze.  I podważają szpitalne statystyki: - Obłożenie na ginekologii jest o wiele większe, niż to wynika ze szpitalnych wskaźników. Nasz oddział wykonuje świetną robotę. Szpital liczy w sumie ponad 200 łóżek, z czego 30 procent to łóżka ginekologiczne i położnicze. Przyjęliśmy na nie rok temu 5215 pacjentek, co stanowi 42,5 procent wszystkich chorych. - Z tych ponad 5 tys. pacjentek, ok. 1,7 tys. przeszło terapię na patologii ciąży. Dla porównania chirurgia miała w tym czasie niewiele ponad 2,9 tys. chorych. A łóżek jest tu 45. Gdyby więc podzielić liczbę chorych przez liczbę łóżek, to na pododdziale patologii przelicznik wynosiłby 89, a na chirurgii tylko 65 - tłumaczą. **Uwaga na zakażenia** W liście do ministra zdrowia ginekolodzy poruszają też wątek bezpieczeństwa. Twierdzą, że węzły sanitarne na oddziale patologii ciąży nie są przystosowane do komunikacji z chirurgicznym blokiem operacyjnym, na który trzeba przetransportować pacjentów z ciężkimi, zakażonymi, ropnymi ranami: "Chorzy będą przemieszczać się przez czysty oddział ginekologii, co z punktu widzenia wymogów sanitarnych jest nie do zaakceptowania". Przypominają też, że na Sowmed lekarze skarżyli się też w szpitalu w Gnieźnie. Ostatecznie spółka - po zmianie dyrekcji szpitala - straciła kontrakt. Raport NIK nie potwierdził jednak podejrzeń protestujących. Izba dobrze oceniła realizację umowy przez chirurgów. Sowmed wygrał w sądzie sprawę o odszkodowanie. W związku z buntem w szpitalu im. Raszei kilka dni temu radna PiS Klaudia Strzelecka złożyła interpelację. Pyta w niej miasto, w jaki sposób prywatne podmioty działające na terenie szpitala rozliczają się z nim, czy chirurgiczny kontrakt z NFZ został zrealizowany w 100 proc., czy obłożenie na oddziale liczone jest według zajętości łóżek w nocy. Nie dostała jeszcze odpowiedzi. - Ta sprawa budzi wiele wątpliwości, które moim zdaniem powinny być wyjaśnione - mówi Strzelecka. **Dyrekcja: nie ma tu drugiego dna** Innego zdania jest dyrektorka Elżbieta Wrzesińska-Żak: - Nie ma tu żadnego skandalu ani drugiego dna. Szpital nadal będzie leczyć pacjentki z powikłaniami w ciąży, tylko na mniejszej liczbie łóżek. Adekwatnej do potrzeb. I dodaje: - Jestem wstrząśnięta skalą oskarżeń. Wskaźnik obłożenia na oddziałach, jaki podajemy, liczony jest według metodologii NFZ i nie podlega dyskusji. Dane, jakie podają ginekolodzy, nie są rzetelne. Z 1,7 tys. pacjentek z patologii ciąży większość trafiła tu tylko na kilka godzin, tuż przed porodem. Ginekologia nie wykonała w ubiegłym roku kontraktu. Są dni, kiedy ginekolodzy w ogóle nie operują, bo nie było pacjentek. Chirurgia wykonała natomiast kontrakt w 140 proc. Elżbieta Wrzesińska-Żak przyznaje, że w szpitalu odbywają się komercyjne zabiegi: - Dotyczą one wyłącznie terapii zmniejszania żołądka, która nie jest refundowana przez NFZ. Na każdej takiej operacji lecznica zarabia wprawdzie 6 tys. zł, ale zabiegów jest ostatnio niewiele. Nie jest prawdą, że chirurdzy operują komercyjnie w nocy. W nocy operujemy ostre przypadki, np. pęknięte wyrostki robaczkowe. Po południami odbywają się zabiegi onkologiczne. Dzięki temu szpital ma obecnie wyższy ryczałt na świadczenia z NFZ, czyli większy budżet. Kontrakt z chirurgami przynosi szpitalowi zyski.  Jakie? Dyrekcja nie chciała nam podać szczegółów umowy z Sowmedem. Twierdzi, że kontrakt jest poufny. A co z nepotyzmem? Wrzesińska-Żak: - Mąż jest anestezjologiem. Nie jest żadną tajemnicą, że od lat pracuje w szpitalu na kontrakcie. Z Sowmedem jedynie współpracuje. Ta współpraca nie ma z restrukturyzacją żadnego związku.  Dr n. med. Grzegorz Nowocień, szef oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w szpitalu im. Raszei: - Mieszanie Jacka Żaka do tej sprawy jest bardzo nie fair. Jacek zgodził się pracować w Raszei na moją usilną prośbę, kiedy brakowało anestezjologów. Ponieważ pracuje w szpitalu ginekologiczno-położniczym przy ul. Polnej, zajmuje się u nas znieczulaniem niemal wyłącznie pacjentek z oddziału ginekologii i położnictwa. Nie jest faworyzowany, nie ma układów z chirurgami, pracuje według takich samych stawek, jak inni. Boję się, że po tej aferze odejdzie z zespołu.  Ginekolodzy nie składają broni. Zwrócili się o pomoc także do prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka.


[WO] Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą?
# Zwrot w procesie Wydrzyńskiej. A co, jeśli tylko aborcja pomaga w ucieczce przed domową przemocą? *Proces, w którym władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, właśnie zupełnie zmienił wymowę.* Dzisiejsza, czwarta już rozprawa, w której na ławie oskarżonych zasiada Justyna Wydrzyńska, przyniosła przełom. Przypomnę tylko, że aktywistce Aborcyjnego Dream Teamu grożą trzy lata więzienia za pomoc w aborcji farmakologicznej. Anna (imię kobiety zmienione) zgłosiła się do niej w 12. tygodniu ciąży. Chciała ją przerwać w Niemczech, ale oponował przeciw temu jej partner, który zagroził, że jeśli zabierze w podróż ich trzyletnie dziecko, zgłosi porwanie rodzicielskie. Kobieta nie miała z kim zostawić dziecka, więc zwróciła się do Wydrzyńskiej, która oddała jej swoje tabletki. Wówczas partner, który znalazł kopertę z danymi aktywistki, zgłosił sprawę prokuraturze. Proces, który dotąd toczył się dość spokojnie – głównie dlatego, że pokrzywdzony nie stawiał się w sądzie – w środę nabrał tempa. Mężczyzna, na którego na poprzedniej rozprawie sąd nałożył za uporczywe niestawianie się karę 3 tys. zł (taką samą karę nałożono na Annę, która również nie odpowiadała na wezwania), dziś pojawił się, by zeznawać. I choć ten fragment rozprawy był niejawny z uwagi na to, że powód miał opowiadać o osobistych sprawach pary, co mogłoby naruszyć jej interes, wszystko, co zdarzyło się potem, pozwala mówić o nowej odsłonie w całej sprawie. Obrona Wydrzyńskiej wystąpiła bowiem z wnioskiem do sądu o prześwietlenie przemocowej przeszłości partnera Anny, a sędzia na to przystała. Adwokat wniósł, by sąd ściągnął z ośrodka pomocy społecznej informacje o interwencjach podejmowanych w rodzinie Anny w związku z przemocą domową oraz o wszczęciu procedury założenia jej partnerowi Niebieskiej Karty. Obrońca aktywistki ADT zawnioskował też, by sąd zwrócił się do wydziałów karnego i rodzinnego sądu rejonowego z prośbą o dokumentację ewentualnych spraw, jakie były prowadzone przeciw partnerowi Anny lub z jego udziałem. Taki ruch obrony pozwala uważać, że jest ona przekonana co do tego, że istnieją dowody na to, że kobieta, której pomogła Justyna Wydrzyńska, a niewykluczone, że również jej pierwsze dziecko, była ofiarą przemocy. W ten sposób proces, dzięki któremu władza chciała pokazowo ukarać aktywistkę za pomoc w aborcji, zupełnie zmienia wymowę. Z rozpraw zaczyna się bowiem wyłaniać opowieść o przemocy domowej. Tej przemocy, wobec której PiS i jego sojusznicy zachowują od lat haniebną bierność. To, co dziś stało się na sali sądowej i co będzie miało kontynuację na kolejnych rozprawach, podważa też narrację o aborcji, jaką od lat serwują Polakom PiS i Ordo Iuris, którą to organizację sędzia dopuściła do strony oskarżycielskiej, by reprezentowała interesy nienarodzonego płodu.  Zacznijmy od samego sedna sprawy, które jest absurdalne i kłóci się ze zdrowym rozsądkiem każdego, kto myśli logicznie. Oto bowiem w Polsce własna aborcja jest całkowicie legalna, kobiecie nie grozi za nią żadna kara. Tę przewiduje się tylko za pomoc w aborcji, za którą można uznać nie tylko wykonanie terminacji ciąży przez lekarza, ale też zawiezienie na zabieg własnej żony czy czuwanie przy koleżance, która zdecydowała się na aborcję farmakologiczną. Zatem uznajemy za nielegalną pomoc w czymś, co jest legalne. Sprawa Anny pokazuje jednak, że sprawy niekoniecznie są tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają. Co, jeśli pomoc w aborcji jest pomocą w wyjściu z przemocowej relacji? Jeśli przerwanie ciąży jest jedyną furtką, przez którą kobieta może uciec od bicia i gwałtu? Co, jeśli pomoc w aborcji jest jednocześnie pomaganiem matce w wyciągnięciu z domowego piekła jej dziecka, tego, które już jest na świecie? Co, jeśli to jedyny sposób, by przerwać przemoc ekonomiczną lub ubóstwo? Jeśli tylko dzięki aborcji kobieta będzie mogła odejść, bo z większą liczbą dzieci byłoby to już niemożliwe? Jeśli tylko przez przerwanie ciąży będzie mogła stanąć na nogi, a jej dziecko wreszcie będzie miało codziennie obiad i ciepłe buty na zimę? Czy wtedy zdaniem PiS i Ordo Iuris osoba pomagająca – choćby tylko tak, że przyniesie kobiecie przesyłkę z lekami do aborcji farmakologicznej z paczkomatu, bo to też podpada pod paragraf – nadal jednoznacznie dopuszcza się zła? Nie sposób tę tezę obronić. Postać Anny pokazuje to, co wiedzą wszystkie osoby zajmujące się tematem aborcji. Po pierwsze, że bardzo często decyzja o niej podejmowana jest w powodu przemocy panującej w domu. Po drugie, że ciążę najczęściej przerywają matki. Polskich badań oczywiście nie ma, ale te amerykańskie mówią, że aż 59 proc. kobiet robiących aborcję ma już dzieci. Trudno zatem podtrzymać tezę – serwowaną Polakom przez katolickich fundamentalistów – że ciąże przerywają głównie karierowiczki, dla których najważniejsza jest praca (w czym nie ma zresztą nic złego), czy wytatuowane w tęczowe jednorożce feministki, które nie chcą mieć dzieci, gdyż upodobały sobie lewacki hedonizm (w czym nie ma zresztą nic złego). Absurdalna sprzeczność, o której napisałam wyżej, ta, że karzemy za pomoc w czymś, co jest legalne, wynika z hipokryzji władzy. Ultrakonserwatyści nie mają odwagi otwarcie podnieść ręki na matki Polki, stąd prawo nie przewiduje kary za aborcję dla kobiety. Proces Justyny Wydrzyńskiej właśnie pokazał, że władza i tak tę rękę na nie podnosi. Jest dokładnie taka sama jak przemocowy mąż, który przy znajomych całuje żonę po rękach, a kiedy wyjdą, nabija jej siniaka pod okiem. ***Pomoc w legalnej aborcji farmakologicznej można uzyskać w organizacji Aborcja Bez Granic, tel. 22 29 22 597.***

Prokobiecy, ale coraz ciszej

Środowisko lekarskie dużo rzadziej wypowiadało się natomiast przeciw ograniczeniu praw reprodukcyjnych. Po uchwaleniu kodeksu etyki genetycy prof. Jacek Zaremba i prof. Bogdan Kałużewski bronili badań prenatalnych i prawa do aborcji ze względu na wady płodu (zaznaczając obowiązkowo, że aborcja jest złem). Łódzki ginekolog prof. Wacław Dec w 1993 r. powiedział w “Wiadomościach” TVP wprost to, co część co bardziej empatycznych przedstawicieli jego środowiska robiła po cichu: “W sytuacjach bardzo ciężkich, kiedy widzimy, że mąż ciężko chory, gromadka dzieci i nieplanowana ciąża, uciekamy się do fałszowania danych medycznych. Rozpoznajemy u takiej kobiety poronienie w toku, ciążę zagrożoną i dokonujemy przerwania pod tym tytułem”. Kilka lat później Kościół odmówił mu katolickiego pochówku.

Ale z czasem takich prokobiecych publicznych wypowiedzi w wykonaniu lekarzy było coraz mniej. Rosła natomiast liczba ujawnionych przypadków łamania praw pacjentek. Przypomnę tylko te najgłośniejsze.

  1. Barbara Wojnarowska miała już syna z rzadką chorobą genetyczną, hipochondroplazją, gdy zaszła w drugą ciążę. Ordynator łomżyńskiego szpitala odmówił jej skierowania na badania prenatalne, oskarżając przy okazji, że wymyśliła sobie chorobę, by pozbyć się kolejnego dziecka. Córka również odziedziczyła hipochondroplazję. Wojnarowscy pozwali szpital za tzw. złe urodzenie, sprawę wygrali.

  2. Alicja Tysiąc miała skierowanie na aborcję ze względu na zagrożenie zdrowia - miała - 20 dioptrii, zwyrodnienie plamki żółtej, odklejającą się siatkówkę, drugą grupę inwalidzką i była po dwóch cesarkach - ale prof. Romuald Dębski je zignorował, bo nie widział wskazań do przerwania ciąży. Miał powiedzieć Tysiąc, że jeszcze ósemkę dzieci urodzi. Po porodzie wada urosła do -24 dioptrii, a grupa inwalidzka do pierwszej. Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, że polskie państwo złamało wobec Tysiąc prawo do poszanowania życia prywatnego i przyznał 25 tys. euro zadośćuczynienia.

  3. Agata Lamczak miała wrzodziejące zapalenie jelita grubego, coraz silniejsze bóle odbytu i podbrzusza, ale była też w ciąży, więc lekarzy interesowało tylko jej utrzymanie. Na uśmierzenie bólu dostała apap, kilka miesięcy spędziła między domem a kolejnymi szpitalami. Nie zrobiono jej kolonoskopii, bo jeszcze by poroniła. Jej matka usłyszała, że córka “za bardzo zajmuje się swoim tyłkiem, a za mało ciążą”. Gehenna Lamczak zakończyła się sepsą, wielonarządową niewydolnością i śmiercią.

  4. 14-letnia Agata miała prawo do aborcji - współżycie z małoletnią poniżej 15. roku życia jest czynem zabronionym, poza tym zgłaszała gwałt - ale to nie wystarczyło ordynatorce lubelskiego szpitala. Odmówiła zabiegu i nasłała na nastolatkę księdza. Ostatecznie aborcję, w tajemnicy, załatwiła ministra zdrowia. Strasburski trybunał przyznał dziewczynie 45 tys. euro odszkodowania.

  5. USG w 22. tygodniu ciąży pokazał akranię - brak kości czaszki, mózg na wierzchu, zero szans na przeżycie. Agnieszka chciała przerwać ciążę, ale musiała to zrobić w ciągu trzech tygodni, potem ustawa nakazuje ciążę donosić. Tyle że ordynator warszawskiego szpitala Bogdan Chazan tak przeciągał procedurę, że w końcu na zabieg było za późno. “To była świadoma decyzja prof. Chazana, że nasze dziecko będzie umierało w cierpieniach i że my na to będziemy patrzeć. On nas do tego zmusił”, powiedział mąż Agnieszki.

  6. Izabela trafiła do szpitala z bezwodziem. 22-tygodniowy płód ma w takiej sytuacji bardzo małe szanse na przeżycie, ale lekarze i tak czekali z interwencją, aż przestanie bić jego serce. Czekali za długo - Izabela zmarła na sepsę. Prokuratura postawiła dwójce lekarzy z pszczyńskiego szpitala zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci.

Nie zasłaniajcie się „efektem mrożącym"

Śmierć Izabeli z Pszczyny, a potem jeszcze, również na porodówce, Agnieszki z Częstochowy, wywołała debatę o odpowiedzialności lekarzy. Ci, którzy wypowiadali się dla mediów, zazwyczaj rozkładali ręce: chcielibyśmy pomóc, ale przecież wyrok nam nie pozwala. My też tu jesteśmy ofiarami. Efekt mrożący nas zmroził. Każda interwencja, nawet w przypadku sepsy, grozi więzieniem, a co najmniej prokuratorem. Sorry, taki mamy klimat.

Dr Małgorzata Kraszewska martwiła się w “Wysokich Obcasach”, że jeśli przerwie ciążę za wcześnie, to rodzina pacjentki ją pozwie. Prof. Mirosław Wielgoś zapewniał w TVN 24, że lekarze mają “związane ręce, bo w medycynie dużą rolę odgrywa polityka, religia, Kościół. I że nie można od lekarza oczekiwać heroizmu”. Dr Maciej Socha w Oko.press powiedział, że w sytuacji podobnej do tej z Pszczyny też by nie interweniował, bo “po wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie wolno nam takiej ciąży zakończyć”. Konkretnie “ryzyko infekcji wewnątrzmacicznej nie jest bezpośrednim zagrożeniem życia pacjentki, więc czekamy i nie przerywamy takiej ciąży”.

Tyle że to nieprawda

Po pierwsze, wyrok Trybunału z 2020 r. usunął wyłącznie przesłankę wad płodu, nic nie wspominał o sytuacji ratowania ciężarnej. Po drugie, w ustawie z 1993 r. nie ma, powtórzę, bo widać, że trzeba, zapisu o BEZPOŚREDNIM zagrożeniu życia, wciąż jest natomiast zagrożenie życia i ZDROWIA. Czyli naprawdę nie trzeba czekać, aż rozwinie się sepsa albo pęknie jajowód w ciąży pozamacicznej, można interweniować wcześniej.

Co do heroizmu, to przez ostatnie 30 lat nie było żadnego przypadku przerwania ciąży w sytuacji ratowania życia i zdrowia pacjentki, który skończyłby się skazaniem lekarza lub lekarki. Wręcz przeciwnie, problemy z wymiarem sprawiedliwości mieli medycy, którzy zaniechali interwencji, jak dr Chazan czy lekarze z Pszczyny. Pozwu od rodziny, która miałaby pretensje, że szpital ratował im żonę, córkę bądź matkę, też - doprawdy, szok i niedowierzanie - nie było.

Czy lekarze spełnią obietnicę Tuska

Wielu komentatorów i samych medyków tłumaczy, że najlepsze chęci lekarzy krępuje złe prawo, konkretnie wyrok z 2020 r. Ta narracja niewiele ma wspólnego z faktami. Prawo jest złe od 1993 r., a lekarze i lekarki znacznie przyczynili się do tego, że jego realizacja jest jeszcze gorsza. Przez ostatnie 30 lat regularnie odmawiali zakontraktowanego na NFZ zabiegu aborcji, zasłaniając się klauzulą sumienia, przedłużając całą procedurę, aż będzie za późno, czy odmawiając badań prenatalnych. Część zapewne z przekonania, inni z oportunizmu albo lęku przed etykietą aborcjonisty, pikietami organizacji anti-choice czy prokuratorem, ale efekt był taki sam: dostęp do aborcji został ograniczony jeszcze bardziej, niż przewidywała ustawa.

Co więcej, lekarze ustawili się w pozycji autorytetów moralnych z prawem do narzucania własnego światopoglądu innym. Kodeks etyki strachem przed ciążą miał wymuszać na Polkach przestrzeganie tych standardów moralnych, które Naczelna Rada Lekarska arbitralnie uznawała za właściwe, a klauzula sumienia pozwala odmówić podstawowych świadczeń. Sumienie często nie pozwalało przy tym lekarzom i lekarkom przerwać ciąży - przynajmniej w publicznej placówce – ale pozwalało pacjentkę okłamywać, traktować protekcjonalnie, zbywać, kierować na niepotrzebne badania, mnożyć administracyjne trudności, a nawet narażać życie i zdrowie. Relacja lekarz – pacjent jest w Polsce paternalistyczna, nie partnerska.

A to rodzi pytanie, co dalej. Czy jeśli najsilniejsza partia opozycyjna wygra wybory i zgodnie z obietnicą Donalda Tuska uchwali aborcję na żądanie do 12. tygodnia ciąży, będzie komu te zabiegi wykonywać? Bo to rozwiązanie wymagałoby od lekarzy i lekarek uznania podmiotowości pacjentki i jej prawa do decydowania o swoim życiu i zdrowiu.

Oczywiście może się okazać, że powtórzy się sytuacja z lat 90. Wtedy wielu lekarzom, którzy jeszcze kilka lat wcześniej rutynowo pytali ciężarne pacjentki: “zachowujemy czy przerywamy”, ekspresowo wyrosło katolickie sumienie. Niewykluczone więc, że po zmianie aborcyjnego klimatu równie ekspresowo je zrzucą.

„Aborcja jest" Katarzyny Wężyk – esej i raport w jednym – dostępna na Kulturalnysklep.pl i w formie ebooka w Publio.pl


Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą
# Katarzyna Wężyk: W sprawie aborcji środowisko lekarskie szło i idzie pod rękę z Kościołem i prawicą *Lekarze zasłaniają się "efektem mrożącym" i wyrokiem TK. Bo przez 30 lat nie było żadnej aborcji dla ratowania życia i zdrowia pacjentki, który skończyłby się skazaniem* Irena miała 40 lat, gdy badanie ginekologiczne wykazało dwie rzeczy: że ma szybko rosnące mięśniaki macicy i że jest w ciąży, której z powodu mięśniaków nie donosi. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej poszłaby do szpitala i ją po prostu przerwała, ale właśnie weszło w życie zarządzenie zabraniające lekarzom aborcji poza sytuacją zagrożenia życia i zdrowia pacjentki oraz czynu zabronionego. Z usług dyskretnych prywatnych gabinetów nie mogła skorzystać: miała nadciśnienie, chore nerki i uczulenie na większość antybiotyków, lekarz nie zaryzykowałby. Musiała zdobyć skierowanie na legalną aborcję. Internista odmówił: sumienie mu nie pozwalało. Za to doradził: "Może pani iść do psychiatrów. Jak pani powie, że się zabije, to może dadzą". Irena poszła do szpitala rejonowego. I znów pech: nowy dyrektor właśnie postanowił, że placówka będzie przestrzegać wartości chrześcijańskich, i obwiesił go plakatami z informacją, że tu aborcji się nie robi. Ordynator stwierdził, że pacjentka "jakąś szansę na urodzenie ma", i odmówił skierowania na zabieg. "My tu chronimy życie, a pani się na ten stół pcha". Kolejna stacja, szpital wojewódzki. Tym razem lekarz stwierdził, że sprawa jest ewidentna i wypisał skierowanie: aborcję należy zrobić "zgodnie ze wskazaniami pacjentki". Tyle że, jak się okazało, Irena może i ma wskazania, ale nie "bezwzględne". Specjalista od ciąży wysokiego ryzyka odmówił aborcji. "I tak jestem miły, że panią przyjmuję". Irena się poddała. W ciąży czuła się fatalnie, wszystko ją bolało, ciągle brała zwolnienia. Od lekarza prowadzącego usłyszała, że "ciąża to nie przyjemność". W 19. tygodniu zaczęły się plamienia ("coś tu pani wycieka, ale nie wiem co") i Irena dostała skierowanie do szpitala - miała się zgłosić, gdy poczuje się gorzej. Dwie doby później, z gorączką 40 stopni, zawiózł ją mąż. Przez noc nikt się nią nie zajął, rano była już ledwo przytomna i miała drgawki. Sepsa, stwierdził lekarz na porannym obchodzie. Stan krytyczny. Mąż usłyszał, że ma się modlić, żeby antybiotyki zadziałały. Kilka godzin później Irena urodziła martwy, 250-gramowy płód. Antybiotyki zadziałały. Po rekonwalescencji kobieta znów poszła na USG. Mięśniaki tak się rozrosły, że trzeba już było usuwać całą macicę. "I tak żadnej ciąży pani nie donosi, nie ma obawy", usłyszała. To nie jest historia z ostatnich dwóch lat, tylko sprzed ponad 30. Opisała ją Olena Skwiecińska w "Wyborczej", w numerze z 6 stycznia 1993 r. - w przeddzień uchwalenia ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Gdy Irena próbowała przerwać ciążę, obowiązywało jeszcze prawo z 1956 r., na mocy którego wskazaniem do aborcji było zdrowie pacjentki i jej trudne warunki życiowe - a w praktyce przez ponad trzy dekady była dostępna praktycznie na żądanie. Dokumentem, który wiązał ręce lekarzy, była nie ustawa, nie wyrok Trybunału, tylko przyjęty przez nich samych w 1991 r. kodeks etyki lekarskiej. **Lekarze pod rękę z Kościołem i prawicą** Ustawę z 1993 r., uchwaloną po ponad trzyletnich sejmowych i ulicznych bataliach - pierwszy projekt zakazu aborcji stworzyła komisja ekspertów Episkopatu w 1989 r. - uznano za jedną z najsurowszych w Europie. Nie bez powodu: przewiduje tylko trzy sytuacje, w których można ciążę przerwać: gdy zagraża ona życiu i zdrowiu ciężarnej, gdy płód jest uszkodzony lub gdy ciąża pochodzi z czynu zabronionego, czyli gwałtu lub kazirodztwa. Tym niemniej same zapisy ustawy nie są szczególnie precyzyjne, a zatem otwarte na interpretacje. Według WHO zdrowie to "stan dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brak choroby, kalectwa i niepełnosprawności". Taka na przykład brytyjska ustawa dopuszcza aborcję w sytuacji zagrożenia życia kobiety, kiedy przerwanie ciąży zapobiegnie poważnemu i stałemu pogorszeniu jej zdrowia fizycznego lub psychicznego oraz uszkodzenia płodu - czyli nie jest aż tak różna od polskiej - ale zapisy interpretowane są bardzo szeroko. Tak szeroko, że aborcja na Wyspach jest dostępna na wniosek pacjentki, po lekarskiej konsultacji, do 24. tygodnia ciąży. W Polsce interpretacja od początku była nader wąska. Wyegzekwowanie aborcji w szpitalu często było drogą przez mękę: wymagało samozaparcia, determinacji, a najlepiej wsparcia prawniczki. Za ten stan odpowiadają trzy instytucje. Kościół, który od początku transformacji bezpardonowo naciskał na zakaz aborcji, najlepiej całkowity. Politycy prawicy, którzy ustawę z 1993 r. uchwalili, a następnie wielokrotnie próbowali ją zaostrzyć. Wreszcie, środowisko lekarskie, które nie tylko często interpretowało ją skrajnie antykobieco, ale wręcz samo wyrywało się przed szereg, gdy chodziło o ograniczanie praw pacjentek. **Chcieli zakazać od początku wolnej Polski** Pierwszą uchwałę domagającą się uchylenia prawa do aborcji lekarze podjęli jeszcze w grudniu 1989 r., na I Krajowym Zjeździe Lekarzy. Zjazd powołał też specjalny zespół, który miał opracować kodeks etyki lekarskiej. A zespół, jak relacjonował wchodzący w jego skład Jerzy Umiastowski, "świadomie przyjął stanowisko, że lekarz powinien podporządkować się prawu stanowionemu tylko wtedy, gdy nie narusza ono prawa naturalnego". Projekt kodeksu został przedstawiony na kolejnym zjeździe, w grudniu 1991 r. Od ponad roku obowiązywała już wtedy klauzula sumienia, ale projekt poszedł jeszcze dalej. Naczelna Rada Lekarska chciała, by lekarz mógł przerwać ciążę wyłącznie w przypadku zagrożenia życia ciężarnej. Przeprowadzenie aborcji w jakiejkolwiek innej sytuacji groziło utratą prawa do wykonywania zawodu. Ten zapis był co prawda sprzeczny z obowiązującym prawem, ale Rada preferowała prawo naturalne. Czyli, w praktyce, prawo lekarza do decydowania za pacjentkę. Ostatecznie uchwalono wersję złagodzoną, dopuszczającą też aborcję przy zagrożeniu zdrowia i ciąży z przestępstwa. "Jest to najbardziej liberalne rozwiązanie, na jakie pozwala etyka", stwierdził prezes Naczelnej Rady Lekarskiej prof. Tadeusz Chruściel. Według profesora "lekarze wypowiedzieli się w ten sposób przeciwko nadmiernej swobodzie seksualnej, a za poprawą obyczajów w Polsce". Po uchwaleniu kodeksu etyki lekarskiej aborcja była co prawda wciąż w Polsce legalna, ale w większości wypadków nie było komu jej wykonać. Liczba zabiegów w publicznych placówkach spadła ze 105 tys. w 1988 do 11,6 tys. w 1992 r. Wzrosły za to ceny w prywatnych gabinetach. **Zobowiązujemy się wierności chrześcijańskiemu sumieniu** Drugi wzrost cen pacjentki dyskretnych ginekologów odnotowały w 1993 r., po uchwaleniu ustawy antyaborcyjnej. Choć wśród argumentów przeciw zakazowi nader często pojawiał się powrót babek z brudnym drutem i oddziałów septycznych dla ofiar spartaczonych skrobanek, podziemie aborcyjne w latach 90. było już bardzo różne od tego opisywanego w "Piekle kobiet" przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Rynek po prostu przejęli sami lekarze i lekarki. Przez kolejne 10-15 lat - aż pojawiła się realna konkurencja w postaci słowackich klinik i przysyłanych z zagranicy tabletek poronnych - podziemie aborcyjne funkcjonowało niemal otwarcie, reklamując się w gazetach jako "ginekolog-zabiegi wszystkie" czy "aaaaa przywracanie menstruacji". Organy ścigania rzadko interweniowały: przeczesując archiwum "Wyborczej" z ostatnich 30 lat, znalazłam tylko kilka przypadków postawienia zarzutów przeprowadzającym nielegalną aborcję ginekologom. W publicznych szpitalach natomiast królowała klauzula sumienia, czasem deklarowana przez całe szpitale. Lekarze, łamiąc prawo, zasłaniali się nią nawet wtedy, gdy przyszło wskazać inny szpital, który wykona aborcję lub przy odmowie wypisania antykoncepcji. Gdy te praktyki skrytykował w 2013 r. Komitet Bioetyki PAN, Naczelna Rada Lekarska jego stanowisko odrzuciła: sumienie lekarza, uznała, jest ponad prawem pacjenta. A rok później 3 tys. lekarzy i studentów medycyny podpisało tzw. deklarację wiary, w której zobowiązali się do wierności chrześcijańskiemu sumieniu, respektowania prymatu prawa bożego ponad ludzkim oraz do odrzucenia aborcji, antykoncepcji i sztucznego zapłodnienia. Co jeśli ich pacjentki miałyby inne zdanie na ten temat? Odsyłamy do prymatu prawa bożego. *DALSZA CZĘŚĆ W KOMENTARZACH*

Okazaniu sprzeciwu wobec faszyzacji przestrzeni publicznej, zwłaszcza że organizatorzy otwarcie deklarują pogardę dla osób LGBT+ czy innej narodowości.


Minęło parę dni od "Marszu Niepodległości" w Poznaniu. Stało się to, przed czym przestrzegałyśmy: że dojdzie do otwartego łamania prawa, że będą nienawistne hasła i czyny, że będą race, że będzie brunatnie. Dlatego właśnie pod pomnikiem Adama Mickiewicza, któremu zdjęto już niebiesko-żółty szalik, stanęła niewielka grupka osób z tęczową flagą. Początkowo były to trzy osoby, otoczone przez wściekły tłum, próbowano im wyrwać flagę, która nosi na sobie ślady tej walki. Potem zjawiły się kolejne osoby, dwóch nie dopuszczono do reszty i tak koło Mickiewicza znalazły się trzy flagi - tęczowa, osób transpłciowych i Akcji Antyfaszystowskiej. Osiem osób, trzy flagi. W tle nienawistne okrzyki, groźby, zapowiedzi przemocy, race, atmosfera rozgrzana do czerwoności. Mundurowi chcący, by osoby pod pomnikiem odsłoniły swoje sylwetki, swoje twarze, niby w celu legitymowania, kpiący z tego, że rozmawiają z czapką. Raptem kilka osób dostało mandaty za race, lecz te pojawiały się przez cały przemarsz. Z ulicy Roosevelta rozlegały się donośne huki petard. "Straż marszu" nie reagowała. Oczywiście spisane zostały pokojowo protestujące osoby, które nie skandowały. Stały i rozmawiały jedynie między sobą, podtrzymując się na duchu. Dookoła zakaz p_d_ł_wania, śmierć, demoralizacja, śmierć, raz sierpem i raz młotem, śmierć wrogom ojczyzny białych cishet katolików. To nie jest pierwszy raz, gdy pokojowy, dozwolony prawem protest spotyka się z represjami, bo za takowe należy uznać spisywanie osób, które stoją z flagami mniejszości czy z flagą antyfaszystowską. Te flagi nie wyrażały niczego nienawistnego. Akceptacja, miłość, różnorodność, antyfaszyzm, antynacjonalizm. Spisanych zostało osiem osób. Wszystkie pod pozorem złamania art. 52 pkt. 2 Kodeksu wykroczeń, czyli za zakłócanie zgromadzenia. Za plecami spisujących mundurowych flary, lecz "to nie ich problem". Przecież można, nie? Twierdzili, że to nie jest łamanie prawa. Wszystkie osoby, które zostały spisane, mają opiekę prawną. Wiedzą, co robić dalej. W tym gronie są zarówno weteranki, które z takimi zarzutami nieraz wygrały, jak i osoby spisane pierwszy raz, dla których jest to nowość i pierwsze zetknięcie z represjami systemowymi. Będziemy Was na bieżąco informować o tym, co dzieje się w sprawie. Te kilka osób stanęło naprzeciw rozwrzeszczanego, nienawistnego tłumu, lżącego je. Były gotowe na konfrontację z tym zalewem nienawiści oraz na konsekwencje. Wykazały się ogromną odwagą i determinacją, by pokazać, że faszyzacja Poznania nie będzie szła bez oporów. I tym bardziej wstyd dla Jacka Jaśkowiaka i Centrum Zarządzania Kryzysowego, że dopuścili do tego przemarszu i w jego trakcie nie zareagowali w żaden sposób. Wstyd dla Jacka Jaśkowiaka, od którego gabinetu nadal nie mamy odpowiedzi na prośbę o spotkanie. Przedstawiciel CZK powinien zareagować już w momencie, gdy był czytany regulamin - kiedy wspomniano o "miejscu na pirotechnikę", bo takiej nie może być na zgromadzeniu publicznym i koniec, kropka. Przedstawiciel CZK i funkcjonariusze powinni rozwiązać przemarsz, gdy użycie pirotechniki się powtarzało, kiedy skandowano nienawistne hasła czy zaatakowano osoby z tęczową flagą. Nie pryzmujemy argumentu, że "nie dało się zakazać". Oczywiście to działa tylko wtedy, gdy chce się zakazać Marszu Równości, jak w Gnieźnie czy w Lublinie, prawda? Teraz wracamy pić sojowe latte, ale jeśli będzie trzeba, znów staniemy naprzeciwko rozwrzeszczanych faszoli. Tyle razy, ile będzie trzeba. Plus jeden, na wszelki wypadek.

Dziś, na ponurą pamiątkę Nocy Kryształowej, obchodzimy Międzynarodowy Dzień Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem. Faszyzm ma wiele twarzy. To nie tylko "smutne wiatraczki" czy "fasces", to także krzyże celtyckie, falangi, mieczyki Chrobrego, kombinacja jedynki i czwórki czy dwóch ósemek. Faszystowskie nie były tylko NSDAP czy PNF. Dziś na scenie europejskiej nie brakuje niestety krzewienia faszystowskich poglądów w nowym wydaniu. Faszyzm to nie tylko Szoah, to także codzienny antysemityzm, to krzyczenie "ustawie 447", to nakręcanie spirali nienawiści poprzez fake newsy, pomówienia i teorie spiskowe. Faszyzm to nie tylko mówienie o zagładzie Żydów czy Romnja, ale usuwanie z przestrzeni publicznej i uciszanie wszelkich "niepasujących" mniejszości: PoC, LGBT+, osób z Ukrainy, stygmatyzowanie ich, piętnowanie, sianie moralnej paniki, bo chcą "niszczyć rodziny" czy "zabierać miejsca pracy i mieszkania". Faszyzm to w końcu nie tylko to, co działo się we Włoszech czy w III Rzeszy lub w Hiszpanii. Faszyzm ewoluuje. Ale wraz z nim ewoluuje też myśl antyfaszystowska. Jason Stanley czy Umberto Eco wskazują na cechy faszyzmu, które możemy wychwycić w otaczających nas narracjach. II wojna światowa, zagłada, śmierć, obozy koncentracyjne - to nie wzięło się z powietrza. Zaczynało się na długo wcześniej. *"I oto jednego dnia, w tych wczesnych latach 30. na ławkach pojawia się napis: "Żydom nie wolno siadać na tych ławkach". Można powiedzieć nieprzyjemne, to jest nie fair, to nie jest ok, ale w końcu jest tyle ławek dookoła, można usiąść gdzie indziej, nie ma nieszczęścia"* - mówił Marian Turski, ocalały z Holokaustu. - *"Pojawia się obok, jest tam basen pływacki, napis: "Żydom zabroniony wstęp do tej pływalni". Można znów powiedzieć, nie jest to przyjemne, ale w końcu Berlin ma tyle miejsc, gdzie można się kąpać, tyle jezior, tyle kanałów, prawie Wenecja. Jednocześnie gdzieś indziej pojawia się napis: "Żydom nie wolno należeć do niemieckich związków śpiewaczych". No to co, niech sami chcą śpiewać, muzykować, niech się zbiorą, będą śpiewali, okej. Potem pojawia się napis i rozkaz "dzieciom żydowskim, niearyjskim, nie wolno się bawić z dziećmi niemieckimi, aryjskimi". Będą się bawić same. A potem pojawia się napis: "Żydom sprzedajemy chleb i produkty żywnościowe tylko po godzinie 17". To już jest utrudnienie, jest mniejszy wybór, ale w końcu po 17 też można robić zakupy."* I zaraz potem Marian Turski uderza w pulpit, mówiąc: *"Uwaga, uwaga, zaczynamy się oswajać z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. I tak powolutku, powolutku, stopniowo, dzień za dniem, ludzie zaczynają się oswajać z tym, i ofiary, i oprawcy, i widzowie, świadkowie"*. Dziś jesteśmy świadkiniami i świadkami podobnych zakusów, podobnych metod. "Strefy wolne od LGBT", "STOP 447", krzyki o Polsce tylko katolickiej, tylko narodowej. Wiece i ulotki o "ukrainizacji Polski", mówiące o "roznoszeniu chorób", o "zabieraniu przestrzeni życiowej". Napaści na osoby z Ukrainy, na osoby LGBT+, na pokojowo protestujące w obronie swych praw kobiety, osoby z macicami. 2019 rok, Białystok, próba queerfobicznego pogromu, gdy z różańcami w rękach, półgębkiem odmawiający "Ojcze Nasz" rzucali się na bezbronnych ludzi. Nagonka z ambon, nagonka podczas "marszów niepodległości", podpalone mieszkanie, podpalona tęcza, poranieni ludzie z kontry antyfaszystowskiej. Świadkowie przywykają, że "tylko raz do roku przejdą", że "musimy czekać do wyborów", że liberalna demokracja ma nas ocalić sama z siebie, przy okazji na piedestał wynosząc osoby takie jak Giertych, ojciec współczesnej faszyzującej Młodzieży Wszechpolskiej. Oprawcy przyzwyczajają się, że wolno im więcej i więcej, rozpychają się łokciami. Ofiary coraz częściej pozostają same, przedstawiane nawet przez "sojuszników" jako "niemiecka antifa" czy "sami sobie winni". Martin Luther King już lata temu z goryczą przyznawał: *"Jestem blisko dojścia do przykrego wniosku, że największą przeszkodą w walce Czarnych o swoją wolność nie jest członek Ku Klux Klanu, czy Rady Białych Obywateli, ale umiarkowany Biały, którego bardziej obchodzi „porządek” niż sprawiedliwość; który woli negatywny pokój, definiowany przez nieobecność napięcia, od pozytywnego pokoju, definiowanego przez obecność sprawiedliwość; który ciągle mówi „Zgadzam się z celem, do którego dążysz, ale nie mogę zgodzić się z twoimi metodami akcji bezpośredniej”; któremu w swojej protekcjonalności wydaje się, że może ustalać, kiedy będzie odpowiedni czas na wolność innego człowieka; który żyje złudzeniami czasu i nieustannie radzi Czarnym, by poczekali na „lepszy moment”."* Obojętność zabija. Faszyzm zaś nie jest poglądem, a zapowiedzią zbrodni.

JAŚKOWIAK, HAŃBA! Nie pomogły ostrzeżenia, że faszolki nie pójdą grzeczniutko, nie pomogły petycja ani list otwarty. "Marsz Niepodległości" nie został zakazany i nie dość, że szambo w internecie od wielu dni wybija (czego próbki dalej), tak na dodatek organizatorzy otwarcie deklarują... *używanie środków pirotechnicznych*! Zgodnie z art. 4 pkt. 2 ustawy Prawo o zgromadzeniach (Dz. U. 2022 poz. 1389) **w zgromadzeniach nie mogą uczestniczyć osoby posiadające przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały lub narzędzia**. Ponadto Kodeks wykroczeń (Dz.U. z 2022 r. poz. 2151) w art. 52 w par. 1 mówi, że **kto bierze udział w zgromadzeniu, posiadając przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały lub narzędzia podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny**. Zapowiedź, że będzie "wyznaczona strefa" do pirotechniki, jest zwyczajnie niezgodna z prawem! I przed tym m. in. przestrzegałyśmy. Pojawiają się też inne kwiatki, takie jak *zakaz flag Ukrainy* (dyskryminacja ze względu na narodowość) czy Unii Europejskiej, ale jak widać CZK i Jaśkowiakowi to nie przeszkadza. *Do dziś nikt nie odpowiedział na nasze maile z ubiegłego tygodnia*, w których prosimy o spotkanie z Jaśkowiakiem. Tak władza "słucha" ludzi - milczy w obliczu faszyzacji przestrzeni publicznej, ignoruje głosy sprzeciwu. Sutryk we Wrocławiu przynajmniej starał się zakazywać tych nacjonalistycznych pochodów i rozwiązywać je. Można więc otwarcie deklarować łamanie prawa, jeśli jest się ze środowisk nacjonalistycznych i faszyzujących, a wszystko pod przykrywką "patriotyzmu". I władze z "Konstytucją" na ustach nie kiwną palcem.

cross-postowane z: https://szmer.info/post/180569 > Dziś, zgodnie z zapowiedzią, pojawiłyśmy się na Placu Kolegiackim, by wręczyć petycję oraz list otwarty ws. zakazu "Marszu Niepodległości" w Poznaniu. Będzie to wpis trochę dłuższy, bo chcemy poruszyć nie tylko kwestię wydarzeń w południe. > > Z okazji na pokazanie swoich faszystowskich gąb skorzystało dwóch łebków, w tym znany już Marcin Konieczny. Zamaskowani, z kapturami na łbach weszli za dwoma osobami z PyRy do Urzędu Miasta, próbowali zatrzymać złożenie petycji, wewnątrz usiłowali odsunąć osoby od stanowiska. Dzięki interwencji strażnika miejskiego zostali wyproszeni, a potem mieli randkę z pałarzami. No ale jak ktoś zamaskowany, odwalając podejrzany szajs, robi to na kamerach i przy radiowozie, to nie będziemy im psuć zabawy. > > Co do samej wizyty w urzędzie, to Jaśkowiaka nie było, nie udało się także dziś umówić, choć urzędniczka rozmawiająca z nami robiła, co w jej mocy, żeby jakoś ogarnąć temat. Petycja została złożona, ale... jest 30 dni na odniesienie się do niej. W skrócie - Jaśkowiak może temat olać. > > Co do terminu, to chcemy od razu zaznaczyć, że nawet wcześniejsze złożenie petycji niewiele mogłoby dać, bo te 30 dni na odpowiedź i tak kończyłyby się już po 11 listopada, ponieważ zgromadzenie zarejestrowano 17 października. Mamy więc koszmarnie długi termin, nieadekwatny do naglących sytuacji. > > O sprawie napisały redakcje wPoznaniu.pl oraz poznańska Wyborcza. Jako że Tomaszowi Nyczce wypowiedział się Maciej Kubiak z CZK, które przepuściło to zgromadzenie, poczuwamy się w obowiązku skomentowania i skorygowania steku bzdur, który wystękał z siebie Kubiak, wprowadzając w błąd opinię publiczną. > > Mówiąc, że "Prezydent Poznania nie ma prawnych możliwości zakazania przeprowadzenia zgłoszonego zgodnie z prawem zgromadzenia", Kubiak kłamie w żywe oczy. Artykuł 14 ustawy Prawo o zgromadzeniach (na którą to ustawę Kubiak się powołuje) mówi wyraźnie: "Organ gminy wydaje decyzję o zakazie zgromadzenia nie później niż na 96 godzin przed planowaną datą zgromadzenia, jeżeli" i wymienia trzy sytuacje, z czego w naszej petycji powołujemy się aż na dwie z nich. > > Kubiak kłamie w żywe oczy, gdy ignoruje zapisy o możliwości zakazania zgromadzenia ze względu na "cel naruszający wolność pokojowego zgromadzania się", " odbycie naruszające przepisy karne" czy "odbycie mogące zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach". > > Żeby nie szukać daleko przykładu: na tej podstawie wydano zakaz Marszu Równości w Gnieźnie. > > Ale to nie jest pierwszy raz, gdy ekipa z CZK otwarcie idzie na rękę środowiskom skrajnie prawicowym, zasłaniając się przepisami (których nie znają lub nie rozumieją albo co gorsza zwyczajnie wybiórczo traktują), bo podobne sytuacje miały miejsce pod GPSK na Polnej. Pamiętamy nadal ten jeden raz, gdy jeden z przedstawicieli CZK przyszedł na spęd zygociarzy z różańcem w widocznym miejscu i pod przykrywką przepisów ignorował skargi mieszkańców. > > Mamy więc dwie sprawy: beznadziejne przepisy dotyczące petycji oraz CZK, które prędzej zje własne podeszwy, niż sięgnie do mniej wygodnej części przepisów. W tej opowieści jest też niezrozumiałe grodzenie się fizyczne - barierki jak na lotnisku lub w sądzie, by wejść do urzędu, symbol oddzielania się za prawnymi i fizycznymi barierami od potrzeb osób przebywających w Poznaniu i płacących tu podatki. > > Tutaj chcemy oddać głos jednej z osób komentujących artykuł na Wyborczej, że "jak już raz się zacznie maszerowanie nazioli, to już będzie co roku". Tak się zaczyna - od cichego przyzwolenia na zło, od ignorowania art. 13 Konstytucji RP, od wybiórczego traktowania art. 256 i 257 KK przez władze publiczne i organy ścigania oraz sądy, przez bronienie "wolności słowa" (gdzie "wolność słowa" oznacza wg urzędników możliwość wygłaszania antyludzkich treści), aż do przyzwolenia na fizyczne zagrożenie dla ludzi oraz infrastruktury. To jest chowanie głów w piasek. > > Mamy w sobie gorycz po zderzeniu z systemem, ale mamy też w sobie wolę walki. Dzięki Wam udało się pokazać skalę poparcia, bo chociażby więcej podpisów pod petycją niż zdeklarowanych uczestników faszystowskiego pochodu. W najbliższych dniach będziemy publikować teksty czy materiały mówiące o wybiórczym rozumieniu "wolności słowa", kapitulacji służb już przed laty, aktualizować dane dotyczące petycji i listu otwartego oraz mówić o tym, co można nadal zrobić. > > Bo prawa do kontrmanifestacji nie można odebrać tak długo, jak nie ma w niej aktu przemocy, a przy tym mundurowi nie mogą ingerować w przebieg niezakazanego zgromadzenia (w tym spontanicznego) czy zmuszać uczestniczące osoby do zaniechania uczestnictwa (Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, XI W 3412/17). Wykluczone powinno być stosowanie sankcji wobec osób zachowujących się pokojowo (Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa, III W 533/18). Co więcej, orzecznictwo (tu: Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, XI W 2059/17) wskazuje, że kontrmanifestacje mogą także być wyrazem sprzeciwu wobec bierności służb państwowych. > > Mamy więc prawo kontrmanifestować w świetle przyzwolenia władz miasta na pochód skrajnej prawicy. Nie zapominajmy o tym.

OLSZAŃSKI: „ROZSADZIMY SEJM"

Kolejnym bydgoskim kamratem, z którym chciałem rozmawiać, jest Bogdan Łabęcki, wcześniej działacz Solidarnej Polski występujący na konferencjach wraz ze Zbigniewem Ziobrą. Obecny w umundurowaniu na wielu bydgoskich manifestacjach SBKR, do niedawna był prezesem hurtowni narzędzi Visła, sponsora bydgoskiego klubu sportowego o tej samej nazwie, którego sukcesami szczyci się magistrat. Gdy Łukasz Religa napisał w swym serwisie o manifestacji z udziałem Łabęckiego, podczas której kamraci próbowali zerwać z pomnika Kazimierza Wielkiego ukraińską flagę i atakowali (werbalnie) wychodzące z pobliskiej cerkwi Ukrainki, prezes zrzekł się stanowiska i przeszedł na fotel skromnego członka zarządu. Po czym złożył przeciw dziennikarzowi pozew na 90 tysięcy złotych. Kiedy zadzwoniłem do jego hurtowni, zaprzeczył, aby miał cokolwiek wspólnego z Kamractwem.

Tego samego dnia Tomasz Daroń przestał odbierać ode mnie telefony, choć byliśmy umówieni na „dłuższą rozmowę".

Kamratka Jagoda, właścicielka rodzinnej firmy handlowej z branży odzieżowej (większość członków SBKR to drobni przedsiębiorcy i ich familie), wyjaśniła mi, o co chodzi: – Poszła informacja, by nikt z panem nie rozmawiał. Nie ma pan nawet co próbować, bo kamraci są bardzo zdyscyplinowani. W Bydgoszczy jest pan skreślony.

18 września własna sondażownia SBKR opublikowała wyniki badania preferencji wyborczych rodaków: PiS – 25 proc., Partia Kamracka – 20 proc., Koalicja Obywatelska – 13 proc., Konfederacja – 10.

– Można się z tego śmiać, ale moim zdaniem Olszański jest groźny – mówi Artur Barciś, który niedawno grał młodego Hitlera w spektaklu Teatru Ateneum według „Mein Kampf". – Pociągnie za sobą różnych nienawistników i antysemitów, także tych, co zagłosują „na złość" i „dla beki".

– Führer i Mussolini też się wydawali z początku operetkowi – dodaje dr Przemysław Witkowski, badacz ekstremizmów politycznych z Collegium Civitas. – Postaci tego typu tworzą jednak podglebie innych ruchów skrajnych, przyzwyczajają do tego, że pewne hasła mogą istnieć w przestrzeni publicznej i społeczeństwo się na to znieczula. Przywyka do głoszonych otwarcie treści faszystowskich. Jest mało prawdopodobne, by formacja kamracka osiągnęła sukces w wyborach, jednak nastroje, które budzi, może wykorzystać ktoś, kto skanalizuje rozbudzone emocje, wykorzysta hasła w wersji mainstreamowej. Już teraz rządzący instrumentalnie posługują się rozmaitymi lękami i uprzedzeniami wobec Niemców, uchodźców, Ukraińców. Nie sądzę, by Wojciech Olszański wychodził z reklamówką rubli z wiadomej ambasady, ale finansowanie stamtąd, anonimowo, za pośrednictwem zrzutek, nie jest wykluczone. Pamiętajmy, że mącenie ludziom w głowach, osłabianie UE i NATO jest podstawą obecnej polityki Rosji, a głoszona przez Olszańskiego narracja znakomicie się wpisuje w rosyjskie interesy.

28 sierpnia br. Olszański został zatrzymany po raz kolejny. Tym razem wraz z kamratami, którzy przybyli całymi rodzinami, próbował – jak to sam określił – „ujebać" ukraińską flagę powiewającą (obok polskiej) nad polem bitwy pod Grunwaldem. Przy okazji wygłosił przemówienie. – W przyszłym roku rozsadzimy Sejm – zapowiedział. – Będziemy musieli stanąć w grze wyborczej, w której zwyciężymy i wydusimy te wszy co do jednej! Tak! Mamy zamiar zgodnie z prawem boskim zabijać naszych wrogów! Najpierw politycznie, a potem fizycznie. Rozszarpiemy ich dosłownie na strzępy! Zobaczycie mordy Lewicy, jak będą krzyczeć „ratunku"! Prostytutki z PO będą krzyczeć „Jezus Maria"! Widzę pisowców, jak wyjdą i powiedzą: „my was, bracia kamraci, zawsze kochaliśmy". Oni się przynajmniej nas boją!

W każdym razie traktują na tyle poważnie, że do monitorowania grunwaldzkiej imprezy posłano agentów ABW. Wezwani przez nich policjanci (z tarczami i w hełmach) wyciągnęli Olszańskiego z podgrunwaldzkiej Gospody Rycerskiej, w której liderzy Kamractwa omawiali po wiecu plany na wybory. Partnerami do rozmów byli przedstawiciele organizacji prorosyjskich, sławiańskich i wielkolechickich.

Policjanci zawieźli „Jaszczura" do Ostródy, ale tamtejszy sąd odmówił prokuraturze zastosowania aresztu.

Cztery dni później Olszański złożył w Warszawie wniosek o rejestrację partii.

23 września został ponownie zatrzymany – na posesji opodal Warszawy. Widząc nadchodzących policjantów po cywilu, salwował się skokiem przez płot, ale to nie pomogło.

Gdy zsyłaliśmy reportaż do druku, Olszański z Osadowskim nadawali plenerowy stream z okolicy Międzyzdrojów i narzekali na amerykańską platformę dla niepokornych, że nie służy im tak dobrze jak wcześniej YouTube („tnie się"). Dlatego swoje ostatnie produkcje wieszają na portalu Vk.com, czyli rosyjskim odpowiedniku Facebooka.

  • Dziękuję za pomoc Agacie Szczygielskiej-Jakubowskiej z bydgoskiej redakcji „Wyborczej". Imię kamratki Jagody na jej prośbę zmieniłem.

UWOLNIENI I ARESZTOWANI

Potem był wiec w Kaliszu i zatrzymanie tercetu Olszański-Osadowski-Rybak. Na wieść o zasądzonym dla nich areszcie bydgoscy kamraci ruszyli do Warszawy, gdzie na 23 listopada manifestację pod Pałacem Prezydenckim zwołał artysta medalier Bartłomiej Kurzeja, który 12 lat wcześniej organizował akcję wyrzucania zwłok Bronisława Geremka z nienależnych mu (jako Żydowi) Powązek, a w 2017 roku usiłował rozpropagować w kraju nową świecką tradycję „antysemitingu", czyli wiosennego topienia kukły bŻyduli, za co stołeczny sąd wlepił mu pół roku ograniczenia wolności w formie prac społecznych.

– Po to myśmy się zeszli, żeby przypomnieć, że są w Polsce więźniowie polityczni aresztowani na zlecenie obcych służb – wołał Kurzeja, po czym zaapelował do „lokatora pałacu", aby ten objął Olszańskiego, Rybaka i Osadowskiego prawem łaski.

Przemawiający po nim kamrat prawnik wyjaśnił, że zarzut, pod którym aresztowano tercet z Kalisza, wkrótce upadnie, bo paragraf o „nienawiści na tle różnic narodowościowych" nie dotyczy Żydów, którzy nie są narodem, lecz rasą i grupą religijną. Co potwierdził kamrat Nabil, tłumacząc, że prawdziwi semici to Palestyńczycy, więc o żadnym kamrackim antysemityzmie nie może być mowy.

Na koniec zebrani uczcili pamięć Romana Dmowskiego i Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcy prezydenta Narutowicza.

„Lokator pałacu" nie skorzystał z prawa łaski. Aresztowani wyszli jednak rychło z aresztu i krótko po Nowym Roku zwołali kolejną kamracką imprezę w Bydgoszczy. Pretekst: Sejm właśnie debatował nad prawem pozwalającym szefom firm wymagać zaszczepienia od pracowników. Ustawa ostatecznie nie przeszła, choć poparł ją m.in. prezes Związku Pracodawców Pomorza i Kujaw Mirosław Ślachciak. – Będziesz za to wisiał! – groził mu brodaty kamrat w mundurze. Występujący po nim „Jabłonowski" zaprezentował dwóm setkom zgromadzonych półtorametrowy drąg:

– To jest kij na poselski ryj! Jeśli oni ustalą tę ustawę, to skazują się na śmierć i my te listy śmierci tworzymy! Ja, Wojciech Olszański, chcę ich zabić!

Tłum odpowiedział jak zwykle: „Śmierć, śmierć, śmierć!".

Machano planszami z karykaturą pokłutego strzykawkami bydgoskiego posła lekarza Tomasza Latosa, szefa komisji zdrowia, zwolennika szczepień.

Gdy o wiecu napisał w swym portalu Łukasz Religa, inny bydgoski poseł – Paweł Olszewski z Platformy – złożył w prokuraturze zawiadomienie o „wypowiadaniu gróźb karalnych" i próbie „bezprawnego wpływania na decyzje organów państwa". Osobne zawiadomienia złożyli: radny KO Robert Langowski i lider lokalnej Lewicy Michał Wysocki. Poseł Latos – nie.

  • Nie przywiązuję wagi do tego całego makabrycznego towarzystwa – tłumaczy. – Na lewicy też są radykałowie, to jedynie folklor.

  • Który grozi śmiercią panu osobiście.

  • Tego typu wybryki to koszt demokracji.

Prokuratura wystawiła nakaz zatrzymania i 31 stycznia (dwa dni po wiecu na Starym Rynku) bydgoscy kryminalni zatrzymali Olszańskiego na stacji benzynowej pod Warszawą. Nim to się stało, NPTV zdążyła wyemitować podcast poświęcony posłowi Olszewskiemu: – Ty platformerska szklanko gnojówki, karafko zatęchłego moczu, co ty, kurwa, myślisz… będziesz prokuratorowi dupę zawracał mną? Na razie to my możemy mówić, co chcemy, i ja niczego, kurrrr…wa nie cofnę! – zapewniał „Jaszczur" .

Tym razem bydgoski sąd aresztował Olszańskiego na dwa miesiące i ulokował najpierw w areszcie po sąsiedzku, na Wałach Jagiellońskich, a potem w zakładzie karnym w pobliskich Potulicach. W odpowiedzi Kamraci zorganizowali – i zarejestrowali – wiec „Murem za Jaszczurem" (na tym samym rynku co zawsze). Mimo deszczu i chłodu 19 lutego stawiło się około 200 osób – wiele z plakatami „Uwolnić więźnia politycznego Wojciecha Olszańskiego". Na pięć dni przed wybuchem wojny w Ukrainie zażądali usunięcia z Polski wojsk amerykańskich…

– …tych 5 tysięcy gwałcicieli, złodziei, bandytów powodujących wypadki, uciekających z miejsca wypadków, napadających na inne kraje, wprowadzających korporacje, co chcą z nas zrobić kolonię – wołał kamrat Jędrzej.

Kolejny mówca, Osadowski, wyciągnął z kieszeni wiarygodnie wyglądającą atrapę pistoletu, po czym powtórzył nazwiska posłów „do likwidacji" (na pierwszym miejscu Olszewski). To był już krok za daleko. Na widok broni, choćby nieprawdziwej, ochraniający wiec policjanci z miejsca się ożywili. Zgromadzenie zostało rozwiązane, a Osadowski – zatrzymany. Dwa dni później mimo kolejnego poręczenia posła Brauna dołączył w areszcie do Olszańskiego, któremu wkrótce przedłużono sankcję o dalsze dwa miesiące. Jego proces rozpoczął się w Bydgoszczy 5 maja.


BYDGOSZCZ STAŁA SIĘ STOLICĄ NACJONALIZMU

Już rankiem tego dnia przy pomniku Kazimierza Wielkiego, vis-a-vis sądu i aresztu na Wałach, zwolennicy „Jaszczura" zebrali się w kolumnę z flagami i nagłośnieniem. Z megafonów popłynęła rzewna „Pieśń kamracka" w wykonaniu kamratki Moniki: „W rękach pochodnie, a w sercach święty gniew/ idziemy po was, zbrodniarze, wytoczyć z żył waszych krew".

Na sali sądowej umundurowane Kamractwo, przyjezdne Wilki oraz osoby z biało-czerwonymi opaskami i znakami Polski Walczącej przywitały oskarżonego okrzykami „brawo Wojtek!".

– Czy bierze pan pod uwagę fakt, że nawoływania [do zabicia posłów] ktoś mógł potraktować poważnie i zdecydować się na czyn? – pytał Olszańskiego sędzia Andrzej Bauza.

– To była ekspresja artystyczna, performance. Tworzenie list śmierci, zaznaczam – politycznej – było jedynie metaforą.

Tydzień później, na drugiej wokandzie, „Jabłonowski" przyznał się do spryskania pieprzem Białorusina, wytłumaczył czyn swoją sympatią do Aleksandra Łukaszenki i wyraził ubolewanie. Nazajutrz sędzia Bauza zwolnił aktora z aresztu. Miesiąc po nim zza krat wyszedł Osadowski. Pod pomnikiem króla naprzeciw bydgoskiego sądu czekała już kamracka brać z flagami.

Olszański: – Kamraci! Nasze areszty i wyroki [które nas czekają] będą gwarantem, że my nie knujemy, nie kombinujemy, nie planujemy karier politycznych (…). Teraz możemy się już tylko mścić!

Na kim? Choćby na prezydentce Gdańska Aleksandrze Dulkiewicz. – Jest podejrzenie, że to Ukrainka czystej krwi – mówił aktor 28 czerwca br. w odcinku programu NPTV poświęconym „ukraińskiemu potopowi" w Polsce. – Trzeba wymyślić, jak ją wypierdolić z urzędu.

– Może wprowadzić po prostu, tak jak za cara, coś na zasadzie rewizora – podpowiedział dzwoniący „Zbyszek z Żuław". – Taki [kamracki] rewizor jedzie, wchodzi i strzela prosto w łeb.

Olszański pomysł zaakceptował.


SĘDZIA SŁUCHA „JASZCZURA"

A nazajutrz znów stanął przed sędzią Bauzą. Odpowiadając z wolnej stopy, poprosił o zgodę na wydanie oświadczenia:

– Dowództwo NATO ostatnio ogłosiło, że bierze pod uwagę prowadzenie wojny nuklearnej z Rosją, co oznacza, że na Polskę mogą spadać bomby (…). Posłowie Olszewski i inni przestraszyli się mojego kija, a nie boją się gróźb szefostwa NATO. (…) Według mnie w obliczu wojny, która się toczy, Sejm, poza posłem Braunem, a także Senat i dziennikarze głównych mediów to odrażający, cuchnący tchórze i mordercy! Mam obowiązek wobec przyszłych pokoleń i dług wobec przodków, aby wyrazić to jednoznacznie.

Po wysłuchaniu „Jaszczura" sędzia zarządził wakacyjną przerwę, a bydgoscy kamraci już czekali na Rynku, tym razem zwołani pod hasłem „Polski interes narodowy". Po odśpiewaniu hymnu Olszański przemówił do setki zgromadzonych: – Powinniśmy się wyzbyć wszystkich fusów żydowskich. Wykastrujmy z siebie resztki żydowskiego miłosierdzia, które nam wszczepiono, mówiąc „Nie zabijaj"! Trwa święta wojna rasowa! My, Słowianie, mamy dać łeb pod topór! Jeżeli umrzemy, to wy, młodzi, będziecie toczyć swój nędzny żywot więźniów obozu koncentracyjnego Unii Europejskiej, która tak kocha Polskę jak gwałciciel dziewicę!

Aplauz i liczne okrzyki „Precz z Unią!".

– Tak Bydgoszcz stała się stolicą nacjonalizmu – mówi „Wyborczej" Dulkowski z OMZRiK. – W tej chwili to jest miasto rozsadnik ekstremizmu. Wyznawcy faszyzujących ruchów czują się tu swobodnie. Z ich punktu widzenia Bydgoszcz jest stolicą Polski. Prezydent Wrocławia wobec faszyzujących demonstracji stosuje „zasadę jednego słowa". Od mniej więcej dwóch lat zgromadzenia są rozwiązywane natychmiast, gdy padnie jedno zdanie nawołujące do nienawiści rasowej czy narodowościowej. I we Wrocławiu sytuacja wygląda inaczej niż w Bydgoszczy.

– Zgromadzeń odbywa się mnóstwo i nie jesteśmy w stanie każdego śledzić z udziałem przedstawiciela ratusza – odpowiada wiceprezydent Bydgoszczy Michał Sztybel (w mieście rządzi PO). – Nie możemy też sami stwierdzić, czy doszło do złamania kodeksu karnego, bo nie jesteśmy organem ścigania.

Marta Stachowiak, rzeczniczka prezydenta Rafała Bruskiego, dodaje: – Stowarzyszenia, w tym Kamraci, podlegają nadzorowi oraz kontroli ze strony różnych urzędów i instytucji. Na przykład sądów powszechnych i prokuratury.

Prokuratorzy z różnych miast (w tym z Kalisza, Gdańska, Warszawy, Rzeszowa i Bydgoszczy) prowadzą w tej chwili około tuzina śledztw przeciw „Jaszczurowi" i „Ludwiczkowi".

– Prawdopodobnie niedługo znowu pójdziemy z Osadowskim siedzieć – mówił Olszański na zakończenie wiecu z 29 czerwca. – Trudno… będziemy robić rewolucję w więzieniach. Czołem wielkiej, zawziętej, mściwej, ksenofobicznej Polsce!


JAK OBUDZIŁA SIĘ BYDGOSZCZ

Nazwa ulokowanego w historycznym centrum Bydgoszczy klubu nocnego Stara Babcia może mylić, podobnie jak jego drewniana, ręcznie rzeźbiona elewacja, która przywodzi na myśl szacowne brytyjskie puby. To nie jest jednak miejsce dla starszych ludzi. Przychodzą tutaj na tańce i drinki bardzo młode dziewczyny o długich nogach i dobrze zbudowani faceci w przyciasnych koszulach. Właścicielem jest Tomasz Daroń: sylwetka kulturysty, łysa głowa. Określa się jako „antysystemowiec" i „wolnościowiec". W covidowym roku 2021 nie dostał, jak inni właściciele lokali gastronomicznych, pieniędzy z rządowej tarczy. Bo trzeba było wykazać spadek dochodów rok do roku, a on w poprzednim remontował lokal i zysku nie miał. Dlatego wbrew restrykcjom otworzył Babcię w pandemii. W dodatku zaprosił na otwarte spotkanie Pawła Tanajnę, lidera Strajku Przedsiębiorców, który w ostatnich wyborach prezydenckich zajął dziewiąte miejsce. Spotkanie z nim właściciel Starej Babci reklamował hasłami „Bydgoszcz się budzi" oraz „OtwieraMY". Zaczęli w sobotę 6 lutego 2021 roku o ósmej wieczorem, goście dopisali – inne lokale w mieście były przecież zamknięte. Po dziewiątej przed klub zajechały radiowozy. – Przeprowadzamy kontrolę z powodu nielegalnego zgromadzenia – poinformowali policjanci roztańczonych uczestników spotkania z Tanajną.

Obsługa klubu odmówiła zamknięcia baru. – Na spotkaniach partii Strajk Przedsiębiorców można tańczyć, śpiewać i pić alkohol – wyjaśniał mundurowym gość z Warszawy. – Wasz najazd tutaj to atak na partię opozycyjną, która chce obalić reżim sanitarny.

Pyskówki trwały do północy. Sanepid ogłosił, że zamyka lokal, policja – że skieruje zawiadomienie do prokuratury, Tomasz Daroń – że w następny weekend znowu otworzy klub. I w kolejny również.

Nie dał rady – policjanci w kominiarkach dwukrotnie zablokowali wejście, ale za drugim razem przed ich kordonem na Wełnianym Rynku wyrosła demonstracja. Znowu przyjechał Tanajno. Młodzi ludzie puszczali muzykę z komórek, tańcząc na chodniku. Grupa solidarnych z Daroniem śpiewała na melodię „Siekiera, motyka" nowy hit: „Teraz jest lockdown, kto otworzył, ten żyje…".

Beata Szmidt z zamkniętego z powodu obostrzeń hotelu Logan rozwinęła własnoręcznie zrobiony z połowy prześcieradła transparent „Pozwólcie nam pracować!".

– Jeśli gdzieś szukać początków popularności ruchu kamrackiego w Bydgoszczy, to chyba na tym proteście – mówi mi Łukasz Religa, bydgoszczanin, właściciel Portalu Kujawskiego. Prowadzi witrynę jednoosobowo. O pierwszym spotkaniu Kamratów z „Jabłonowskim" dowiedział się dwa miesiące po akcjach przed Starą Babcią.

– Swoją formację zarejestrowali 21 kwietnia 2021, a już w maju było posiedzenie z udziałem Olszańskiego i Osadowskiego w marinie Przystań Bydgoszcz.

Żadne media o tym nie poinformowały. Pobyt „Jaszczura" nad Brdą wyszedł jednak na jaw, bo umundurowana grupa wychodząca z mariny natknęła się opodal Starego Rynku na wracających ze skromnej manifestacji białoruskich przeciwników reżimu Łukaszenki.

„Won z mojego kraju, żydowska szmato!" – z tym okrzykiem Olszański prysnął gazem w oczy studenta toruńskiego UMK, Białorusina Hleba Wajkula. „Niech żyje Łukaszenka! Niech żyje Putin! Wypierdalaj, kurwo!" – krzyczał, gdy kamraci odciągali go od ofiary. Nim się wszyscy rozeszli, Osadowski zdążył jeszcze rzucić w kierunku Białorusinów: „Budziem was rezać!".


OLSZAŃSKI: „BĘDĄ NAS ZABIJAĆ"

Po wizycie warszawskich gwiazd NPTV bydgoscy Kamraci zarejestrowali w magistracie zgromadzenie „Marsz po zdrowie i wolność". Około 200-osobowy marsz ruszył 24 lipca 2021 główną arterią – Gdańską. Policja zatrzymała tramwaje. Na czele szli umundurowani kamraci i kamratki z 10-metrowym transparentem „Łapy precz od naszych dzieci" plus rysunek strzykawki – w domyśle: ze szczepionką.

Tomasz Daroń (bez munduru) kroczył w piątym rzędzie. Po akcjach wokół Starej Babci bydgoscy policjanci uwzięli się na niego. Gdy w nocy wracał z własnego klubu, gdzie stoi za barem, zatrzymali go do kontroli alkomatem. Był trzeźwy, więc zrobili mu test na narkotyki. Był czysty, więc pobrali mu krew i wysłali do analizy na obecność leków uniemożliwiających prowadzenie pojazdów. Na tym również go nie złapali.

Za nimi maszerowało wiele rodzin z dziećmi. Z mobilnych głośników płynęły na zmianę „Kocham wolność" Chłopców z Placu Broni i ballada „Nim wstanie dzień" z filmu „Prawo i pięść".

Gdy dotarli pod siedzibę PiS, zabrzmiały hasła: „Rządowa klika do śmietnika!" oraz „Wybijemy wam z głowy eksperyment szczepionkowy!“. Kiedy wreszcie doszli pod pomnik Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej, kamrat lekarz i zarazem ścigany dyscyplinarnie przez Wojskową Izbę Lekarską emerytowany major Piotr Wojciechowski poinformował zebranych, że „nakłanianie, propagowanie szczepień, jak i udział w nich jest zbrodnią przeciw ludzkości, która nie ulega przedawnieniu”. – Jesteś matką?! Co powiesz za 15 lat swojej córce po trzecim poronieniu?! Że w telewizji powiedzieli, że to zdrowe?! Jesteś ojcem?! Co napiszesz na nagrobku swego syna za 20 lat?! Że kazałeś go zaszczepić, kurwa?!

Na środek zaimprowizowanego podium wyszedł Olszański: – Kamratki i kamraci – zaczął. – Powiem wam hasło, które jest ze mną od bardzo dawna: śmierć wrogom ojczyzny! (aplauz) A kto jest wrogiem Polski? Ja, niekoszerny polski goj, mówię wam: to Bill Gates, prezesi Big Pharmy i ludzie na ich pasku! Jeden Morawiecki, drugi Michnik, trzeci Kaczyński, czwarty Schetyna, piąty Tusk i tak dalej! Oni się nie zawahają, jak nas będą zabijać! Powiem wam: celem naszym są nie tylko marsze! Celem będą wybory i wzięcie władzy po to, by nie rządziły nami parchy, polskojęzyczne kundle za nasze pieniądze!

Zebrani dowiedzieli się jeszcze: że II wojna światowa „została wywołana przez Żydów, by powstało państwo Izrael"; w związku z tym „portret Hitlera był drukowany na pierwszych izraelskich banknotach i znaczkach pocztowych"; a tak w ogóle to współcześni Żydzi są „chazarskimi oszustami", którzy nie mają żadnych praw do Ziemi Świętej, bo wywodzą się od azjatyckich koczowników, co przeszli w IX wieku na judaizm.

– Ten marsz dodał Bydgoszczy sił – mówi mi Beata Szmidt. – Zaczęły się po nim różne kamrackie akcje. Pokazaliśmy, że są ludzie, którzy nie łykają oficjalnej wersji o pandemii, i w ogóle żadnej oficjalnej wersji.

– A nie wadzi pani to plucie na Ukraińców, Żydów, gejów? – pytam. * – Nie podoba mi się wołanie „śmierć, śmierć…". Sama nie mam nic przeciw obcokrajowcom. Jest u nas w Kamractwie pan Nabil, syryjski lekarz. Nikomu nie przeszkadza.*

Nabil al-Malazi, często odwiedzający Bydgoszcz mieszkaniec warszawskiej Woli, to nie lekarz, ale biznesmen w zainteresowaniu ABW – wiceprzewodniczący i zarazem kasjer prokremlowskiej partii Zmiana, której prezes jest obecnie sądzony za szpiegostwo. Prócz tego Al-Malazi jest prezesem holdingu Euromid Construction z siedzibą na atolu Niue między Nową Zelandią a Wyspą Wielkanocną. EC ma placówki terenowe w Dubaju, Damaszku i Chartumie.


ATAKOWALI PUNKTY SZCZEPIEŃ

Wspomniane przez Beatę Szmidt „akcje" ruszyły tydzień po wiecu. Wpierw połączone siły SBKR i Kamractwa z Torunia wkroczyły z flagami, megafonem i transparentem do domu dziecka w Aleksandrowie Kujawskim. Pozbawiony praw rodzicielskich ojciec czworga wychowanków ściągnął ich tu wieścią o „przymusowym szprycowaniu" dzieci.

– Pracowałam przy biurku, kiedy nagle weszły mi dwie panie i kilku panów z antyszczepionkowym banerem – wspomina Alina Mikołajska, dyrektorka ośrodka. – Krzyczeli, że jestem morderczynią, doktorem Mengele. Że takim jak ja należy się Norymberga. Zaczęli się domagać, bym zaprzestała, jak to określili, eksperymentów medycznych. Wytłumaczyłam im, że mamy zgodę opiekunów prawnych na zaszczepienie wszystkich podopiecznych.

– W najważniejszej kwestii to chyba rodzice mają wybór?! – odciął się kamrat z kamerką w dłoni.

Po kilku minutach nerwowej dyskusji („Ma pani śmierć na rękach!“) umundurowani wycofali się w szyku zwartym, by złożyć na policji doniesienie o „bezprawnym eksperymentowaniu na dzieciach” (zostało odrzucone). Na swym kanale youtubowym zawiesili krótki film z całego zajścia (20 tysięcy wyświetleń), który zakończyli wezwaniem: „Czekamy na rozwój wydarzeń, a jeśli dyrektorka faktycznie pozwoli na [szczepienia], to WIECIE, CO Z NIĄ ZROBIĆ!".

W kolejnych miesiącach atakowali ambulatoria medyczne i mobilne punkty szczepień w całym kraju, przeszkadzali w terenowych spotkaniach ministra zdrowia Adama Niedzielskiego i protestowali przeciw obecności wojsk NATO amerykańskich w Polsce powiewając - w Warszawie i Bydgoszczy - rosyjskimi flagami.Potem kremlowska i mińska telewizja pokazywały migawki z „protestów Polaków przeciw obecności w NATO". W części akcji pomagali działacze Konfederacji.

– Przyznaję, że sporo nas z kamratami łączy - mówi mi lider bydgoskich Konfederatów Marcin Sypniewski. – Mamy podobne zdanie w kwestii szczepień, wolności gospodarczej, swobód obywatelskich…

– Nie przeszkadzają panu ich antyukraińskie i antysemickie wybryki? To natrętne kłanianie się Rosji…

– Podziwiam ich prężność, natomiast prorosyjskość mniej mi odpowiada. Generalnie jednak oceniam kamractwo pozytywnie.


OLSZAŃSKI: „SRAM NA BIBLIĘ!"

Hotel mieści się w gomułkowskim bloku na północnym skraju Bydgoszczy. Mieszkają tu m.in. dojeżdżający z okolicy budowlańcy. Szefowa dyżuruje w recepcji na zmianę z dorosłym synem.

– Od czego się zaczęło Kamractwo? – pytam.

– Początkowo byliśmy niezrzeszoną grupą sympatyków Niezależnej Polskiej TV. Organizować zaczęliśmy się dopiero przez tę pseudopandemię. Jeździłam do Warszawy na protest przeciw szczepieniom nauczycieli i służb mundurowych, na inne manifestacje…

Tu muszę wyjaśnić, czym jest internetowa Niezależna Polska TV (NPTV), czyli wideoduet Olszański-Osadowski, ponieważ wcześniejsze określenie „przez mikrofon wyklinał Ukraińców, Żydów, homoseksualistów…" nie oddaje pełni zjawiska. Odpalam na YouTubie podcast „The Best of Jabłonowski". To skrót najbardziej charakterystycznych wypowiedzi dwójki patostreamerów.

Inny dzwoniący: – Chciałem powiedzieć, że papież…

„Jaszczur": – Ktoooo?! Ta kurwa w białej kiecce? Szmata pierdolona, skurwysyn, diabeł, co niszczy fundament naszej cywilizacji…

Widz zatroskany: – Wasza telewizja ma na celu ośmieszanie wartości narodowo-chrześcijańskich i tworzenie obrazu Polaka narodowca jako chama.

Olszański: – O ty kurwo! Nie daruję ci, szmato, tego oskarżenia, co ci spadło z pyska! W normalnej sytuacji bym ci mordę rozbił! Po chuj tutaj dzwonisz? Zesrałeś się? Zmień pampersa!

W czerwcu 2021 roku widzowie NPTV przez przypadek dowiedzieli się, że duet O.O. nadaje swoje streamy z willi Janusza Korwin-Mikkego w podwarszawskim Józefowie. Gdy „Jabłonowski" wydzierał się na kolejnego dzwoniącego, do pokoju wszedł syn Janusza Kacper Korwin-Mikke, mówiąc: „Mogę prosić o ciszę, panowie? Słyszę zza okna, jakie pan kurwy rzuca i że pan będzie zabijał tu ludzi… nie życzę sobie. Macie ostatnie dni internetu płacone i nie więcej".

Od czasu scysji w Józefowie O. i O. nadają z różnych lokalizacji, także z samochodu Osadowskiego. Nie poddali się także po tym, gdy w efekcie apelu o zamordowanie Igora Isajewa, dziennikarza prowadzącego blog „Ukrainiec w Polsce", YouTube zablokował im kanał. Od sierpnia nadają pod adresem dLive.tv. To amerykańska platforma popularna wśród białych suprematystów, neonazistów i zwolenników teorii spiskowych z ruchu QAnon. Działa w systemie blockchain (streaming przechodzi przez wiele rozproszonych serwerów). W tej chwili aktor i informatyk mają tam już ponad 100 tysięcy subskrybentów i skutecznie zbierają pieniądze. Przyjmują tzw. donejty na „tymczasowe studio", na „nowy komputer i szybszy internet do nadawania na żywo" albo na adwokatów i kaucje z powodu kolejnych spraw karnych, które toczą się m.in. w sądach w Kaliszu i Bydgoszczy.


POLICJA NIE REAGUJE

Po raz pierwszy aresztowano obu patostreamerów 15 listopada 2021. Powód: cztery dni wcześniej razem z Piotrem Rybakiem uczcili Święto Niepodległości, paląc statut kaliski (przywilej dla Żydów wydany przez księcia wielkopolskiego Bolesława Pobożnego w 1264 roku w Kaliszu). – Żydzi w Polsce są panami, a my ich niewolnikami – mówił w Kaliszu Olszański. – Ale kamraci to zmienią i już nigdy Polak Żydowi nie będzie niewolnikiem! Elgiebety, pederaści, syjoniści… Won z naszego kraju!

Zebrani narodowcy bili brawo, śpiewając: „Nie semicka, nie tęczowa, ale Polska narodowa!“. Sprzedawano książkę „Hitler założycielem Izraela?”, a Rybak apelował, aby „polskojęzyczną hołotę pogonić, jak w 1968 roku". Policja wszystko nagrywała, nie reagując. Dopiero gdy o kaliskim rykowisku napisały europejskie i amerykańskie gazety, a prezydent Andrzej Duda potępił na Twitterze „grupę chuliganów", miejscowa prokuratura postawiła Olszańskiemu, Osadowskiemu i Rybakowi zarzut „publicznego nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych" i kilka innych. Kaliski sąd aresztował całą trójkę, lecz po dwóch tygodniach wypuścił osadzonych za kaucją: Rybak musiał zapłacić 10 tysięcy złotych, „Ludwiczek" i „Jabłonowski" po 20 tysięcy. Na korzyść ostatniego przemówiła okazana skrucha (przesłuchujący byli zaskoczeni, jak grzecznie odpowiada na pytania, ktoś, kto mając mikrofon grozi wszystkim śmiercią) oraz poręka posła Brauna i dotychczasowa niekaralność - zatrzymany nie tylko nie miał dotąd prawomocnych wyroków, ale większa część życia był osobą szanowaną i obracającą się w tzw. lepszych towarzystwach…

Urodzony w Kłodzku w rodzinie repatriantów zza Buga (tata był dojarzem, mama – oborową w PGR) wychował się w Lwówku Śląskim, gdzie były żołnierz niepodległościowego podziemia zapamiętany jako „pan Ryszard" nauczył go jeździć konno. Jeszcze jako dziecko - na akademii szkolnej - zobaczył przybyłego z wizytą Piaseckiego (wtedy prezesa PAX), który wywarł na nim – jak mówi w nielicznych wywiadach – piorunujące wrażenie.

W latach 70. bezskutecznie startował do podchorążówki we Wrocławiu. Nie dostał się, więc znalazł szkołę aktorską w Krakowie. W 1983 roku dostał angaż w Teatrze Narodowym, gdzie poznał aktorkę, pianistkę i śpiewaczkę Agnieszkę Fatygę.

Wspólnie stworzyli w Warszawie otwarty, artystyczny dom. Bywali w nim Zbigniew Zapasiewicz i Leon Niemczyk. Olszański już wtedy nosił na co dzień oficerki, bryczesy, „falangistowskie" koszule i warkocz sięgający krzyża, co aktorska brać traktowała jako niegroźną ekstrawagancję.

– Pamiętam Wojtka jako serdecznego, pogodnego i żywiołowego kolegę z ogromnym aktorskim potencjałem – wspomina Adam Marjański, który przepracował z Olszańskim w Narodowym dwa lata.

– Znać było po nim jakieś poglądy polityczne? – pytam.

– To był trudny czas, zaraz po stanie wojennym – odpowiada aktor. – Część bojkotowała telewizję, część – nie. Nie podawali sobie ręki, były osobne stoliki. My z Wojtkiem, młodzi i zapaleni, tematów politycznych nie tykaliśmy. Byliśmy szczęśliwi, że nas przyjęto na deski narodowej sceny.

Zupełnie inaczej pamięta przyszłego „Jaszczura" Artur Barciś. * – Był na zabój zakochany w Agnieszce i tyle mogę o nim powiedzieć dobrego. Opowiem anegdotę: w 1984 roku graliśmy w „Procesie" Kafki. Spektakl zaczynał się tak, że Józef K., czyli Olszański, kładzie się w łóżku na scenie jeszcze przed wejściem widzów, a budzą go dzwoniący do drzwi policjanci, jednego grałem ja. Dzwonimy, dzwonimy… ten nic. Widownia czeka, sztuka się nie zaczyna. Wojciech naprawdę zasnął.*


POTRZEBA POJEDNANIA Z ROSJĄ

Zasnął, bo może się swą rolą nie przejmował, a może był po prostu aktorem kiepskim - w 1987 roku stracił posadę w teatrze. Odtąd grał tzw. ogony, m.in. kilkusekundowe epizody w „Quo vadis" i „Bitwie Warszawskiej". Przez 20 lat zajmował się głównie dzieckiem i domem, na który zarabiała żona występująca w Narodowym, Ateneum i Operetce Warszawskiej. Przełomem w życiu aktora domatora okazała się katastrofa smoleńska. „Silnie ją przeżył, poruszyło to w nim jakąś strunę. Zresztą jak u wielu aktorów – pisał Marcin Kołodziejczyk w „Polityce". – Z tym że Wojciech nie wyznawał katastrofy w wyniku spisku Putina (…), ale chodził pod krzyż smoleński głosić potrzebę pojednania z Rosją".

Agnieszka Fatyga zmarła w roku 2020, kilka lat wcześniej dorosła córka wyprowadziła się z domu. Aktor został sam w kawalerce, z kilkoma kotami. Na którejś z patriotycznych imprez (obstawiał ich wiele – od urodzin Dmowskiego i stacji z Torunia po rajdy ku czci „żołnierzy wyklętych" i inscenizacje bitew) – poznał Osadowskiego, dzięki czemu narodziła się NPTV.

Stroje, w których występuje przed kamerą, zgromadził w trakcie historycznych rekonstrukcji, które współtworzył. W 2018 roku, gdy streaming z „Ludwiczkiem" dopiero się rozkręcał, założył stowarzyszenie Narodowy Front Polski. Postulaty: wyjście z Unii, eksmisja imigrantów, zbliżenie z Rosją. Choć promował się na antenie TV Trwam i u braci Karnowskich (gościła go telewizja wPolsce), NFP nie zaistniał na zatłoczonej prawej stronie sceny politycznej. Dlatego w maju 2021 „Jaszczur" i Osadowski połączyli siły z entuzjazmem bydgoskich Kamratów.


Ale oni wiedzą, że nie tak się robi “wydarzenie cykliczne”? Bo wtedy zaklepią na cotygodniowe marsze?


Gorzej, że wobec nielegalnie strajkujących (w ogóle wtf nielegalny strajk, w momencie, gdy strajk dosłownie wiąże się z utratą środków do życia) można zasądzić niezły szajs. Potrzeba społecznej uważności i rozgłosu.



Też mi to przyszło na myśl i na początku pomyślałem, że może to znów anticzojsy coś odpieprzają.


Co za gupi portal. Poprawione. Dzięki!


Taa, cały Poznań już tym jest powoli zasrywany. Te nowe to chyba skuli tzw. “bożego ciała” (święto obrywania i dewastowania miejskich rabatek i kwiatostanów, niech zapylacze zdychają z głodu, bo trzeba przed opłatkiem sypać kwiatki).

Przy czym 2020 tutaj liczyłbym od sierpnia - bo bez queerowego zrywu związanego ze Stop Bzdurom i pogromobusami nie byłoby IMHO takiego pierdolnięcia w październiku. Przecież początek i najbardziej radykalne siostrzeństwo zadziało się m. in. dzięki queerowi.

To jest to, bo u nas ostatnio totalny drop szczęścia to jest to, że ktoś zgarnął naklejki po 40 na arkusz A4 i możemy drukować sobie low effort wlepy i rozdawać - numer do ADT z informacją po polsku i ukraińsku. Potrzeby są duże, a materiałów niet.

Gadałem z jedną osobą z okolic LABK - poza Warszawę te ichnie podkładki czy przypinki nie wyszły. Łódź dostała kilka podkładek, ale podobno były tak słabej jakości, że się zaraz rozwaliły i trzeba było kupować swoje. No i poza okolice partyjne to nie wyszło. To był realny ból w dupie przy zbieraniu podpisów - no sorry, ale jednak co innego, jak w którymś mieście mieli cały namiot reklamowy LABK, a u nas nie było nawet durnego potykacza.

Oczywiście, że można byłoby przekazać materiały w mniejsze miejscowości - ale po co? :')


Żyję i mam się całkiem. Dzięki. Po prostu przerwa od piekłoportalu, bo jakoś tych wszystkich mądrali w terenie nie widać, a roboty, w tym papierkowej, nie ubywa.